Pekin 2015

Pekin 2015: Małachowski wiedział, że musi przyłożyć

Ostatnia aktualizacja: 29.08.2015 20:11
Piotr Małachowski po raz pierwszy w karierze został w Pekinie mistrzem świata w rzucie dyskiem. Po zwycięstwie opowiadał o psychicznym zmęczeniu, wewnętrznym spokoju, Edmundzie Piątkowskim i ochocie na... placki ziemniaczane.
Audio
Piotr Małachowski
Piotr MałachowskiFoto: EPA/FRANCK ROBICHON

Małachowski, mający najlepszy w tym roku wynik na świecie (68,29 we Władysławowie 1 sierpnia), do konkursu podszedł spokojnie. W eliminacjach odpadło dwóch poważnych kandydatów do medalu - Węgier Zoltan Kovago i Niemiec Martin Wierig.

- Akurat się udało, ale jestem bardzo zmęczony psychicznie. Nie wiem czym. Dałem z siebie wszystko w pierwszych dwóch rzutach, a później miałem proste nogi, jakbym dopiero uczył się rzucać - powiedział tuż po zwycięskich zawodach.

Taktykę Małachowski miał taką samą jak zawsze - w pierwszej kolejce chciał „ustawić” konkurs, rzucając bardzo daleko.

- Układ nadawał się do tego idealnie. Rzucałem jako drugi, czyli mogłem bardzo szybko ustawić konkurs pod siebie. Tak się nie stało. W pierwszej kolejce było tylko 65,09 i wiedziałem, że muszę jeszcze przyłożyć, by to wygrać - opowiadał.

PZLA/x-news

Młodzi boją się daleko rzucać

Małachowski przyznał, że marzy o poznaniu... Edmunda Piątkowskiego. Dyskobola, który startował w latach 50. i 60. XX wieku. Był mistrzem Europy (1958) i rekordzistą świata.

- Całe życie marzę o tym, by z nim porozmawiać. "Biały Anioł", który świetnie rzucał technicznie. Nie widziałem niestety nigdy tego na filmach, ale obejrzałem mnóstwo zdjęć. Był świetnie przygotowany, nie miał takiego brzucha jak ja. Wiem, że mieszka w Warszawie i bardzo bym chciał go jeszcze kiedyś poznać - powiedział dwukrotny wicemistrz świata.

Ten sezon mógłby uznać nawet za... idealny. - Wszystko układa się tak jak chciałem. Zdobyłem mistrzostwo, wygrałem parę mityngów Diamentowej Ligi, a tego na pewno się nie spodziewałem. Zwłaszcza po treningach w lutym, czy w marcu. W rzucie dyskiem następuje jednak zmiana warty. Przychodzą młodzi, którzy jeszcze na zawodach bardzo daleko nie rzucają, bo się boją, ale są już na to przygotowani. Za rok może być już znacznie trudniej - uważa.

Przed finałem czytał „zbiór historii morderstw w Stanach Zjednoczonych”. Tym razem nie wziął też na konkurs ze sobą telefonu. - Bo jak go biorę, to zawsze mam pecha - dodał. Po powrocie do kraju chciałby przede wszystkim zjeść... placki ziemniaczane. - To byłoby coś. Ale pewnie dostanę... parówki. One też będą mi smakowały - śmiał się.

PZLA/x-news

bor