W świadomości społecznej wydarzenia grudniowe 1970 roku łączą się tylko ze strajkami na Wybrzeżu, tymczasem w pozostałej części kraju także odbywały się protesty, choć na mniejszą skalę i obyło się bez użycia broni przez wojsko i milicję.
Pierwsze reakcje na sytuację na Wybrzeżu zanotowano już 15 grudnia. Pomimo blokady informacyjnej pojawiły się pogłoski o sytuacji na Wybrzeżu w Warszawie, Wrocławiu, Łodzi i Krakowie.
Jak wynika z meldunków Ministerstwa Spraw Wewnetrznych, w jednym z akademików Uniwersytetu Jagiellońskiego pojawiły się ulotki wzywające do udziału w demonstracji, którą udało się zorganizować następnego dnia. Ulotki wzywające do strajków kolportowano także w Warszawie i Wrocławiu.
Demonstracje w Krakowie
17 grudnia w Krakowie odbyła się kolejna demonstracja, wzięło w niej udział około 600 osób, głównie studentów. Kraków nie dawał za wygraną i każdego dnia demonstrował poparcie dla robotników Gdańska i Szczecina. Władze przestraszone sytuacją skierowały do miasta czołgi z 10. Dywizji Pancernej z Opola, przygotowując się do walk w mieście.
Tego dnia demonstracje odbywały się już w całym kraju, wystąpienia solidarnościowe zanotowano m.in. w Wałbrzychu, Białymstoku i Warszawie. W ciągu następnych dni krótkie strajki, nazywane eufemistycznie "przerwami w pracy" zanotowano w Częstochowie, Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Nysie, Wrocławiu i Warszawie. W stolicy zastrajkowały m.in. Zakłady im. Karola Świerczewskiego i Zakłady Mechaniczne im. Nowotki.
Wygaszanie strajków na Wybrzeżu i zmiany na szczytach władzy nie zakończyły konfliktu. Mimo deklaracji i pięknych słów nowego I sekretarza KC PZPR, nie cofnięto podwyżki cen żywności. Sytuacja była więc nadal napięta. Do wybuchu doszło tym razem nie na Wybrzeżu, lecz w Łodzi.
Zwycięstwo włókniarek
10 lutego 1971 przerwało pracę ponad 400 pracowników Zakładów Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego. Spontanicznie utworzono komitet strajkowy z Wojciechem Lityńskim na czele i sformułowano 10 postulatów, przede wszystkim cofnięcia grudniowej podwyżki cen, podwyżki płac i zapewnienia bezpieczeństwa strajkującym.
Nowe władze zareagowały dość szybko, już 12 lutego w fabryce pojawił się Władysław Kruczek, nowy przewodniczący związków zawodowych, minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki i wicepremier Jan Mitręga. Władze nie chciały rozmawiać o najważniejszym postulacie, jedynie obiecywano podwyżkę płac, ale pod warunkiem natychmiastowego przerwania pracy. To w żaden sposób nie załatwiało sprawy.
W odpowiedzi zastrajkowały kolejne fabryki, tego dnia strajkowało ponad 10 tysięcy ludzi. 14 lutego do Łodzi przyjechał premier Piotr Jaroszewicz, próbując negocjować z robotnikami, rozmowy nie przyniosły żadnego efektu.
Jak podaje prof. Jerzy Eisler, historyk, w jednej z fabryk premiera przywitał kilkutysięczny śpiew rewolucyjnej pieśni "Gdy naród do boju" ze znamiennym wersem - "o cześć wam panowie magnaci".
W tych dniach w Łodzi strajkowało ponad 50 tysięcy robotników, wśród nich wiele kobiet. Jednocześnie rozpoczęto przygotowania do wyjścia na ulicę. Władze nauczone doświadczeniem Wybrzeża nie zwlekały dłużej, 15 lutego wystąpił w telewizji premier Jaroszewicz i oznajmił o wspólnej decyzji Biura Politycznego i prezydium rządu wycofania grudniowej podwyżki cen z dniem 1 marca 1971 r. Komunikat telewizyjny w znacznym stopniu wpłynął na uspokojenie sytuacji, ale jeszcze późnym wieczorem doszło w Łodzi do starć demonstrantów idących pod gmach Komitetu Łódzkiego PZPR z oddziałami ZOMO.
Determinacja i odwaga łódzkich włókniarek okazała się silniejsza niż władza komunistyczna. Dzięki ich postawie władze zmuszone zostały do wycofania się z podwyżek. Tak zakończyła się rewolta robotnicza 1970 roku.
Grzegorz Sołtysiak