Pita Taufatofua w Rio sięgnął po medal. Nie był to medal wręczany przez oficjeli, przy państwowym hymnie, nie zdobył go w rywalizacji sportowej.
Jego jedyna walka zakończyła się bezdyskusyjną porażką po zaledwie kilku minutach, ale nie przeszkodziło mu to w tym, by zostać jedną z gwiazd igrzysk.
Złoty krążek trafił do niego w "kategorii" mediów społecznościowych - jego profile na Instagramie (obecnie 127 tysięcy obserwujących) i Facebooku (prawie 30 tysięcy polubień) przeżywały prawdziwe oblężenie.
Chorąży reprezentacji Tonga podczas ceremonii otwarcia zrobił prawdziwą furorę, na kilka chwil przyćmiewając największe gwiazdy najbardziej prestiżowej sportowej imprezy czterolecia.
Do Brazylii nie przyjeżdżał jako kandydat do medali, nie mógł pochwalić się wielkimi osiągnięciami. Do tego miał już na karku 32 lata, co dla większości sportowców jest już wiekiem, w którym bliżej do zakończenia kariery. Ale po jego stronie stała historia z rodzaju tych, które w sporcie darzy się prawdziwą miłością.
Umięśniony facet z flagą, który zostaje ciekawostką z Rio, o której nikt nie będzie pamiętał? Za wieloma podobnymi przypadkami stoi coś więcej.
***
W wieku 12 lat zamarzył o tym, że zostanie pierwszym reprezentantem Tonga, który wystąpi na igrzyskach olimpijskich. Spełnienie tego snu zajęło mu dwie dekady.
Jego matka była Australijką, ojciec Tongijczykiem. Napisać, że w jego domu się nie przelewało, to spory eufemizm. Ośmioosobowa rodzina mieszkała w niewielkim domu, w którym prąd i gorąca woda nie należały do codzienności, zresztą nie to było największym problemem. Jako dziecko Pita otarł się o śmierć, lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie. Byli jednak w błędzie.
Jako nastolatek był jednym z najmniejszych dzieciaków w szkole. Trudno było przewidzieć, że kilkanaście lat później będzie mógł pochwalić się atletyczną sylwetką. Bez żadnych sukcesów próbował swoich sił w rugby. Wspominał, że przez trzy lata nie opuścił żadnego treningu, ale musiał obejść się smakiem. Był za mały, zbyt wątły, zbyt wolny. Nie doczekał się swojej szansy.
Przełom nastąpił w 1996 roku, kiedy ze srebrnym medalem i statusem narodowego bohatera wrócił z igrzysk w Atlancie Paea Wolfgramm - to jedyny medal Tonga w historii. Bokser był prawdziwą sensacją imprezy, w finałowej walce ustąpił jedynie późniejszej legendzie tej dyscypliny, Władimirowi Kliczce.
Powrotowi do ojczyzny towarzyszyła olbrzymia feta, a wśród witających Wolfgramma był także Toufatofua. To wtedy Pita postanowił, że chce być jak on i postawił sobie za cel wyjazd na igrzyska olimpijskie.
Postawił na taekwondo, rozpoczął drogę, która miała trwać dwie dekady. Nie udało się w 2004, 2008 i 2012 roku. Przed igrzyskami w Pekinie, podczas decydującej walki, doznał poważnej kontuzji, chciał jednak walczyć dalej, mimo protestów swoich trenerów. Poskutkowało to tym, że przez trzy miesiące musiał poruszać się na wózku inwalidzkim. Według diagnozy lekarzy miał być to dla niego koniec występów. Pół roku od urazu był w stanie samodzielnie chodzić.
W 2012 roku wydawało się, że to koniec. Bez żadnych sponsorów, pieniędzy, z ciałem zniszczonym przez kontuzje i upływające lata, nie mógł liczyć na wiele. Kolejny zawód.
Podczas kwalifikacji Oceanii przypominał sobie lata pracy z trudną młodzieżą, które dały mu dużo do myślenia. Wyszedł z założenia, że skoro dzieciaki potrafiły wychodzić z sytuacji, w których w ogóle nie powinny się znaleźć, nie ma opcji, żeby nie udało mu się wywalczyć biletu do Rio. Przez 20 lat prosił, by się udało. Dostał to w momencie, w którym najbardziej potrzebował.
***
Przygoda w Brazylii trwała krótko, była zaledwie momentem przebłysku w bardzo długiej, krętej i wyboistej drodze. I w zasadzie tutaj historia powinna się skończyć. Ale nic z tego. Toufatofua postawił przed sobą kolejne wyzwanie. I to takie, że gdyby chodziło o kogoś innego, wszyscy wzięliby to za żart.
Tongijczyk postanowił, że spróbuje powalczyć o wyjazd na zimowe igrzyska olimpijskie, które rozpoczną się 9 lutego.
- Zawsze bardzo ciekawił mnie śnieg i sporty zimowe. Spędziłem praktycznie całe swoje życie i nie widziałem śniegu, nie mamy czegoś takiego jak sezon zimowy, między latem i zimą jest stopień różnicy. Biegi narciarskie? Oglądałem zimowe igrzyska i to był jedyny sport, gdzie na końcu biegu wszyscy wyglądali, jakby umierali. Biegli do mety z ogromną energią, a potem padali - opowiadał o wyborze dyscypliny i tym, co natchnęło go do spróbowania swoich sił.
Można domyślić się, że początki nie były łatwe. Pierwszy raz założył narty na nogi w wieku 33 lat.
Źródło: YouTube/Pita Tofua
- Cały czas się miotałem. Może wyglądało to śmiesznie w telewizji, ale wtedy zastanawiałem się, w co się wpakowałem. To było trudne, nie byłem w stanie stać, nie mówiąc już o jeździe. Ale myślałem sobie, że mogę być lepszy. Nie miałem śniegu, nie miałem wytrzymałości, pieniędzy. Nie miałem nic oprócz woli - mówił. Okazało się, że wola to bardzo dobry początek.
***
Trenował w Niemczech, choć jak sam przyznał, więcej było w tym upadania i podnoszenia się. Brał udział w mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Val di Fiemme. Miał 153. czas w eliminacjach, przybiegł sekundę za jedynym reprezentantem Indii. Przyznał, że było to przyjemne uczucie.
"Dla mnie znaczyło to, że jestem lepszy w biegach narciarskich od 1,3 miliarda ludzi na świecie" - napisał na stronie, przez którą zbiera pieniądze, mające dać mu możliwość lepszego przygotowania do igrzysk. Z 30 tysięcy dolarów, które miały pójść na sprzęt, przeloty, treningi, jedzenie, stroje i pensje trenerów, zebrał ponad połowę. Zapowiedział, że 20% sumy trafi na konto związku narciarskiego Tonga (tak, taki związek istnieje), by szkolić nowych zawodników.
Po startach w Europie wrócił na Pacyfik, z braku innych możliwości treningu, starał się doskonalić swoje umiejętności na rolkach.
"Szybko przekonałem się, że nie da się na nich zatrzymać. Wjechałem w wiele drzew, samochodów i ludzi. Ale po roku bólu zobaczyłem efekty. 30 godzin jechałem do Australii na swoje drugie zawody, poprawiłem życiówkę o ponad minutę i zgarnąłem punkty do rankingu" - czytamy.
I ostatecznie stało się. Oczywiście, żeby nie zabrakło dramatyzmu, na kwalifikację na zimowe igrzyska Pita Taufatofua musiał czekać do ostatniego biegu. Nie udało mu się uzyskać wystarczająco dobrego rezultatu w siedmiu poprzednich.
Dwa tygodnie wcześniej zawodnik gościł w... Jakuszycach, zaliczając swoją pierwszą wizytę w Polsce. Nie był to szczęśliwy występ, na metę dobiegł ostatni, zaliczając po drodze fatalny upadek.
Islandzki Isafjordur dla Tongijczyka był określany jako "koniec świata", trudno zresztą się dziwić, biorąc pod uwagę, że sporą część życia spędził na niewielkiej wyspie na południowym Pacyfiku. W drugą stronę prawdopodobnie działa to podobnie.
Człowiek, który w życiu nie przeżył zimy, po raz pierwszy zobaczył śnieg jako trzydziestokilkuletni mężczyzna, a debiutancki bieg narciarski zaliczył w nieco ponad rok przed igrzyskami w Pjongczangu, dostanie swoją szansę, by rywalizować na największej zimowej sportowej imprezie roku.
Co ciekawe, Taufatofua nie będzie pierwszym sportowcem z Tonga, który wystąpi na zimowych igrzyskach. Przed czterema laty w Soczi do zawodów w saneczkarstwie zakwalifikował się Fuahea Semi. W związku z umową sponsorską startował jako... Bruno Banani.
Oczywiście nie oczekujemy, że Tongijczyk wyruszy do Korei po medale. Gdyby czasy niezbędne do kwalifikacji były bardziej wyśrubowane, nigdy byśmy go tam nie zobaczyli. Jednak biorąc pod uwagę to, ile musiał przejść podczas realizacji swoich celów, może czuć się porównywalnie z tymi, którzy jadą na wielką imprezę po medale.
- Ludzie boją się robić coś nowego, mieć duże marzenia i cele, boją się porażek. Ja nie boję się żadnej z tych rzeczy, porażki nie są problemem. Tyle razy mówiono mi, że nie dam rady czegoś zrobić, żebym się poddał, że przestałem słuchać. Nikt nie zna przyszłości. Poświęciłem wszystko, by się tu znaleźć. Finansowo jestem w najgorszej pozycji w życiu, ale jestem też najszczęśliwszy. Nie boję się porażek, boję się tego, że nie podejmę próby - powiedział.
Więcej na blogu autora - Krótka Piłka
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl