Nie ma się co oszukiwać – dla polskiej kultury ostatni weekend lipca był niczym źle wymyślony i zrealizowany horror. Odejście Kory i Tomasza Stańki. I znów jak mantrę wypada powtórzyć słowa, którymi tak często wypieramy tak tragiczne wiadomości: "Ale przecież Oni tu byli od zawsze...". Znowu powracają myśli o "bezterminowych kontraktach", które podpisaliśmy z Artystami. O paktach, które nie przewidziały jakichkolwiek pożegnań... A tu dzień po dniu docierają do nas wiadomości, których okiełznanie wydaje się wyczynem ponad miarę.
WIDEO: Wywiad Piotra Stelmacha z Tomaszem Stańko
Po raz kolejny wracam do wspomnień z pierwszej trasy Męskiego Grania. Lato 2010 roku. Ekipa radiowa wyrusza do Gdańska. Nie wiemy jeszcze, jak ta impreza będzie wyglądała. Nie wiemy też, jak na taką ideę zareaguje publiczność, czy taka formuła okaże się właściwa.
Pierwszy koncert odbył się w Gdańsku. Przyjechaliśmy na teren stoczni prawie dwie godziny przed audycją "Myśliwiecka 3/5/7", która zaczynała się godzinę przed startem koncertów, czyli o szesnastej. Obserwowałem próbę Pana Tomasza... To niezwykłe doświadczenie. Widzisz wszystko z drugiej strony. Nawet nie słychać wyraźnie każdego dźwięku, ale za to widać całą sceniczną panoramę i zaplecze. On w roli głównej. Wpadłem wtedy na ryzykowny pomysł, żeby po próbie poprosić Artystę o... zagranie czegokolwiek na trąbce do Trójkowego mikrofonu. Najwyżej dostanę "opr", ale jeśli nie zaryzykuję, nigdy tego nie sprawdzę. Pan Tomasz... zgodził się bez problemu. I co się dzieje? Trzymam w dłoni "ubrany" w radiową "kostkę" mikrofon, a Stańko gra doń fragment płyty "Astigmatic". Szok... Później były jeszcze jego koncerty podczas trzeciej trasie Męskiego Grania (poprzedzone między innymi rozmową nagrywaną przed kamerą w ogródku Trójki) i w roku 2014. Oraz chyba trzy radiowe spotkania związane z premierą Jego płyt. "Dark Eyes", "Wisława", a szczególnie ta ostatnia – "December Avenue", opowiadały piękne, chwilami mocno ściskające za gardło historie tkane delikatnymi dźwiękami fortepianu i trąbki Mistrza. Niezwykłe są to albumy. Niezwykłe również dlatego, bo wyraźnie wskazują na to, że Artysta wciąż był w twórczej ofensywie. I pamiętam, z jakim zapałem opowiadał o "montowaniu" swoich kolejnych zespołów...
A Kora? Pewnie kiedyś napiszę do Niej dłuuugi list. Taki nienowoczesny. Długopisem na kartce z jakiejś ładnej papeterii. W podzięce za pierwsze płyty Maanamu. Za albumy "Klucz" i "Łóżko" – nagrane przecież po latach największej artystycznej glorii tej grupy, ale bardzo mocne, jeśli chodzi o przekaz i brzmienie. Podziękuję Korze również za zadzior, który zawsze towarzyszył Jej poczynaniom. Było w tej postawie coś bardzo indywidualnego. Coś, czego nikt nie mógł Jej odebrać. Coś absolutnie wyzwolonego. Co więcej – w tych wszystkich treściach jedno słowo powtarzało się najczęściej. Miłość. Akurat u Kory brzmiało jak nie-wydmuszka. Jak najważniejsza życiowa deklaracja.
I ten telefon przed ósmą rano... Dzwonił ktoś z jednej z telewizyjnych redakcji. Spałem. "Dzień dobry, możemy prosić o kilka wspomnień? O Korze...". Znowu sobota, znowu "poranna wiadomość". A szlag by to trafił...
Myślę sobie, że w tych dniach najtrudniejszą do słuchania polską płytą jest "O!" – drugi album Maanamu. Kończy się piosenka "Die Grenze", by płynnie przejść w graną na trąbce, kilkunastosekundową impresję zatytułowaną "Zwierzę".
Kora i Tomasz Stańko. I co teraz?
Piotr Stelmach – Trójka