Rosja 2018

MŚ 1974: mecz z gospodarzami nie miał prawa w ogóle się odbyć

Ostatnia aktualizacja: 07.05.2018 17:22
W swoim drugim występie na mundialu polscy piłkarze zaskoczyli cały świat i zajęli trzecie miejsce na świecie. Tamten turniej w rozmowie z Polskim Radiem wspomina ówczesny asystent selekcjonera Kazimierza Górskiego - Andrzej Strejlau.
Audio
  • Andrzej Strejlau w rozmowie z Robertem Skrzyńskim wspomina mundial z 1974 roku (Przy Muzyce o Sporcie/Jedynka)
Słynny mecz na wodzie, w którym Polacy w walce o finał mistrzostw świata przegrali z RFN 0:1
Słynny "mecz na wodzie", w którym Polacy w walce o finał mistrzostw świata przegrali z RFN 0:1Foto: PAP/DPA/Istvan Bajzat

Biało-czerwoni na najważniejszej piłkarskiej imprezie zadebiutowali w 1938 roku. Rozgrywana była ona wówczas na zupełnie innych zasadach i po jednym meczu, przegranym z Brazylią po dogrywce 5:6, pożegnali się z turniejem. Na kolejny występ na mundialu musieliśmy czekać 36 lat. Polacy awansowali kosztem Anglii, czym zaskoczyli cały piłkarski świat. Brytyjskie media pisały nawet o "końcu świata". W RFN trafili do grupy z Argentyną, Haiti i Włochami, aktualnymi wtedy wicemistrzami świata.

- Jechaliśmy jako jedna z wielu drużyn, które się zakwalifikowały. Argentyńczycy i Włosi na pewno bardzo się ucieszyli z losowania. Ale "zwycięski" remis na Wembley upewnił naszych zawodników, że w zespole jest siła - wspomina Strejlau.

Polska drużyna dość niespodziewanie wygrała wszystkie trzy spotkania: z Argentyną 3:2, Haiti 7:0 i Włochami 2:1.

- Kluczowy był ten pierwszy, bardzo dramatyczny mecz z Argentyną. Nie wiedzieliśmy wówczas jaki jest jego odbiór w Polsce, ale w pewnym momencie czuliśmy się zagrożeni. Argentyna zobaczyła, że mamy silny zespół i to już nie są przelewki. Rzucili się do ataku i zdobyli bramkę kontaktową. Ten mecz zbudował atmosferę. Później mieliśmy mecz z Haiti i zdawaliśmy sobie sprawę, że mamy ogromną szansę na komplet punktów po dwóch meczach. I tak też się stało. Wygrana z Włochami na koniec dała nam niezbędną pewność siebie - opisuje.

Wówczas system rozgrywek był taki, że druga faza to również były rozgrywki grupowe. Tym razem Polacy mierzyli się ze Szwecją, Jugosławią i z gospodarzami. Po wygranych w dwóch pierwszych meczach biało-czerwoni znaleźli się w strefie medalowej. O awansie do finału decydował słynny już "mecz na wodzie" z RFN. Podopieczni Kazimierza Górskiego musieli wygrać, a rywalom wystarczał remis.

- Wydawało mi się, że ten mecz w ogóle nie ma prawa się odbyć. Myśmy wyszli na rozgrzewkę i nagle przyszła lawina deszczu. My musieliśmy się otworzyć, a w takich warunkach łatwiej się jednak bronić. Niemcy zrobili wszystko co w ich mocy, próbując przygotować boisko do gry, ale nie dało się jednak na nim normalnie prowadzić piłki. Mieliśmy swoje okazje, ale bramkarz bronił fenomenalnie. Uważam, że to był jeden z naszych najlepszych meczów na mistrzostwach świata - twierdzi asystent "Trenera Tysiąclecia".

Po porażce 0:1 został nam mecz o trzecie miejsce z Brazylią, mistrzami świata sprzed czterech lat.

- Brazylijczycy byli przed meczem bardzo sfrustrowani. Ich jak zwykle interesował tylko finał. My mieliśmy natomiast najbardziej ofensywnie grającą drużynę. Po rajdzie Grzegorza Laty wygraliśmy 1:0. To był bardzo niespodziewany sukces, nikt w Polsce nie przypuszczał, że do czegoś takiego może dojść - kończy Strejlau.

Lato z siedmioma bramkami na koncie został królem strzelców mundialu.

bor