Polacy zaczęli turniej od remisu 0:0 z Włochami. - Przed mistrzostwami atmosfera była cały czas napięta. W reprezentacji byli piłkarze, którzy występowali w ligach zagranicznych, a pozostałym dzięki temu rodził się pomysł na lepsze "jutro" i na lepsze życie. Kierownictwo reprezentacji otoczyło nas wianuszkiem ochroniarzy i działaczy, którzy mieli nie spać po nocach i obserwować co się dzieje, czy ktoś nie ucieka z hotelu. Doprowadziło to do tego, że pierwszy mecz grupowy z Włochami wyglądał bardzo nerwowo - mówi piłkarz występujący wówczas w Wiśle Kraków.
Ze względów politycznych biało-czerwoni nie rozgrywali przed mundialem meczów sparingowych. - Ten mecz był dla nas wielką próbą. Włosi do tego meczu tez przystąpili z wielką bojaźliwością, nie wiedząc na co nas stać - dodaje.
Remis z Włochami był jeszcze do przyjęcia, ale po kolejnym bezbramkowym remisie z Kamerunem na drużynę spadła fala krytyki.
- Po spotkaniu doszło do pierwszej konfrontacji. Rada drużyny postawiła sprawę jasno i powiedziała działaczom, że albo zaczną nas traktować poważnie, albo nadal będziemy obozem najemników. My byliśmy tam jak ubodzy krewni. Usłyszeliśmy, że jak wyjdziemy z grupy to będziemy rozmawiać, a jeśli się nie uda to mamy nie wracać do Polski, bo tam czeka nas słona kara - wyjaśnia Skrobowski.
W trzecim meczu z Peru do przerwy wynik również był bezbramkowy. W drugiej połowie w końcu jednak maszyna "zatrybiła" i skończyło się wysoką wygraną 5:1.
- Był to jeden z najlepszych meczów na tamtych mistrzostwach. Nie tylko w naszym wykonaniu, ale ogólnie. Nie brakowało finezyjnych akcji, rozbłysła gwiazda Andrzeja Buncola, który był jednym z bohaterów tego spotkania - uważa obrońca, który z powodu kontuzji nie zagrał w żadnym meczu.
Podopieczni Antoniego Piechniczka awansowali z pierwszego miejsca, a w drugiej fazie grupowej zmierzyli się z Belgią i ZSRR. W tym pierwszym meczu trzy bramki zdobył Zbigniew Boniek.
- Kolejne wspaniałe zwycięstwo. Fantastyczna atmosfera na Camp Nou, a w tle cały czas pojawiała się sytuacja polityczna. Na całym stadionie były napisy "Solidarność". Ludzie, którzy kręcili się wokół kadry reagowali jednak w bardzo nieprzychylny sposób na każde nasze spostrzeżenia - twierdzi Skrobowski.
Właśnie ze względów politycznych mecz ze Związkiem Radzieckim miał dodatkowy podtekst. Bezbramkowy remis dał Polsce awans do półfinału. Tam doszło do rewanżu z Włochami, ale bez pauzującego za kartki Zbigniewa Bońka i Andrzeja Szarmacha, którego Piechniczek odesłał na trybuny, skończyło się tym razem porażką 0:2.
- Trudno stwierdzić czy ich obecność by coś zmieniła. Po naszej drużynie widać było odprężenie, choć Szarmach faktycznie w tym meczu powinien grać - nie ma wątpliwości rozmówca Polskiego Radia.
W meczu o trzecie miejsce Szarmach z Bońkiem już zagrali (tym razem za kartki pauzował Włodzimierz Smolarek) i pokonaliśmy Francję 3:2.
- Słyszałem takie opinie, że Francuzi oddali ten mecz bez walki, bo byli rozbici po półfinałowej porażce z RFN i pojawiły się u nich konflikty. Zupełnie się z tym nie zgadzam, to w końcu walka o trzecie miejsce na świecie i nawet jak rywale byli rozgoryczeni to był to nasz nieprawdopodobny sukces. Należy go traktować na równi z tym z 1974 roku - kończy.
Mistrzami świata zostali Włosi, którzy pokonali w finale RFN 3:1.
bor