80 lat temu, 20 lutego 1944 roku, członkowie norweskiego ruchu oporu wysadzili w powietrze prom SF "Hydro", w którym Niemcy przetrzymywali zapasy ciężkiej wody, która była konieczna do budowy bomby atomowej. To wydarzenie kończyło trwającą dwa lata batalię, której celem było storpedowanie zalążków niemieckiego programu jądrowego.
Świt piekielnej epoki
Początek ery atomowej zbiegł się nieszczęśliwie w czasie z eskalacją sytuacji międzynarodowej. W 1938 roku świat dziarskim krokiem zmierzał ku wojnie, choć może jeszcze sobie z tego nie zdawał sprawy. Kilka miesięcy po tym, jak Adolf Hitler ogłosił przyłączenie Austrii do Rzeszy, w zaciszu laboratorium berlińskiego Instytutu Fizyki im. Cesarza Wilhelma dwaj chemicy, Otto Hahn i Fritz Strassemann, dokonali odkrycia, które miało zmienić oblicze świata. Po zbombardowaniu uranu (najcięższego pierwiastka występującego w przyrodzie) neutronami otrzymali bar.
Wkrótce potem fizycy i chemicy z całego świata zaczęli powtarzać ich eksperyment i doszli do wniosku, że pokazuje on podział jądra atomu, a co istotniejsze – dostrzegli, że ta reakcja może potencjalnie wytworzyć olbrzymią energię. Naukowcy zwrócili się do swoich rządów z sensacyjnym odkryciem.
Data utworzenia programu uranowego, którego celem była konstrukcja bomby atomowej, przez Urząd Uzbrojenia Armii (agencji w strukturach Wehrmachtu odpowiedzialnej m.in. za Wunderwaffe) jest symboliczna. Grupa, w skład której weszli najwybitniejsi niemieccy fizycy i chemicy poza tymi, których żydowskie pochodzenie zmusiło do ucieczki, zebrała się po raz pierwszy 1 września 1939 roku. Wśród niemieckich naukowców, którzy mieli opracować bombę atomową znaleźli się między innymi późniejsi laureaci Nagrody Nobla: Otto Hahn i Werner Heisenberg.
Bitwa o ciężką wodę
Obie strony konfliktu szybko zorientowały się, że do produkcji nowego rodzaju broni potrzebna będzie ciężka woda. To odmiana zwykłej wody, która zamiast tlenku wodoru zawierała tlenek deuteru (atomu wodoru z dodatkowym neutronem). Z tego powodu ciężka woda mogła pełnić bardzo istotną funkcję w procesie rozszczepiania atomu – można ją było wykorzystać do zatrzymywania neutronów wewnątrz reaktora, a co za tym idzie: do podtrzymywania reakcji jądrowej.
Na nieszczęście aliantów, jedynym producentem ciężkiej wody były zakłady Norsk Hydro w Vemork w południowej Norwegii, która od połowy roku 1940 zajęta była przez Wehrmacht. O tym, że Niemcy znają wartość substancji, świadczy ich decyzja o zwiększeniu produkcji z pięciuset do pięciu tysięcy kilogramów ciężkiej wody rocznie w perspektywie do 1942 roku. Przez kolejne cztery lata zniszczenie tej fabryki znajdowało się wśród priorytetów brytyjskiego wywiadu.
W 1941 roku premier Winston Churchill rozkazał bombardowanie ośrodka, jednak teren, na którym leżała fabryka był zbyt niedostępny. Wobec tego misję zniszczenia zakładów powierzono komandosom norweskiej sekcji Special Operations Executive – tej samej organizacji, która szkoliła polskich cichociemnych.
Rozpoznanie pod przyszłą operację przeprowadził inż. Einar Skinnarland, zwerbowany przez Brytyjczyków w 1942 roku. 19 października tego roku około 150 km od zakładów wylądowali norwescy komandosi. Ich zadaniem było przygotowanie przedpola dla grupy brytyjskich saperów.
- Zostaliśmy zobowiązani do zorganizowania całego zaplecza, zbierania wszelkich informacji na temat sytuacji w hydroelektrowni w Vemork - wspominał Arne Kjelstrup, członek grupy komandosów. Posłuchaj jego głosu w audycji Jerzego Tomaszewskiego z cyklu "Za kulisami tajnych akcji II wojny".
36:28 zniszczyć norsk-hydro za kulisami tajnych akcji ii wojny.mp3 "Zniszczyć Norsk-Hydro za kulisami tajnych akcji II Wojny" audycja z Jerzego Tuszewskiego z udziałem uczestników akcji. (PR, 2.09.1991)
W listopadzie 30 brytyjskich saperów wyruszyło do Norwegii. Ich zadaniem było zniszczenie fabryki i ucieczka do neutralnej Szwecji. Operacja Freshman – bo taki kryptonim otrzymał przerzut – miała być pierwszym wykorzystaniem alianckich sił powietrznodesantowych w czasie II wojny. Niestety, ten debiut był tragiczny w skutkach. Ze względu na fatalne warunki pogodowe samoloty transportujące komandosów rozbiły się w górach. Ocaleli wpadli w ręce wroga i zginęli.
Norwegowie kontratakują
Na początku 1943 roku do Skandynawii przedostało się kolejnych 6 norweskich komandosów Joachima Rønneberga. Przeszli w Wielkiej Brytanii trening, który miał ich przygotować specjalnie do tej misji, m.in. ćwiczyli zakładanie ładunków w naturalnej wielkości makiecie zakładów w Vemork.
Po wylądowaniu w Norwegii dołączyli do czterech rodaków-komandosów, którzy ukrywali się od czasów porażki poprzedniej misji.
- Podzieliliśmy się na dwie grupy: zadaniową i ubezpieczającą. Ci z nas, którzy wywodzili się z tych okolic, byli w tej drugiej grupie, bo najlepiej znali teren. Ja byłem w tej grupie. Weszliśmy z Knutem Haukelidem jako pierwsi do fabryki, przecięliśmy łańcuchy, którymi była zabezpieczona brama. Nie musieliśmy być cicho, bo maszyny w zakładach pracowały tak głośno, że nie było nas słychać - wspominał Arne Kjelstrup akcję z 27 lutego 1943 roku.
Komandosom udało się niepostrzeżenie dostać do fabryki. Wybuch zniszczył część urządzeń produkcyjnych i 1,5 tony ciężkiej wody. Większość Norwegów wycofała się do Szwecji. W kraju pozostali trzej pod dowództwem Haukelida.
W listopadzie 1943 roku alianci zdecydowali się na mniej subtelne działania. Zamiast nielicznego oddziału komandosów, wysłali do Norwegii sto pięćdziesiąt amerykańskich bombowców B 17. "Latające Fortece" miały zmieść z powierzchni ziemi zakłady. Sukces był połowiczny: zniszczona została siłownia, w której produkowano ciężką wodę, ale jej zapasy składowane w żelbetonowych bunkrach przetrwały.
Knut Haukelid dowiedział się, że po bombardowaniach Niemcy zdecydowali się przetransportować fabrykę i zapasy ciężkiej wody do Rzeszy. 20 lutego 1944 roku podłożył ładunki pod SF "Hydro" i zakończył niemieckie marzenia o broni jądrowej.
Sabotażyści w kitlach?
Niemieccy naukowcy, którzy pracowali przy programie uranowym, zostali przechwyceni w schyłkowych dniach II wojny światowej przez aliantów. Poddano ich szczegółowym obserwacjom w ośrodku odosobnienia w Farm Hall, których celem było wybadanie, ile brakowało do powstania niemieckiej bomby atomowej. Liczne wywiady miały też na celu sprawdzenie, którzy z nich byli w swoich badaniach wiedzeni naukową ciekawością, którzy zaś byli ideowymi nazistami (być może dlatego na ich rozmówcę wybrano Samuela Goudsmita, żydowskiego członka Projektu Manhattan).
Stenogramy ich rozmów dowodzą, że wiedzieli, chociażby w zarysie, w jaki sposób Amerykanom udało się obejść problemy wynikające z ilości materiału rozszczepialnego, który był potrzebny do produkcji bomby. Rozważając ten problem w Farm Hall, Heisenberg narysował na kartce schemat bomby złożonej z dwóch ładunków. Dokładnie na takiej zasadzie skonstruowano ładunek, który eksplodował nad Hiroszimą...
Po wojnie naukowcy głosili, że świadomi niszczycielskiej mocy bomby, rozmyślnie sabotowali niemiecki program atomowy, bo chcieli, żeby Niemcy przegrały. Prawda jest jednak taka, że spośród nich tylko Heisenberg i Hahn nie należeli do żadnej nazistowskiej organizacji.
Czy Hitler otrzymałby swoją bombę?
Działania norweskich komandosów i domniemany sabotaż niemieckich naukowców nie były jedynymi powodami, dla których Rzesza nie wzbogaciła swojego arsenału o broń jądrową. Niesłuszna do końca jest też teza, że zmuszając "niearyjskich" naukowców do opuszczenia Niemiec, Rzesza pozbyła się najpotężniejszych umysłów. "Z nielicznymi wyjątkami, Niemcy i Amerykanie skupili się na tych samych problemach, używali tych samych metod, zadawali te same pytania i dochodzili do tych samych wniosków" podkreślał Mark Walker, autor książki "Bomba atomowa Hitlera. Mit i prawda o nazistowskiej fizyce jądrowej".
Przyczyn fiaska niemieckich starań o bombę atomową szukać należy w przewidywaniach dotyczących przebiegu wojny. Do 1941 roku Niemcy i Amerykanie szli łeb w łeb w atomowym wyścigu. Naukowcy obu stron przewidywali, że produkcja bomby zajmie około czterech lat. O ile kręgi władzy w USA uważały, że wojna potrwa jeszcze około pięciu lat, o tyle decydenci w Rzeszy zakładali, że skończy się ona w przeciągu dwóch-trzech lat (zwycięstwem bądź porażką).
Co za tym idzie, Amerykanie spodziewali się, że broń atomowa może zmienić losy wojny, zaś Niemcy stwierdzili, że ta hipotetyczna jądrowa Wunderwaffe nie zdąży odwrócić biegu dziejów. Innymi słowy: Amerykanom opłacało się zainwestować miliony dolarów i stworzyć miasteczko naukowców w Los Alamos, Niemcom szkoda było tracić na badania cennych surowców. Liczby mówią same za siebie. Przy Projekcie Manhattan pracowało 120 tys. ludzi. W niemieckim projekcie uranowym brało udział zaledwie kilkaset osób. Na szczęście.
Bartłomiej Makowski