"Cichy i niezmordowany podróżnik, który dla wzbogacenia nauki wdzierał się na przepaściste urwiska niedostępnych Andów, przebywał na lichych tratwach ogromne rzeki nowego świata, z siekierą w ręku torując sobie przejście przez dziewicze lasy Ameryki Południowej, zapuszczał się w siedziby najdzikszych plemion indiańskich, znosił głód i pragnienie, szczęśliwy, jeżeli w nagrodę niewysłowionych trudów uszczknął jaką nieznana roślinę i nią zbiory swe powiększył" - pisano o nim w XIX-wiecznej polskiej prasie.
Józef Warszewicz przyszedł na świat 8 września 1812 roku w Wilnie w niezamożnej rodzinie szlacheckiej. Już w młodości interesował się botaniką i mimo że nie ukończył żadnych studiów w tym kierunku, rozpoczął pracę w wileńskim ogrodzie botanicznym. Jednak wybuch powstania listopadowego w 1831 roku zmusił go do porzucenia ukochanych roślin. 19-letni Józef dołączył do zrywu powstańczego, ale gdy ten zakończył się porażką, botanik-amator musiał wyemigrować z kraju.
Dwie wyprawy, dziewięć lat, tysiące roślin
Jak wielu polistopadowych emigrantów Warszewicz trafił do Berlina. Tam mógł ponownie poświęcić się swojej pasji i znalazł zatrudnienie w miejscowym ogrodzie botanicznym. Nieprzeciętną wiedzę i umiejętności Polaka dostrzegł wybitny niemiecki naukowiec Alexander von Humboldt. Z jego polecenia Warszewicz dołączył do wyprawy Belgijskiego Towarzystwa Ogrodniczego, która w 1844 roku wyruszyła w stronę Ameryki Środkowej. Naukowcy mieli prowadzić badania botaniczne na wybrzeżu Gwatemali.
47:55 Atlas polskich podróżników 12.07.2015.mp3 Audycja Bartosza Panka "Atlas polskich podróżników" poświęcona Józefowi Warszewiczowi (PR, 12.07.2015)
- Wyprawa rozpoczęła się tragicznie, ponieważ zaraz po dotarciu na miejsce prawie wszyscy jej uczestnicy zmarli na febrę. Przeżyły dwie osoby: lekarz i właśnie Warszewicz – powiedział w audycji Polskiego Radia Krzysztof Kapała, pracownik naukowy Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Polski botanik niezrażony tymi problemami postanowił sam przebadać możliwie największy teren Ameryki Środkowej w poszukiwaniu ciekawych roślin. Badacz był niestrudzonym ich łowcą. Kolekcjonował je, prowadził badania oraz wysyłał nieznane w Europie okazy do wielu ogrodów botanicznych Starego Kontynentu. W ten sposób zdobywał rozgłos w świecie naukowym oraz pieniądze na prowadzenie dalszych poszukiwań.
- Jeżeli Warszewicz pokusił się o opisanie danej rośliny, naukowcy w Europie uznawali jego pierwszeństwo i mu przypisywali autorstwo. To było dowodem uznania dla jego osoby – kontynuował Krzysztof Kapała.
Podczas wspomnianej wyżej tragicznie rozpoczętej wyprawy Warszewicz przemierzył m.in. Meksyk, Gwatemalę, Honduras, Salwador, Panamę, Kostarykę, a także Ekwador i Boliwię. W 1850 roku Polak wrócił do Europy, ale nie zagrzał tam miejsca. Opublikował swoje badania i już w następnym roku ponownie udał się za Ocean. Tym razem wziął udział w angielskiej wyprawie do Ameryki Południowej.
W trakcie tej trzyletniej podróży Warszewicz prowadził swoje badania na terytorium kilku państw, w tym Wenezueli i Gujany, przemierzył całą Brazylię, przeszedł Kordyliery i dotarł do Peru, Boliwii oraz Chile.
Przyjmuje się, że z obu wypraw przywiózł od kilku do kilkunastu tysięcy roślin. Część w formie ziaren, część w postaci kłączy, inne zaś w całości w specjalnych skrzyniach.
Ogród Botaniczny w Krakowie w 1834 roku. Fot. Wikimedia Commons
Niestety botanik nie spisał żadnych wspomnień i nie prowadził dziennika podróży, więc niewiele wiadomo na temat tego, jak dokładnie wyglądały jego wyprawy. Autor cytowanego artykułu z "Tygodnika Ilustrowanego", powołując się na wieloletnią znajomość z Warszewiczem, napisał:
"Zważywszy, że w tych obszarach, stopą Europejczyka może nigdy nietkniętych, tysiączne groziły Warszewiczowi niebezpieczeństwa, dziwimy się, iż wyszedł bez szwanku. Brak jakiejkolwiek drogi, a często i pewnych przewodników, ogromne rzeki, zdradliwie śliczną murawą pokryte bagniska, co krok tamowały mu drogę. Wreszcie jadowite gady, dzikie zwierzęta i dziksze jeszcze plemiona krainy te zamieszkujące, co chwila mogły przerwać tę podróż niebezpieczną i zniszczyć owoce mozolnych kilkuletnich trudów i poszukiwań. […] Częstokroć twarze czerwone służyły za przewodników bladej twarzy, a mając rodaka naszego za jakiegoś czarnoksiężnika, tajemne potęgi ziół znającego, z skwapliwością spełniali jego wolę, i ta to może okoliczność napełniała serca dzikich poszanowaniem dla Warszewicza i ocaliła mu życie".
Do tego "w Gwatemali, w ciągu 8 dni przebył 20 rzek i bystrych potoków górskich, niekiedy wpław, czasem na mułach, a czasami znów na kilku kłodach palmowych, łykiem drzew powiązanych".
Czytaj także:
Ignacy Domeyko. Polak czczony w Chile
Ernest Malinowski. Zbudował najwyższą kolej świata
Rozwój Ogrodu Botanicznego w Krakowie
Po powrocie do Europy Józef Warszewicz otrzymał propozycje pracy z różnych renomowanych ogrodów botanicznych kontynentu. Botanik zdecydował się jednak przyjąć zaproszenie prof. Ignacego Rafała Czerwiakowskiego i objął posadę inspektora Ogrodu Botanicznego w Krakowie.
- Warszewicz powiedział wówczas: "Polak zawsze chce pożytecznym dla ojczyzny być. Otóż jest mój pierwszy obowiązek dla mojej ojczyzny pożytkiem zostać". Dlatego właśnie przekazał całą swoją prywatną kolekcję roślin krakowskiemu Ogrodowi Botanicznemu – powiedział w audycji Bartosza Panka Krzysztof Kapała.
Polski podróżnik w ten sposób w ogromnym stopniu przyczynił się do rozwoju ogrodu w Krakowie. Za jego czasów znajdowało się tam około 10 tys. roślin, z czego 35 proc. stanowiły te przywiezione z rejonów tropikalnych. Dla porównania dziś, choć ogród ma niemal dwa razy większą powierzchnię, można w nim oglądać 7,5 tys. roślin.
Ogród Botaniczny w Krakowie w 1864 roku. Fot. Polona.pl
Największą sympatią Warszewicza cieszyły się storczyki. Badacz przywiózł ponad 300 gatunków tej rośliny.
- Do naszych czasów przetrwał jeden storczyk, który ma już ponad 150 lat. Zakwitł w tym i poprzednim roku, wcześniej w latach 70. XX wieku i w 1918 roku. To niezwykle rzadko kwitnąca roślina - powiedział w audycji z 2015 roku Krzysztof Kapała.
Józef Warszewicz zmarł w 1866 roku. Do końca życia piastował posadę inspektora ogrodu botanicznego. Nigdy nie założył rodziny, całkowicie poświęcił się nauce, choć nie miał nawet wyższego wykształcenia.
"Warszewicz nie był uczonym naturalistą", czytamy w przywoływanym wyżej artykule z epoki. "Nie czerpał wykształcenia swego w wykładach uniwersyteckich, nic nie pisał i nie wydał żadnego dzieła, położył wszelako znakomite zasługi w dziedzinie nauk przyrodniczych, a głównie botaniki. Widać Bóg, odmówiwszy mu zdolności literackich, udzielił mu za to szaloną odwagę i zmysł postrzegawczy".
th
Cytaty pochodzą z: F. Berdau, Józef Warszewicz, "Tygodnik Ilustrowany", nr 89, 1861.