I właśnie przede wszystkim o niej opowiada film "Kulej. Dwie strony medalu" w reżyserii Xawerego Żuławskiego. Obraz debiutuje na ekranach polskich kin 11 października.
Na Ostatnim Groszu
- Urodziłem się 19 października 1940 roku, podczas bombardowania Częstochowy. Stres przyspieszył poród. Myślę, że wojna mi towarzyszy w życiu, ciągle z czymś walczę – mówił Jerzy Kulej w audycji Tomasza Zimocha z cyklu "Niedziela z Mistrzem".
Kulej wychował się – dosłownie i w przenośni – na Ostatnim Groszu. Tak nazywała się dzielnica Częstochowy, w której mieszkał w dzieciństwie. Nazwa dobrze oddawała warunki tam panujące. W domu się nie przelewało, bo tuż po wojnie ojciec Jurka porzucił rodzinę – matkę przyszłego olimpijczyka, jego siostrę i jego samego.
Małemu Jurkowi czas upływał na drobnej łobuzerce. Był na dobrej drodze, by w przyszłości pójść w ślady ojca. Na szczęście w jego życiu pojawił się boks.
Sport go uratował
- Zaczęło się od sportu w szkole. Przede wszystkim od jakiejś rywalizacji na terenie klasy, szkoły. Miałem mnóstwo kompleksów natury fizycznej: byłem mizerny, kruchy. Szukałem jakiegoś sportu, który by mnie w oczach klasy postawił nieco wyżej – wspominał Kulej w audycji Bogdana Tuszyńskiego i Jana Lisa z cyklu "Portret sportowca".
14:11 jerzy kulej___pr iii .mp3 Rozmowa z Jerzym Kulejem w audycji Bogdana Tuszyńskiego i Jana Lisa z cyklu "Portret sportowca" (PR, 5.08.1974)
W swojej autobiografii "Dwie strony medalu" (do jej tytułu odwołuje się film Xawerego Żuławskiego) pisał już bez ogródek jak wyglądało "wychodzenie" z kompleksów w jego wykonaniu: "Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę "ABC boksu" i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostym uderzyłem go w nos. Potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna".
Kulej postanowił – nomen omen – pójść za ciosem i trenować w "Starcie Częstochowa". Początki nie były łatwe. Jak wspominał sam przyszły mistrz, żeby pojechać na mecz, musiał czyścić buty i rękawice starszym kolegom, był tragarzem drużyny. Ale pierwsze sukcesy sportowe poprawiły samoocenę chłopaka.
- To było spełnienie moich marzeń. Na przerwach z wielkim szacunkiem zwracali się do mnie najsilniejsi. Dziewczęta często pytały: "Jurek, może masz ochotę na cukierka, może jabłuszko?" - mówił na antenie Polskiego Radia w rozmowie z Ewą Burdon w "Muzyce i aktualnościach".
07:14 rozmowa z jerzym kulejem_ewa burdon muzyka i akt.mp3 Rozmowa Ewy Burdon z Jerzym Kulejem w audycji "Muzyka i aktualności" (PR, 19.07.1985)
Na szczęście boks to nie bijatyka i obok nauki zadawania celnych ciosów, Jurek Kulej odebrał też lekcję dyscypliny i pracy nad sobą. Dla młodego chłopaka, wychowującego się w rozbitej rodzinie na biednych przedmieściach Częstochowy, spotkanie ze sportem okazało się doświadczeniem formacyjnym. Zwłaszcza, że to tutaj spotkał postać, która stała się dla niego figurą ojca – trenera Wincentego Szyińskiego.
- Był moim pierwszym opiekunem. Zawdzięczam mu bardzo dużo. Przygarnął mnie po ojcowsku. Jego małżeństwo było bezdzietne, może stąd może ta wnikliwa opieka – mówił olimpijczyk w audycji z 1974 roku.
Już wkrótce młody Kulej miał poznać człowieka, który doprowadzi go na sportowy Olimp.
Podopieczny "Papy Stamma"
Kulej okazał się samorodnym talentem. Do reprezentacji Polski dostał się jeszcze jako junior, przed ukończeniem osiemnastego roku życia. Powołanie wiązało się z przeprowadzką do Warszawy.
W stolicy trafił pod skrzydła człowieka, który zapisał się złotymi zgłoskami w annałach polskiego sportu. Legendarny trener warszawskiej Gwardii, Feliks Stamm (w tej roli Andrzej Chyra) wychował w swojej karierze wielu mistrzów - olimpijskich, świata i Europy. Wśród jego podopiecznych byli m.in. Jan Szczepański czy Zbigniew Pietrzykowski.
- Co by "Papa Stamm" wyrabiał, mając do dyspozycji takich fachowców, taki sprzęt i komputeryzację, jaką teraz dysponują bokserzy, to by było medali, a medali. Myślę, że worek to byłoby za mało – wyznawał Kulej w audycji Tomasza Zimocha z cyklu "Niedziela z Mistrzem".
Kulej i "Papa Stamm". Fot.: PAP/Zbigniew Matuszewski
Kulej mógł być znakomitym pięściarzem, ale to Stamm wiedział jak przekuć ten talent w sukces. To on odpowiadał za obranie właściwej taktyki w kolejnych zwycięskich walkach.
- Feliks Stamm zapytany kiedyś o to, co w boksie jest najważniejsze, mówił, że najważniejsza jest głowa, potem nogi, a na końcu - pięści - mówił bokser na antenie Polskiego Radia.
"Papa" dostrzegł w Kuleju potencjał, ale miał też świadomość jego przywar. Bo o ile Jerzy zdołał wyjechać z Ostatniego Grosza, to Ostatni Grosz nie do końca opuścił jego. Kuleja ciągnęło do szemranych dzielnic, nie wylewał za kołnierz. Jak przyznawał w wywiadach, Warszawę poznawał po śladach "Złego" Tyrmanda.
Znokautowała go tylko żona
Ale Kulej lubił też poznawać świat warszawskich kawiarni. W jednej z nich, Wiedeńskiej, dostrzegł pewnego dnia kobietę. Po około pół roku byli już małżeństwem. Helena Kulej (w filmie gra ją Michalina Olszańska) była żoną mistrza przez 21 lat.
Choć kobieta była pierwszą damą polskiego boksu i zachwycała umiejętnościami tanecznymi na "Balach Mistrzów Sportu", to jej życie dalekie było od bajki. Rozmawiając z Ewą Burdon w "Muzyce i aktualnościach" na antenie Polskiego Radia Kulej mówił, że nie jest kobieciarzem. Mylił się nie bez udziału świadomości. Mężczyzna był łasy na kobiece wdzięki, co żona znosiła przez lata małżeństwa.
Nie była to jedyna przywara boksera. Z biegiem lat postępowała jego choroba alkoholowa. Pewnego dnia, gdy mocno już pijany Kulej postanowił wsiąść za kółko, miarka się przebrała. Helena nie mogła dopuścić do tego, by jej mąż stworzył zagrożenie dla siebie i innych. Podeszła do męża i zamaszystym sierpowym wymierzonym prosto w głowę pozbawiła olimpijskiego mistrza przytomności. Helena dokonała tego, co nie udało się najwybitniejszym pięściarzom epoki - znokautowała Kuleja.
Złoty medal w Tokio
Na ringu Kulej startował w wadze lekkopółśredniej. Występ w kadrze otworzył mu drzwi do wielkiej kariery, która z miejsca nabrała zawrotnego tempa. W biało-czerwonych barwach zadebiutował w 1958 roku, a już w 1959 roku wystąpił na Mistrzostwach Europy w Lucernie. Nadspodziewanie szybko w zasięgu zaledwie dwudziestoletniego wówczas boksera znalazło się spełnienie marzenia każdego sportowca – występ na igrzyskach olimpijskich. Do Rzymu, gdzie rozgrywały się zawody, Kulej jednak nie pojechał, z reprezentacji Polski wyeliminował go Marian Kasprzyk.
Na pierwszy występ na igrzyskach Kulej musiał czekać jeszcze cztery lata, do Olimpiady w Tokio. Ale warto było czekać. Pięściarz wywalczył drogę do finału, w którym pokonał reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa.
- Zwyciężałem przeciwnika silniejszego fizycznie tym, że byłem mocniejsi psychicznie. Po dwóch równych rundach, kiedy obaj byliśmy mocno zmęczeni fizycznie, trener Feliks Stamm mówił "Jurek, uśmiechnij się, podskocz, udaj, że jesteś jeszcze w formie" - wspominał Kulej na antenie Polskiego Radia w rozmowie z Ewą Burdon. - Kiedy się uśmiechałem, spoglądałem na mojego przeciwnika i widziałem w jego oczach przerażenie.
Bezprecedensowy sukces polskich pięściarzy, którzy przywieźli z Tokio aż 7 medali, uczynił z nich gwiazdy. Ale rozbudził też oczekiwania na kolejne sukcesy. Kulej zamierzał być pierwszym polskim bokserem, który obroni tytuł olimpijski.
Wyboista droga do Meksyku
Presja, stres i alkohol stanowiły mieszankę wybuchową, które nie sprzyjały przygotowaniom do kolejnej wielkiej sportowej imprezy. Los zdawał się rzucać Kulejowi kłody pod nogi. Najpierw, wracając z dyskoteki mercedesem, miał wypadek samochodowy. Kraksa była na tyle poważna, że musiał przejść kilka operacji plastycznych, a i tak do końca życia nosił na twarzy blizny, które wcale nie były wynikiem bokserskich starć.
Dawała o sobie znać zakapiorska natura Kuleja. Tuż przed igrzyskami wszczął bójkę w Zakopanem z czterema miejscowymi milicjantami. Wszystkich znokautował. Sprawa była jednak bulwersująca, bo Kulej nie tylko był postacią już powszechnie rozpoznawalną, ale przede wszystkim sam również był milicjantem. Interwencja "Papy Stamma" uratowała mistrza przed odsiadką. Warunkiem puszczenia incydentu w zapomnienie było zdobycie złota w Meksyku. Kulej doszedł do finału, gdzie starł się z Enrique Regueiferosem.
- Przeciwnik był niebezpieczny. Kubańczyk był mocno zbudowany, piekielnie mocno uderzał, jak młody koń. Pierwszy raz w życiu byłem tak mocno zamroczony. Myślę sobie "w drugiej rundzie mu się dobiorę do skóry, trudno, dwie rundy do końca, ostatnia szansa". Trzecia runda była już na czworakach. Ledwo łapałem powietrze – mówił w Polskim Radiu w 1974 roku.
Tego dnia wydawało się, że Kubańczyk ma każdą możliwą przewagę nad Kulejem, włączając tę wynikającą z warunków pogodowych. Polak był nieprzyzwyczajony do upałów i duchoty panującej w Meksyku. Walka była wyrównana, Kulej wygrał na punkty, stosunkiem głosów sędziów 3:2.
Pojedynek o olimpijskie złoto w Meksyku. Fot.: PAP
"Prawie wszystko zawdzięczam sportowi"
Na kolejnych igrzyskach, w Monachium w 1972 roku już nie wystąpił. Rok wcześniej poprosił o spotkanie najbardziej znanego w tamtym czasie dziennikarza TVP Jacka Żemantowskiego. W studio telewizyjnym oświadczył, że kończy karierę. Jej bilans był zdumiewający. Mistrz stoczył 348 walk, 317 wygrał, 6 zremisował i 25 przegrał - tylko na punkty.
Gdy w Monachium Jan Szczepański wywalczył złoto, Wiesław Rudkowski srebro, a Leszek Błażyński i Janusz Gortat brąz, Kulej właśnie kończył studia na warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. W tym samym roku porzucił pracę w Milicji Obywatelskiej i został nauczycielem wf.
- Zawdzięczam sportowi prawie wszystko, znalazłem swoje miejsce w życiu, w społeczeństwie. Podejrzewam, że dzięki temu skończyłem studia, bo miałem pobudzone ambicje – wyjawiał.
Przez kolejne lata imał się różnych zajęć. W 1976 roku wystąpił w komedii kryminalnej Marka Piwowarskiego "Przepraszam, czy tu biją?". Na początku lat 90. Kulej próbował swoich sił w polityce. Trzykrotnie kandydował do Sejmu – w 1991 roku, z ramienia Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, w 1993 roku z list Samoobrony i wreszcie w 2001 roku jako kandydat Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W tej dziedzinie szło mu gorzej niż w sporcie, bo mandat poselski uzyskał dopiero za trzecim razem. Udzielał się jako komentator sportowy. Napisał też autobiografię "Dwie strony medalu".
Ostatnia, najdłuższa walka
W 2011 roku był jednym z gości benefisu 50-lecia pracy artystycznej Daniela Olbrychskiego. Aktor poznał czołówkę polskich pięściarzy z czasów "złotej godziny" boksu przygotowując się pod okiem Feliksa Stamma do zagrania głównej roli w filmie "Bokser" Juliana Dziedziny. Rola ta otworzyła nieznanemu wówczas aktorowi drzwi do sławy.
Podczas benefisu swoje medale olimpijskie mieli Olbrychskiemu wręczyć Leszek Drogosz, Jerzy Rybicki i właśnie Jerzy Kulej. W chwili przekazywania krążka dwukrotny mistrz olimpijski doznał zawału serca. "Daniel, nigdy nie byłem na deskach, a teraz mnie trzymaj" miał powiedzieć Olbrychskiemu, nim stracił przytomność. Na szczęście na sali był obecny lekarz, Andrzej Torbicki (mąż Grażyny Torbickiej), który rozpoczął resuscytację. Kuleja przewieziono do szpitala. Już nie wyzdrowiał. Ciało olimpijczyka, osłabione walką z nowotworem, przegrało ostatnią walkę siedem miesięcy po zawale, 13 lipca 2012 roku.
Bartłomiej Makowski
Korzystałem z:
"Kulej. W cieniu podium"; Piotr Szarama; wyd. Melanż