Historia

Portret trumienny. "Główny bohater" staropolskiego pogrzebu  

Ostatnia aktualizacja: 31.10.2024 06:00
- W polskim obyczaju pogrzebowym główną rolą grał nieboszczyk, a właściwie jego surogat: portret trumienny. To był punkt centralny całej dekoracji kościoła, całej pompy, którą na tę okazję przygotowano - mówił w audycji Polskiego Radia historyk sztuki prof. Mariusz Karpowicz. Czym były portrety trumienne i jak wyglądały staropolskie pogrzeby? 
Portrety trumienne Konstantego Pstrokońskiego i Marianny z Działyńskich (2 poł. XVII wieku)
Portrety trumienne Konstantego Pstrokońskiego i Marianny z Działyńskich (2 poł. XVII wieku)Foto: Cyfrowe MNW

Portrety trumienne zaczęły zdobywać popularność w ostatniej ćwierci XVI wieku. Pierwszym upamiętnionym w ten sposób był zmarły w 1586 roku król Stefan Batory. Z czasem zwyczaj malowania portretów trumiennych rozpowszechnił się wśród magnaterii, którą naśladowała szlachta, a bogaci mieszczanie i chłopi.

Portret malowany był na blasze, która wielkością i kształtem odpowiadała wymiarom czoła trumny. - Wtedy czoło i koniec trumny to były płaskie deski w kształcie ośmio- lub sześcioboków - tłumaczył w audycji z 1986 roku prof. Mariusz Karpowicz. Na końcu trumny, "w nogach" zmarłego, umieszczano podobną blachę z herbem nieboszczyka. 

Najbogatsi korzystali z usług znakomitych portrecistów, którzy wizerunki zmarłych umieszczali na srebrnych blachach. Pozostali zadowalali się pracami prowincjonalnych artystów wykonanymi na blachach miedzianych i ołowianych.  

"Nieboszczyk patrzy głęboko w oczy"

W znakomitej większości portret przedstawiał popiersie zmarłego, w rzadkich przypadkach postać klęczała przed krzyżem lub Madonną. Portrety trumienne charakteryzowały się przedstawieniem zmarłych jako postacie żywe. Co więcej, uczestnicy pogrzebu mogli odnieść wrażenie, że zmarli patrzą im prosto w oczy. 

- Obowiązkowym elementem stosowanym prawie bez wyjątku był ten hiperprzenikliwy, ostry, przeszywający wzrok. To jest ten gatunek oczu, który wodzi za każdym obecnym tak, żeby nieboszczyk patrzył głęboko w oczy każdemu, kto się tylko znajdzie w kościele. Zawsze pilnie sprawdzał, czy w czasie kazania krewni prawidłowo płaczą - mówił gość radiowej audycji.

Posłuchaj
04:46 portret trumienny___f 38341_tr_0-0_6b647601[00].mp3 Charakterystykę portretu trumiennego przedstawia historyk sztuki prof. Mariusz Karpowicz. Audycja z cyklu "Refleksje uczonych" opracowana przez Elżbietę Kollat (21.12.1986)

 

Portrety trumienne były polskim ewenementem na skalę światową.  

- One nie dają się właściwie porównać z niczym, co współcześnie było produkowane na Zachodzie - oceniał prof. Mariusz Karpowicz. - Są inne dzięki temu, że są drapieżne, superekspresyjne, natrętne i strasznie bezceremonialne. Trudno przejść obok nich obojętnie. 

Pompa funebris

Specyficzne portrety trumienne, choć niezwykle ważne, stanowiły tylko jeden z elementów bardzo rozbudowanej uroczystości pogrzebowej w dawnej Rzeczypospolitej. Sarmackie zwyczaje chowania zmarłych, nazywane z łaciny pompa funebris, cechowały się ogromnym przepychem i teatralnością, tak typowymi dla XVII- i XVIII-wiecznego baroku 

Zmarły zazwyczaj musiał czekać na pochówek kilka miesięcy, a nawet lat. Tyle bowiem zajmowało bliskim przygotowanie wielkiej i kosztownej uroczystości, na którą zapraszano setki czy tysiące osób. Wiele czasu, pracy i pieniędzy kosztowało przygotowanie "sceny", na której zmarły "odgrywał" swoją ostatnią rolę.  

Mowa o castrum doloris (łac. zamek boleści), czyli bardzo rozbudowanej formie katafalku stawianej specjalnie na potrzeby danego pogrzebu. Nawet kilkupiętrowa, bogato zdobiona konstrukcja ustawiona była w centralnym punkcie świątyni, gdzie na podwyższeniu umieszczono trumnę ze zmarłym. Trumny cynowe często zawierały szklane okienko, przez które można było obejrzeć zmarłego. Castrum doloris ozdabiały drewniane rzeźby, bogate tkaniny czy górujący nad całością baldachim. Konstrukcję iluminowały liczne świece. 

W miarę ewolucji zwyczajów nad katafalkiem zaczęto umieszczać osobny portret zmarłego. Popularne były także zawieszane nad katafalkiem chorągwie nagrobne, które często zawierały sceny z życia żegnanej osoby lub przedstawiały ją w pozie modlitewnejGdyby wizerunków zmarłych było mało, na czas pogrzebu kościół przyozdabiano portretami przodków nieboszczyka.

Portret trumienny Jana Motczyńskiego, mieszczanina z Olkusza zm. 1691 r. Fot. Cyfrowe MNW Portret trumienny Jana Motczyńskiego, mieszczanina z Olkusza zm. 1691 r. Fot. Cyfrowe MNW

Starożytne inspiracje

Same uroczystości pogrzebowe, które rozpoczynano wystrzałami z dział i biciem w dzwony we wszystkich okolicznych kościołach, trwały od dwóch do czterech dni. Przez ten czas kapłani wygłaszali nawet kilkanaście krótszych i dłuższych kazań w wielu świątyniach w kilku miejscowościach.

W czasie tych kazań chwalono cnoty zmarłego, przypominano dzieje rodu i przestrzegano przed nieuchronnością śmierci. Te najbardziej schlebiające zmarłemu i jego rodzinie drukowano. Kazania potrafiły trwać nawet kilka godzin. Wygłaszano je także m.in. przy bramach stawianych na trasie przemarszu z trumną na cmentarz lub wokół kościoła, w którym zmarły był chowany. 

Rozbudowane kazania głoszono zgodnie z zasadami rzymskiej retoryki. Nawiązań do zwyczajów antycznych czy słowiańskich, które nie miały liturgicznego wytłumaczenia, było w staropolskiej ceremonii pogrzebowej znacznie więcej. Należały do nich m.in. wielotysięczne kondukty, podczas których, podobnie jak w starożytnym Rzymie, niesiono wizerunki przodków zmarłego. Chętnie praktykowanym przedchrześcijańskim zwyczajem było łamanie broni lub symboli władzy przy trumnie. 

Z antyku pochodzi również bardzo ważna postać archimimusa, który w czasie uroczystości pogrzebowych wcielał się w postać zmarłego. Ubrany w jego szaty niekiedy czuwał przy wystawionym w domu ciele, a w czasie przemarszu konduktu jechał konno tuż przy trumnie. Najważniejsze zadanie miał do spełnienia w kościele, gdy konno wjeżdżał do świątyni i symbolicznie spadał z wierzchowca obok katafalku.

Portret trumienny Teresy z Sokolnickich Bojanowskiej (1666-1700). Fot. Cyfrowe MNW Portret trumienny Teresy z Sokolnickich Bojanowskiej (1666-1700). Fot. Cyfrowe MNW

"Za jego duszę upić się muszę"

Świeckie zwyczaje, przepych i teatralność, które nadawały pogrzebom charakteru wielkiego przedstawienia, miały swoich krytyków. W dobie reformacji przodowali wśród nich protestanci, choć niekatoliccy magnaci również nie stronili od wystawnych pogrzebów, podkreślających pozycję rodu.

Wystawność starał się także zwalczać Kościół katolicki. Wydawano dekrety, mające np. ograniczyć liczbę kazań. Duchowni zachęcali, aby pieniądze, zamiast na cynowe sarkofagi czy portrety trumienne, przeznaczyć na msze za zmarłych. Księża niejednokrotnie, nawet w trakcie kazania pogrzebowego, krytykowali wystawność i świeckie elementy uroczystości.

Z dużą dezaprobatą odnosili się zwłaszcza do zwyczaju stypy, która przybierała formę niezwykle kosztownej, hucznej zabawy z kapelą i fajerwerkami. Jej charakter oddawał przywołany podczas jednego z moralizatorskich kazań wierszyk: "Za jego duszę upić się muszę".

Pompa pogrzebowa miała także swoich obrońców. Rozmach uroczystości tłumaczono m.in. zwyczajami starożytnych Greków i Rzymian, silnym przywiązaniem bliskich do zmarłego, a także koniecznością godnego pochowania ciała, które jest "kościołem Ducha Świętego".  

Skromny pogrzeb – nawet jeśli o taki prosił w testamencie zmarły - mógł ściągnąć na rodzinę kłopoty wizerunkowe. W dobie barokowego przepychu bliscy nieboszczyka prawdopodobnie zostaliby posądzeni o skąpstwo lub przywłaszczenie pieniędzy przeznaczonych na uroczystość. Niekiedy, by uczynić zadość woli zmarłego i nie wystawić swojej reputacji na szwank, organizowano dwa pogrzeby – jeden skromny, drugi zgodny z wymaganiami epoki.

*** 

Era niezwykle rozbudowanych pogrzebów w Polsce zakończyła się pod koniec XVIII wieku. Z kolei ostatni znany portret trumienny powstał już pod zaborami, w 1809 roku. Zwyczaj utrwalania wizerunku zmarłych powrócił kilka dekad później pod postacią pośmiertnych fotografii.

Tomasz Horsztyński

Korzystałem z:

J. A. Chrościcki, Pompa funebris. Z dziejów kultury staropolskiej, Warszawa 1974.