Oznaczał on trochę "mocniejsze uderzenie" w nurcie muzyki młodzieżowej. Niestety, władza ludowa i panujące obyczaje, także te w rozgłośniach radiowych, nie pozwalały na przeniesienie tych zachodnich obyczajów do Polski. Stąd nasza muzyka była bardziej pop rockiem... oczywiście z wieloma odniesieniami do rockandrollowych czy rhythmandbluesowych rytmów.
Pierwszy skład
Ten pierwszy polski zespół bigbitowy powstał w Gdańsku. Archiwum Polskiego Rocka tak opisuje to wydarzenie: "Zespół powstał z inicjatywy Franciszka Walickiego przy gdańskim "Jazz Clubie", wykorzystując w nazwie jego barwy - kolory czarny i czerwony. W założeniu miał być kontynuacją rozwiązanego w 1959 zespołu "Rhythm and Blues". Pierwszy skład tworzyli: Przemysław Gwoździowski - saksofon, Wiesław Bernolak - gitara, Zbigniew Wilk - fortepian, Wiesław Damięcki - kontrabas, Ryszard Żuk - perkusja, a śpiewali wówczas: Marek Tarnowski, Andrzej Jordan i Janusz Godlewski".
Co ciekawe, wtedy wiele zespołów czerpało z tradycji jazzowych – może też dlatego, że jazz w Polsce był wcześniej i śmielej "dopuszczany do głosu".
Chcąc zachować jakąkolwiek chronologię kolejnych składów grupy, nie jesteśmy w stanie podać rzeczywistego jednego zespołu. Jak pisze Marcin Jacobson w "Jazz Forum":
"Zespół był prawdziwym inkubatorem dla młodych artystów, którzy tutaj zaczynali swą estradową karierę, m.in. Katarzyna Sobczyk, Karin Stanek, Helena Majdaniec, Halina Frąckowiak, Wojciech Gąssowski, Maciej Kossowski, Jacek Lech, Wojciech Skowroński, Toni Keczer, Seweryn Krajewski, Janusz Koman, Ryszard Poznakowski. W sumie, na przestrzeni lat, w zespole występowało przeszło 70 muzyków, którzy później przez wiele lat nadawali ton naszej muzyce rozrywkowej".
Rockowa awangarda
Czerwono-Czarni byli zespołem, który znaczniej więcej koncertował, niż zajmował się nagrywaniem płyt. Co ciekawe ich pierwszy album długogrający pt. "Czerwono-Czarni" pojawił się dopiero 1966 roku. Drugi wydany został rok później pt. "17.000.000". W 1968 roku pojawiły się dwa albumy: "Zakochani są sami na świecie" i słynna "Msza beatowa – Pan przyjacielem moim". Longplay poprzedzony był premierowym występem w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Wydarzenie to odbyło się zgodnie z panującymi wzorami awangardy rockowej. Należy też dodać, że twórcami tej "Mszy" byli Katarzyna Gärtner i Kazimierz Grześkowiak.
Ostatnim albumem zespołu był longplay zatytułowany "Bądź dziewczyną moich marzeń" i wydany w 1970 roku. Dziwić może tak długi czas dzielący datę powstania zespołu i wydana pierwszej płyty długogrającej. Prawdą jest, że zespół bardzo dużo koncertował, bo głównie na taką formę kontaktów z tym typem muzyki pozwalała władza. Czas ten jednak nie upłynął jedynie na koncertach. Czerwono-Czarni wydawali tak zwane "EP-ki"... nazwa skrót pochodzi od angielskiego "extended play" - poszerzone, rozszerzone granie. Te "EP-ki" najprościej opisując, to więcej niż singiel i mniej niż longplay – rzecz dotyczy oczywiście płyt winylowych. Zawierały one zazwyczaj 3-4 utwory i trwały od 10 do 15 minut (czasami trochę dłużej).
Tych wydawnictw Czerwono-Czarni mieli znaczną liczbę, bo aż 24 i na każdym po 4 nagrania. Ten rodzaj pracy był bardzo wygodny szczególnie w przypadku zespołu koncertującego i często zmieniającego składy. Płyty te wydawali już od 1961 roku, aż do 1971. Pierwszą EP-kę nagrali 23 kwietnia 1961 roku i zatytułowali ją "Elevator Rock" - była to pierwsza polska płyta z zachodnimi rock and rollami. Czerwono-Czarni zazwyczaj rocznie wydawali 2-3 EP-ki. Zespół wydal także 6 singli.
Polska era bigbitu
Jednak kontakt z ich przebojami był głównie na koncertach i różnych mniejszych, klubowych występach. Wzmiankę o pierwszym występie podaje Jacobson, dorzucając kilka istotnych informacji o ich przebojach: "Debiut Czerwno-Czarnych, który miał miejsce 23 lipca 1960 r. w Klubie Studentów Wybrzeża Żak, rozpoczął na polskiej estradzie erę bigbitu, który był "naszą odpowiedzią" na rock’n’rollowe szaleństwo Zachodu".
Czerwono-Czarni w ciągu 16 lat działalności wylansowali kilkadziesiąt, pamiętanych do dzisiaj przebojów – "Agatko pocałuj", "Bądź dziewczyną z moich marzeń", "Biedroneczki są w kropeczki", "Był taki ktoś", "Chłopiec z gitarą", "Dwudziestolatki", "Dżinsy – spodnie", "Jedziemy autostopem", "Lucille", "Malowana lala", "Mały Książę", "Napiszę do Ciebie z dalekiej podróży", "O Jimmy Joe", "O mnie się nie martw", "Rudy rydz", "Siedemnaście milionów", "Trzynastego i wiele, wiele innych".
Zespół często występował na różnych festiwalach, zawsze zbierając pochlebne recenzje i otrzymując nagrody. Nie inaczej było w Sopocie, Kołobrzegu czy Opolu. To właśnie w Opolu otrzymywali najwięcej nagród – w sumie 3 nagrody i 4 wyróżnienia. Koncertowali także w krajach demokracji ludowej oraz w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.
To oni zagrali przed Stonesami w Kongresowej
Jak bardzo ceniony był ten zespół, niech świadczy fakt, że to właśnie Czerwono-Czarni "grali support" przed dwoma słynnymi koncertami Rolling Stonesów w warszawie, w Sali Kongresowej.
Z wydarzeniem tym wiąże się bardzo ciekawa historia, opowiedziana przez Ryszarda Poznakowskiego, ówczesnego klawiszowca zespołu: "Mieliśmy grać z Czerwono-Czarnymi przed Jaggerem i jego kolegami. Czułem się pewnie, bo miałem na scenie – przywiezione z naszego amerykańskiego tournée – pierwsze organy elektryczne w Polsce. To było coś. Zapłaciłem za nie trzy miesięczne gaże. Szczerze mówiąc, nie pamiętam już, jaką miały wtyczkę. Za to na wtyczce organów Briana Jonesa na pewno było napisane 110 V. Skąd biedny Brian mógł wiedzieć, że w kontaktach w Polsce jest 220 V? Salę Kongresową wybudowali Rosjanie i kontakty tam były bardzo dziwne. Kiedy więc na próbie Jones swój instrument podłączył, poszedł dym i attaché kulturalny Ambasady Brytyjskiej zaproponował mi bajońską sumę w funtach – wtedy mógłbym kupić sobie za to samochód – za wypożyczenie Stonesom moich organów. A naszą garderobę od garderoby Stonesów oddzielał wtedy kordon Milicji Obywatelskiej. Nie miałem więc najmniejszej szansy, by z tymi będącymi już legendą muzykami, przed czy po koncercie, się spotkać. Ujęty ułańską fantazją powiedziałem, że żadnych pieniędzy nie oczekuję. Chciałbym jedynie, by Mick Jagger przedarł się przez ten kordon i mnie osobiście o to poprosił".
O rozmowie z Jaggerem mówi: "Cytuję: Jagger – please. Ja – yes. Ogromne przeżycie, chociaż próbowałem nie dać tego po sobie poznać. To było jak spotkanie z jakimś latającym spodkiem, z kosmitami. Nie tylko dla mnie zresztą, ale i dla całej publiczności, już później na scenie".
Piękna historia pięknej muzyki... a my zachęcamy do poszukania w sieci przebojów słynnej polskiej grupy – wystarczy wpisać nazwę, a pojawi się kilkadziesiąt kapitalnych przebojów, z których wiele jest jeszcze teraz granych i śpiewanych.
PP