Raporty mogły przekonać władze PRL, by nie pozwolić pisarzowi wrócić do Polski. „Przez jakiś czas mieszkaliśmy wspólnie z kolegą Dyziem T., młodym naukowcem, wyróżniającym się pijaństwem” – pisał w „Pięknych dwudziestoletnich” Marek Hłasko. Spotkali się w 1959 r. w Izraelu. 25-letni Hłasko mieszkał wtedy w hotelu Hess w Tel Awiwie. Tubielewicz często zatrzymywał się u niego i spał na waleta. Hłasko nazywał go Dyziem lub żartobliwie Tujbe Lejbowiczem. – To był nasz chłopak – mówi „Newsweekowi” Jerzy Press, przyjaciel Hłaski w Izraelu. Press nie chce uwierzyć, że zmarły kilka lat temu Tubielewicz mógł donosić na młodego pisarza. A jednak.
Władysław Tubielewicz, rocznik 1924, został pozyskany przez tajne służby PRL 15 sierpnia 1953 r. Podpisał zobowiązanie do współpracy i otrzymał pseudonim Henryk. Był w tym czasie starszym asystentem w Katedrze Semitystyki UW. Szybko awansował. Początkowo donosił głównie na kolegów z uczelni. Później próbował rozpracowywać izraelskich dyplomatów w Warszawie. Do Izraela wyjechał w lipcu 1957 r. Otrzymał stypendium na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie.
Hłasko na Zachodzie przebywał od lutego 1958 r. Najpierw we Francji, potem w Niemczech, a od stycznia 1959 r. w Izraelu. W wywiadach dla zagranicznej prasy krytykował komunistów. – Do pewnego momentu bardzo jednak wierzył, że będzie mógł wrócić do Polski – mówi „Newsweekowi” Andrzej Czyżewski, kuzyn i biograf Hłaski. Co prawda do pisarza nieprzychylnie był nastawiony sam Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, ale Hłasko liczył na to, że wstawią się za nim wpływowi literaci, np. Antoni Słonimski czy Władysław Broniewski.
Raporty „Henryka” potwierdzają, że Hłasko źle się czuł na obczyźnie. „Mój Dyziu kochany, jak to długo może tutaj potrwać ten zasrany pobyt w tej pułapce na szczury, jaką jest Izrael?” – pytał na przykład. O Polsce mówił: „Ostatecznie to jest moja ojczyzna i ostatecznie ma się tam kogoś w tym kraju, kogo się kocha”. „Henryk” wyjaśniał, że chodzi o Agnieszkę Osiecką, i skrupulatnie zanotował jej warszawski adres.Z meldunków „Henryka” wynika, że Hłasko bał się w Polsce służby wojskowej lub nawet sądu za dezercję. Pytał na przykład: „Jak sądzisz, Dyziu, będą w Polsce jakieś klapsy?”. „Odpowiadam z okrucieństwem, że na pewno orkiestra będzie grała na dworcu na trzy dni przed przyjazdem i go pochwalą za zasrane wypowiedzi” – relacjonował „Henryk”.
Ostatni raport o Marku Hłasce „Henryk” złożył 9 października 1959 r., już po przyjeździe do Warszawy. Komunistyczne władze doszły do wniosku, że najskuteczniej zniszczą Hłaskę, nie pozwalając mu na powrót do kraju. Pisarz zmarł w 1969 r. w Wiesbaden. Miał 35 lat. – Tubielewicz przedstawiał go później publicznie jako pijaka i awanturnika, który „kosił baby jak ułan”. Te opinie tworzyły fałszywy obraz Hłaski i szkodzą mu do dziś – uważa Czyżewski.
„Henryk” zaszkodził też innym ludziom. Po powrocie do Polski nadal pracował dla bezpieki. Rozpracowywał nie tylko dyplomatów, ale też środowisko literackie. Wśród tych, których miał na oku, byli aforysta Stanisław Jerzy Lec, pisarz Ireneusz Iredyński czy krytyk i tłumacz Artur Sandauer. Przez przełożonych w SB Tubielewicz był na ogół chwalony. „Sprawdzony – prawdomówny, punktualny, posiadający własną inicjatywę, ostrożny w sondowaniu figurantów” – czytamy w charakterystyce z 27 października 1961 r. I w tym samym dokumencie: „W pracy jest sumienny, chętny, lecz raczej kieruje się zyskami materialnymi aniżeli świadomością obywatelską”. Oficer SB dodał wprost, że Tubielewicz „pieniądze przedkłada na pierwszy plan”.
mch, newsweek.pl