Lider opozycyjnej Partii Pracy przekonywał w Londynie, że nadchodzące wybory to "szansa jedyna na pokolenie, by zmienić nasz kraj". - Razem możemy zniszczyć skorumpowany system i zbudować sprawiedliwszy kraj, który troszczy się o wszystkich - mówił Corbyn.
Powtórzył wcześniejsze zapowiedzi, że w przypadku zwycięstwa Partia Pracy upaństwowi koleje, pocztę, wodociągi i sieci energetyczne, a także nałoży wyższe podatki na sektor finansowy.
- Wiecie, co naprawdę przeraża elity? W rzeczywistości obawiają się płacenia podatków. Więc w tych wyborach będą walczyć ciężej i w sposób bardziej brudny niż kiedykolwiek wcześniej. Rzucą w nas wszystkim, bo wiedzą, że nie boimy się wziąć za nich. Idziemy więc po oszustów podatkowych. Idziemy po szemranych właścicieli domów. Idziemy po złych szefów. Idziemy po wielkich trucicieli - zapowiadał Corbyn.
Ponieważ Partia Pracy nie ma sprecyzowanego stosunku do brexitu, Corbyn chciał skoncentrować uwagę wyborców na innych sprawach. Zapowiedział jednak, że jeśli zostanie premierem, "otworzy negocjacje z UE na temat rozsądnych relacji z Europą".
Do niedoszłego terminu brexitu nawiązywał natomiast Boris Johnson, który odwiedził jeden ze szpitali w Cambridge. - Jestem niezmiernie sfrustrowany, że nie udało nam się dzisiaj doprowadzić do brexitu. Mieliśmy fantastyczną umowę na stole - mówił Johnson, obarczając winą za to Corbyna. Zapowiedział, że doprowadzi brexit do końca - najpóźniej w styczniu przyszłego roku - co pozwoli przezwyciężyć podziały kraju.
Według dwóch opublikowanych w czwartek sondaży wyborczych kierowana przez Johnsona Partia Konserwatywna ma przewagę 15-17 punktów proc. nad laburzystami.
IAR/PAP/dad