Zdaniem naukowca, patrząc na napięcie na naszej wschodniej granicy, widać, że dyktator Białorusi prezydent Aleksandr Łukaszenka próbuje "ukarać" Zachód, w tym Polskę, za poparcie dla opozycji walczącej od roku z reżimem w Mińsku.
Taka metoda destabilizacji Europy – jak mówi politolog - i instrumentalnego wykorzystania do tego uchodźców m.in. z Afganistanu, gdzie władzę przejęli Talibowie, jest częścią wojny hybrydowej inspirowanej przez Kreml. - Łukaszenka sam nie ma potencjału do spierania się z całym Zachodem bez pomocy i akceptacji Rosji - zaznaczył Żurawski vel Grajewski.
- A skąd niby przybywają ci ludzie, ci uchodźcy, którzy przybyli na polsko-białoruską granicę? - pyta. - Muszą, przynajmniej, pokonać rosyjską przestrzeń powietrzną, aby dolecieć na Białoruś. A to z kolei jest z całą pewnością uzgadniane z Moskwą - zaznaczył.
Ingerencja Kremla
Profesor nie ma wątpliwości, co do rosyjskiej roli w próbie destabilizacji Polski i innych krajów Unii Europejskiej. - Sytuacja związana z koniecznością blokady wstępu do naszego kraju uchodźców z Azji na granicy polsko-białoruskiej, stanowiącej też granicę UE, jest inspirowana i zaostrzana przez Kreml - podkreślił profesor z Uniwersytetu Łódzkiego.
Zdaniem naukowca w momentach, kiedy białoruscy pogranicznicy "wpychają" uciekinierów z Azji na terytoriom UE, wyraźnie wyczuwa się zaangażowanie prezydenta Rosji Władimira Putina. - Nie wiem, czy jest to plan Putina, czy jest to tylko zgoda Putina na plan Łukaszenki. Akcja przeciw Polsce nie była przypadkowa - zauważył Żurawski vel Grajewski. - Została wszczęta po udzieleniu pomocy i wydaniu naszej polskiej wizy humanitarnej białoruskiej lekkoatletce Kryscinie Cimanouskiej, która podczas IO w Tokio skrytykowała dyktaturę w Mińsku. To próba odwetu za to na Polsce- zwrócił uwagę.
Dyżurni wrogowie
Politolog przypomniał, że od dawna Polska i Litwa mają na Białorusi status "dyżurnych wrogów". - 11 lat temu armie rosyjska i białoruska, w ramach manewrów "Zapad 2009" ćwiczyły politycznie niewyobrażalny wariant, czyli tłumienie hipotetycznego polskiego powstania na Grodzieńszczyźnie - wspomniał prof. Żurawski vel Grajewski.
Wojna hybrydowa, w ujęciu popularyzatorskim, to - jak tłumaczył naukowiec – "uderzenie na obiekt ataku przy użyciu najrozmaitszych metod jego osłabienia." - Nie tylko osłabienia wojskowego, ale również każdego innego - wyjaśnił. - Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej to dobry przykład współczesnej wojny hybrydowej - mówił.
- Próba skierowania do nas strumienia uchodźców to element ataku "środkami niemilitarnymi" na sąsiada, któremu chce się zaszkodzić, czyli ataku na Polskę - tłumaczył dodając, że obecny kryzys imigracyjny ma jednak dużo mniejszy wymiar niż ten z 2015 roku.
Próba wywołania konfliktu Wilno-Warszawa
Przemysław Żurawski vel Grajewski ocenił, że początkowe białoruskie próby wprowadzenia większej liczby uchodźców, którzy najprawdopodobniej musieli zapłacić za przerzut przedstawicielom reżimu w Mińsku, najpierw na terytorium Litwy miały też inny cel. Była to, na szczęście nieudana próba skłócenia Wilna z Warszawą - powiedział.
Przyznał, że wojna hybrydowa stała się powszechnie znana, kiedy to tzw. zielone ludziki, czyli zamaskowani żołnierze rosyjscy w nieoznakowanych mundurach zajęli zimą 2014 roku Krym. Ten konflikt dał też początek toczącej się ciągle w Donbasie wojnie Ukrainy z Rosją.
Siedem lat temu – co przypominał profesor UŁ - destabilizacja anektowanego wbrew prawu międzynarodowemu półwyspu postępowała nie tylko poprzez działania militarne, ale i na przykład poprzez paraliż linii komunikacyjnych na lądzie i w czarnomorskich portach Krymu. Były też inne formy sabotażu gospodarczego i politycznego, co odbywało się m.in. poprzez tworzenie instytucji rosyjskich na ciągle przecież ukraińskim terytorium.
Po tej wojnie hybrydowej jednak większość krajów, w tym Polska i państwa UE, nie uznaje władzy Moskwy na Krymie i części Donbasu, gdzie powstały enklawy chcące aneksji części tego obszaru przez Rosję.
Polska doświadczona wojną hybrydową
Politolog wymienił wiele przykładów wojen hybrydowych w polityce rosyjskiej. - Polska, a szerzej Rzeczpospolita, ma wiele doświadczeń związanych z tego typu operacjami rosyjskimi, podkreślił naukowiec. - Droga do I rozbioru Polski wyglądała, w pewnym sensie, jak wojna hybrydowa – ocenił. - Wtedy ambasador rosyjski wydał swym podwładnym pułkownikom rozkazy i to właśnie ambasada rosyjska organizowała na terenie Rzeczpospolitej trzy konfederacje szlachty: prawosławnej w Słucku, protestanckiej w Toruniu, a katolickiej w Radomiu - przypomniał.
- Chodziło oto, aby te grupy skłócić, aby ze sobą walczyły, a w tym czasie wojska rosyjskie wkroczyły i "robiły porządek". Skończyło się porwaniem senatorów i biskupów oraz konfederacją barską, czteroletnią wojną partyzancką i pierwszym rozbiorem Rzeczpospolitej w 1772 roku - zaznaczył.
- Podobnie Rosjanie czynili podbijając dzisiejszy Azerbejdżan odrywając go od Persji - zauważył profesor. - Moskwa próbowała to samo zrobić podczas wojny krymskiej w 1854 roku podburzając miejscową ludność przeciwko sułtanowi, który - co rozpowiadali Rosjanie – rzekomo miał zdradzić islam sprzymierzając się z Wielką Brytanią, Francją i Sardynią - mówił.
- Tego typu rosyjskie operacje dywersyjne, ideologiczne są starą tradycją tego państwa. Dla nas, dla Polski, nie powinny one być zaskakujące - podsumował prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
PAP/dad