- 9/11, kwadrans przed dziewiątą, dokładnie minutę przed uderzeniem samolotu panowała u nas absolutna cisza. Nagle rozległ się huk. Wieża przechyliła się mocno w stronę południową. W ułamku sekundy zarejestrowałam spadające z półek książki i fruwające za oknem papiery, po czym wieża odbiła się w przeciwnym kierunku, wracając do pozycji wyjściowej. Byłam pewna, że to trzęsienie ziemi - powiedziała Polka.
"Uciekać! Natychmiast uciekać!"
Zapamiętała, że w tym samym momencie kolega z biura zaczął przeraźliwie krzyczeć: "Uciekać! Natychmiast uciekać!". Podkreśliła, że gdyby nie to, wszyscy czekaliby zgodnie ze szkoleniami na instrukcje. Żadne nie nadeszły.
00:59 11288310_1.mp3 Stany Zjednoczone przygotowują się do obchodów rocznicy zamachów terrorystycznych z 11 września 2001 roku. Główne uroczystości odbędą się jutro w Nowym Jorku przy pomniku ofiar. Wśród uczestników tragicznych zdarzeń sprzed 20 lat była mieszkająca w USA Polka - Leokadia Głogowska, która w momencie ataków znajdowała się na 82 piętrze północnej wieży
Po otwarciu drzwi biura okazało się, że hall wypełniała ściana gęstego dymu. Głogowski, która jest inżynierem budowlanym i pracowała wysoko, na 82. piętrze, traktuje ten moment jako najbardziej krytyczny. Uświadomiła sobie, że nie ma wyjścia i jest to koniec jej życia. Musi umrzeć, bo w ślad za dymem szybko pokaże się ogień. - Zastanawiałam się, jak umrę. Pierwszą myślą było zwrócić się do Boga. Prosiłam tylko o to, żeby mi dał pokój w sercu, żebym umarła w pokoju. Kiedy stanęłam w drzwiach, a były to ułamki sekundy, przypomniałem sobie treść e-maila, który dostałam dzień wcześniej od siostry z Polski - mówiła.
Opisywała to jako nieprawdopodobną historię. Wiadomość nawiązywała do wypadku 16 sierpnia, w niecały miesiąc przed atakiem. Zdarzył się w windzie ekspresowej na 78. piętrze, kiedy wychodziła na lunch. - Tuż po zamknięciu drzwi winda runęła w dół. Jeden z mężczyzn nacisnął natychmiast przycisk stop. W sekundzie byliśmy o 35 pięter niżej. Razem z kilkoma kobietami zaczęłyśmy płakać. Po jakimś czasie przesunięto nas na dół. Na szczęście nie byliśmy poszkodowani fizycznie, ale był to niesamowity szok - wspominała Polka.
Tego dnia nie wróciła do biura. Nie była w pracy cały tydzień. Panicznie się bała windy. Zadzwoniła do mamy w Zielonej Górze, żeby jej o wszystkim opowiedzieć. Usłyszała w odpowiedzi, że nie powinna tam więcej pracować i podziękować Bogu, że żyje.
Ucieczka przez dym
- Mama zamówiła mszę świętą dziękczynną za moje ocalenie. Ksiądz powiedział, że jedynym wolnym terminem, kiedy może ją, odprawić był 11 września. 10 września siostra wysłała mi e- mail: "Jutro idziemy całą rodziną, żeby podziękować Bogu za twoje ocalenie". Jak to teraz powtarzam, to mnie ściska w gardle. Wtedy na 82. piętrze, zyskałam pewność, że to nie przypadek, lecz działanie Pana Boga. Wstąpiła we mnie niesamowita wiara i pokój w sercu. Rzuciłam się w dymie do klatki schodowej - wspomina.
W klatce schodowej, którą zbiegali jej współpracownicy, nie było jeszcze dymu. Głogowski opowiada, że przez pierwsze 25 pięter można było bardzo szybko biec, dopiero później na schodach zaczęli pojawiać się kolejni ludzie. - Wiem dokładnie, ile trwało zejście do 44. piętra, ponieważ pojawił się dym i wyprowadzono nas wtedy do innej klatki schodowej. Właśnie w tym momencie, 17 minut po uderzeniu samolotu w naszą wieżę, następny wbił się w drugą. Znów się zatrzęsło, choć już nie tak mocno. Nikt wciąż nie miał pojęcia, co się stało. Służby bezpieczeństwa miały zakaz mówienia o tym, by nie zrodzić paniki - wyjaśniała Głogowski.
Godzinna ucieczka
Szacuje, że dotarcie na ulicę zajęło jej ponad godzinę. Dopiero tam zobaczyła obydwa gmachy w ogniu, choć nie wiedziała, co się stało. Coś ją tknęło i zamiast uspokoić się, że jest bezpieczna, zaczęła stamtąd uciekać. Gdy dotarła na początek Mostu Brooklyńskiego, ludzie mówili o ataku na Amerykę. Odwróciła się i zobaczyła, jak w ciągu kilku sekund runęła jedna z wież. Była w takiej odległości, że gruzy do niej nie doleciały, ale doznała szoku.
- Już po drugiej stronie mostu usłyszałam niesamowity krzyk tłumu. Wiedziałam, dlaczego ludzie krzyczą. Widzieli walącą się druga wieżę. Nie mogłam na to patrzeć. Dopiero po jakimś skierowałam wzrok. Manhattan już nie był tym samym Manhattanem. Ikona, World Trade Center, zniknęła z powierzchni Ziemi. Nachodziły mnie miliony myśli. Nie wiedziałam, co mam robić - przyznała.
Odcięta komunikacja
Mijała na ulicach tysiące zakurzonych ludzi. Nie rozmawiali, mieli spuszczone głowy, byli kompletnie załamani. - W tej beznadziei dnia jeden obrazek przyniósł mi promyk nadziei. Kobieta z rolką ręczników papierowych rozdzierała je na kawałki i podawała małej, może pięcioletniej dziewczynce, która wręczała je wszystkim dla otarcia twarzy. Pomyślałam, że są jeszcze dobrzy ludzie na świecie. Dobro zwycięża. Tym, którzy są w krytycznej sytuacji, mogę jedno powiedzieć. Jeśli masz wiarę, to z tego wyjdziesz, jak ja 11 września. Jeśli nie masz, to proś Boga o tę łaskę i ją dostaniesz - przekonuje Głogowski.
11 września, wracając do domu, nie mogła natrafić na działający telefon. Komunikacja publiczna była przerwana. Miała ok. 15 km do przemierzenia. Po czterech godzinach na dalekim Brooklynie natrafiła wreszcie na aparat, z którego zadzwoniła do męża. - Jest twardym facetem, ale rozpłakał się, kiedy usłyszał mój głos. Kiedy już byłam z nim i synem w domu, podziękowaliśmy Bogu. Zdałam sobie sprawę, jak ważne jest życie każdego z nas, a tragiczna sytuacja staje się też okazją do wzrostu duchowego, a w moim przypadku także do pogłębienia wiary - tłumaczyła.
Jak dodała, jej myślenie o zamachach WTC ma z roku na rok trochę inny wymiar. Może to już spokojnie analizować. Wśród łańcucha wydarzeń 11 września wymienia takie, które nazywa - świętymi, cudownymi, błogosławionymi chwilami- . Zalicza do nich m.in. przypomnienie o mszy świętej, alarm kolegi, by uciekać, czy niezwykły głos nakazujący, żeby wychodząc z domu, zamieniła szpilki na wygodne buty.
- Te momenty są teraz w moich myślach na pierwszym planie. Nie chcę wracać do tragicznych, chociaż oczywiście nigdy z mojej pamięci nie zostaną wymazane - konkluduje Leokadia Głogowska.
PAP/IAR/dad