Ryszard Pawłowski ostatni wspinał się z Jerzym Kukuczką. "Jurek spadł, ja schodziłem. Myśleli, że to Kukuczka wraca"
- Gdy Reinhold Messner wiosną 1989 zorganizował wyprawę na południową ścianę Lhotse i nie zaprosił na nią Jerzego Kukuczki, który tak jak Włoch był zdobywcą wszystkich 14 ośmiotysięczników, Jurek poczuł się w tej sytuacji źle i odpowiedział szybko, organizując własną ekspedycję - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Ryszard Jan Pawłowski, partner Kukuczki podczas tragicznej w skutkach wyprawy na Lhotse w 1989 roku.
Jadąc na Lhotse Jerzy Kukuczka próbował osiągnąć coś wielkiego, coś, czego nie dokonał wówczas nikt inny. Chciał zdobyć Lhotse od południa - przechodząc legendarną południową ścianę. Ścianę, która zabiła tak wielu. Decydując się na wyprawę w 1989 roku, pomimo szeregu przeciwności i niepewności, w swoim dzienniku napisał: "Postanowiłem zrobić to tak, jak robiłem wielokrotnie, poszedłem za podszeptem czegoś wewnętrznego, teraz albo nigdy!"
Był drugim, po Włochu Reinholdzie Messnerze, człowiekiem na świecie, który zdobył wszystkie położone w Himalajach i Karakorum 14 szczytów o wysokości powyżej ośmiu tysięcy metrów. Naprzeciw wielkiej sławy himalaizmu, wyposażonej w ogromne pieniądze, stanął skromny, wiecznie uśmiechający się Polak, którego jedynymi atutami była niesłychana wola walki i nieprawdopodobne umiejętności.
Aneta Hołówek: Po zdobyciu przez Messnera i Kukuczkę Korony Himalajów i Karakorum największym wyzwaniem stała się południowa ściana Lhotse.
Ryszard Jan Pawłowski: Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale wiosną 1989 roku Reinhold Messner zorganizował wyprawę na południową ścianę Lhotse. Zaprosił na nią same gwiazdy himalaizmu, między innymi Krzysztofa Wielickiego i Artura Hajzera. Jurek nie dostał zaproszenia, Messner go pominął. Może Włoch nie chciał jakiegoś konfliktu, trudno powiedzieć, ale nie zaprosił Kukuczki. Wydawało się, że Jurek poczuł się w tej sytuacji źle, że zabrakło go na tej wyprawie.
Aneta Hołówek: "Dream Team Messnera nie zagrał wtedy najlepszego meczu" – tak Krzysztof Wielicki opisywał w jednej ze swoich książek tamtą wyprawę. Kukuczka zaczął organizować swoją ekspedycję na "największy wówczas himalajski cel".
Ryszard Jan Pawłowski: Postanowił zrobić to bardzo szybko. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że na siłę, ale bardzo szybko. Jak zwykle, organizacji podjął się Rysio Warecki.
Aneta Hołówek: Kukuczka i Warecki nie mieli łatwo. Zaczęli zbierać zespół. Koledzy jednak odmawiali. Okoliczności były szczególne, bo w głowach wszyscy mieli wydarzenia, do których doszło kilka miesięcy wcześniej na Evereście - zginęło tam kilku polskich himalaistów (po zdobyciu Mount Everestu lawina zasypała Mirosława Dąsala, Mirosława Gardzielewskiego, Andrzeja Heinricha, Eugeniusza Chrobaka i Wacława Otrębę. Przeżył Andrzej Marciniak, któremu z pomocą ruszył Artur Hajzer). Warecki mówił wtedy, że nikt z Kukuczką nie chciał jechać, bo było świeżo po tej tragedii.
Ryszard Jan Pawłowski: Ja byłem wtedy w Polsce, pod ręką. Jurek zaproponował mi wyjazd, więc czemu miałem się nie zgodzić, każdy wyjazd był dla mnie przygodą, a te z Jurkiem szczególnie. Zgodziłem się. W ekipie byli też utytułowani himalaiści - Maciek Pawlikowski, Przemek Piasecki, Tomasz Kopyś. Ja od początku działałem z Jurkiem. Razem wychodziliśmy do góry. W sumie w bazie byliśmy 72 dni. Pod koniec tego pobytu, gdy droga była już przygotowana, Jurek zaproponował Pawlikowskiemu i Piaseckiemu, żeby szli z nim do ataku, ale nikt nie chciał. Mówili, że się źle czują. Jak rozmawiał ze mną, to jeszcze proponował nowy wariant drogi. Ale ja tłumaczyłem, że jeżeli wejdziemy już przygotowaną drogą to i tak będzie to duże wyzwanie. Ruszyliśmy do góry, bo nagle zrobiła się pogoda, trzeba dodać, że wówczas nie było takich precyzyjnych prognoz, z jakich można korzystać teraz. Byliśmy też w kontakcie z Carlosem Carsolio (meksykański wspinacz, zdobywca Korony Himalajów i Karakorum – przyp. red.). On wspinał się od drugiej strony i powiedział, że gdybyśmy mieli jakieś problemy po zdobyciu szczytu, przy zejściu, to on po drugiej stronie Lhotse, na drodze normalnej, którą i Jurek i ja znaliśmy, zostawi nam namiocik, a w nim jedzenie, palnik do gotowania. Zaproponował nam taką opcję na w razie czego. Po dwóch dniach dotarliśmy do miejsca biwakowego, do obozu trzeciego (C3), który był bodaj na wysokości 7600 m n.p.m. Tam posililiśmy się, odpoczęliśmy. Pogoda była dobra, przestało wiać.
Aneta Hołówek: Zdecydowaliście się na użycie osiemdziesięciometrowej, cienkiej (siedem milimetrów) liny do asekuracji. Potem dyskutowano o tym wyborze, bo takiej liny używa się zazwyczaj w skałkach. Wy jednak świadomi, że nawet tak cienka lina daje jakieś poczucie bezpieczeństwa, a na tej wysokości każdy gram ma znaczenie, ruszacie z taką wersją asekuracji.
Ryszard Jan Pawłowski: Zarówno Jurek, jak i ja wiedzieliśmy, że albo możemy zaryzykować i wspinać się na rozciągniętej pojedynczej linie, albo wspinać się na złożonej na pół, i robić wyciągi czterdziestometrowe, co wydłuża czas wspinania co najmniej dwukrotnie. To było świadome ryzyko, ale wiadomo, że w takich górach bez ryzyka nic się nie osiągnie.
Aneta Hołówek: Kukuczka szedł pierwszy, pan go asekurował. Byliście na wysokości około 8300 m. Pokonaliście już najtrudniejszy odcinek. Lina była rozciągnięta na jakieś 70 m, gdy nagle Kukuczka zaczął się zsuwać.
Ryszard Jan Pawłowski: Płyta skalna była pokryta śniegiem. Jurek zaczął się zsuwać. Wydawało się, że się zatrzyma na pierwszym przelocie asekuracyjnym. Ku mojemu przerażeniu okazało się, że te przeloty nie działają. Wyskakiwały, a Jurek nabierał coraz większego pędu. W pewnym momencie nie było to już tylko zsuwanie się, ale normalny lot. Zaczął odbijać się od skał. Jedyne co wówczas mogłem zrobić, to skulić się w sobie, bo wiedziałem, że za chwilę poczuję ogromne szarpnięcie. Zastanawiałem się, czy za moment ja też zostanę wyrwany ze stanowiska. Poczułem szarpnięcie, ale lina, na szczęście dla mnie, gdzieś na jakiejś ostrej krawędzi przerwała się. Widziałem tylko lecącego w przepaść Jurka.
Aneta Hołówek: Został pan sam. Nie miał pan możliwości poinformowania bazy o tragicznym wypadku, bo Kukuczka spadł razem z radiotelefonem. Baza nie widziała, co się dzieje na górze, bo usytuowanie ściany, na którą się wspinaliście, uniemożliwia to.
Ryszard Jan Pawłowski: Musiałem ratować własne życie i zacząłem schodzić, chociaż nie było to łatwe w trudnym, często pionowym terenie z dwoma czekanami, w rakach, przodem do ściany, a tyłem do ekspozycji. W niektórych momentach korzystałem z lin poręczowych, które tam były założone, chociaż nie było to w jednym ciągu. Miałem też fragment liny, którą odciąłem, żeby ewentualnie jakieś krótkie fragmenciki pionowe, jak się da, zjechać. Wieczorem z daleka zobaczyłem nasz pozostawiony na wysokości około 7600 m namiocik. Robiło się szaro, więc wyjąłem czołówkę. Ale jakoś trąciłem ją ręką i spadła mi z kasku. I zostałem sam w ciemnościach. Nie odważyłem się iść dalej w kierunku namiotu, mimo iż było niedaleko i w poziomym terenie, ale płyta pokryta była śniegiem. Tak przesiedziałem do rana. Koledzy byli już wtedy zaniepokojeni. Jak się później dowiedziałem z relacji Rysia Wareckiego czy Elżbiety Piętak (dziennikarka Telewizji Katowice zaproszona na wyprawę – przyp. red.), to baza obserwowała, co się dzieje na tej płaszczyźnie śnieżnej i widzieli, że schodzi jedna osoba. I byli święcie przekonani, że to schodzi Jurek, chociaż wiadomo, że nikt nikomu nic złego nie życzył. W końcu doszedłem do namiotu, a po jakimś czasie dotarli do mnie koledzy, o ile dobrze pamiętam, był to Pawlikowski z Piaseckim.Aneta Hołówek: Szukaliście ciała Jerzego Kukuczki?
Ryszard Jan Pawłowski: Rysio Warecki wysłał ludzi, żeby sprawdzili, czy nie ma pod ścianą ciała Jurka. Mimo poszukiwań nie zostało ono jednak odnalezione. Przy okazji wyjaśnię, że rzeczywiście mówiliśmy później, że Jurek został pochowany, ale ta informacja była ważna tylko dla rodziny. Nie wiem, czy teraz też tak jest, ale wtedy, jeżeli ciało nie zostało odnalezione, dopiero po roku można było rozpocząć wszelkie procedury i formalności związane ze śmiercią.
Aneta Hołówek: Byli tacy, którzy obwiniali pana o to, co zdarzyło się na Lhotse.
Ryszard Jan Pawłowski: To był nieszczęśliwy wypadek i takich zdarzeń w górach niestety jest sporo. Tu nikt nikogo nie zostawił, nie opuścił, Jurek odpadł od liny. Oczywiście, znajdą się zawsze tacy, którzy będą mówić różne rzeczy. Ale opinie sprzed lat zostały w mojej pamięci. W ubiegłym roku, jak Janusz Kalinowski organizował wyprawy w Himalaje (Projekt Polskie Himalaje 2018 – przyp. red.), namawiał mnie, abym był przewodnikiem. Odmówiłem, powiedziałem wtedy, że nie chcę, aby w przypadku jakiś nieprzewidzianych sytuacji ktoś napisał: nie dość, że odciął Jurkowi Kukuczce linę, to jeszcze jeździ za nasze pieniądze w Himalaje.
Aneta Hołówek: Teraz po latach, mając już większe doświadczenie niż wtedy w 1989 roku, zrobiłby pan coś inaczej?
Ryszard Jan Pawłowski: Nie. Zarówno Jurkowi, jak i mnie bardzo zależało na zdobyciu południowej ściany Lhotse. Umiejętności Jurka i moje były wystarczające, mieliśmy szansę na dokonanie tego, a przypadek sprawił, że tak się sprawy potoczyły. Bo równie dobrze, przy odrobinie szczęścia mogliśmy być pierwszymi zdobywcami największego wówczas celu himalajskiego. W górach giną najlepsi – David Lama czy Ueli Steck, którzy byli solistami, doskonale się wspinali, a jednak przypadek sprawił, że zginęli. Moja refleksja jest zatem taka, że w górach zginąć mogą nawet najwięksi i najlepsi. Ale góry nadal mnie cieszą. Mimo że mam już swoje lata nadal wyjeżdżam, może nie narażam się tak, jak kiedyś, ale podejmuję jakieś cele na miarę moich możliwości. Jeżeli wyzwania są ponad to, dobieram ludzi lepszych od siebie technicznie i sprawniejszych.
Aneta Hołówek: Wspinał pan się z wieloma partnerami. Między innymi z Krzysztofem Wielickim czy Piotrem Pustelnikiem. Wyprawa na Lhotse w 1989 roku była też kolejną, na której działał pan z Kukuczką. Co ciekawe wiele lat wcześniej to właśnie z Jerzym Kukuczką dzielił się pan pierwszym sukcesem w górach…
Ryszard Jan Pawłowski: Dokładnie to swoją przygodę z górami zacząłem… w jaskiniach, a smak pierwszego sukcesu poznałem wraz z Jurkiem Kukuczką. Znaliśmy się z Jurkiem z Katowic, należeliśmy do tego samego klubu, on działał wtedy także w harcerskim klubie taternickim, który organizował różne wyjazdy, w tym wyjazdy do jaskiń, a ja w klubie speleologicznym. Tak się zdarzyło, że razem eksplorowaliśmy najgłębszą i najdłuższą jaskinię w Polsce, jaskinię Wielką Śnieżną. Na jej dno zeszliśmy właśnie z Jurkiem, wtedy po raz pierwszy działaliśmy razem. Potem w 1981, wyjechaliśmy na wyprawę do Nowej Zelandii, był z nami wtedy także Krzysztof Wielicki. Jurek miał tam wtedy wypadek. Spadł kilkanaście metrów. Zatrzymał się nad przepaścią. Musieliśmy na pomoc wzywać helikopter. W górach szukaliśmy jednak czegoś innego. Obserwowałem jego działalność, podziwiałem go, ale mieliśmy inne cele. Mnie w tamtym czasie interesowały mniejsze góry i wspinanie techniczne – wyjeżdżałem na Kaukaz, w Josemity czy do Patagonii. W 1985 roku Jurek zaproponował mi wyjazd w Himalaje, moje dokonania w górach wysokich były niewielkie, bo na koncie miałem tylko Broad Peak, na który wchodziłem rok wcześniej. Ale wtedy, próbując pierwszy raz razem pokonać południową ścianę Lhotse 1985 (Jerzy Kukuczka podjął wówczas pierwszą próbę pokonania tej ściany – przyp. red.), zostaliśmy partnerami, i również w 1989 roku byłem takim naturalnym partnerem Jurka.
Aneta Hołówek: Dokładnie w trzydziestą rocznicę śmierci Jerzego Kukuczki – 24 października – pod Lhotse zorganizowano specjalną uroczystość z udziałem Cecylii Kukuczki, żony Jerzego. Pan też był zaproszony do Nepalu?
Ryszard Jan Pawłowski: Tak, ale nie jestem zwolennikiem takich pielgrzymek. Potrafię jednak wspomnieniami wracać do tamtych wydarzeń, dzielić się nimi, opowiadać kolejnym pokoleniom o wybitnym himalaiście, znanym na całym świecie Polaku – Jerzym Kukuczce. Jestem natomiast entuzjastą budowy symbolicznego czortenu w bazie pod Everestem (to baza także dla wypraw na Lhotse – przyp. red.). Takiego symbolicznego miejsca jak ten cmentarz w Popradzie, gdzie są tablice ludzi tragicznie zmarłych w Himalajach.
Aneta Hołówek: Bernadette McDonald, autorka wielu książek o polskich himalaistach, we wstępie jednej z publikacji o wspinaczu "Kukuczka, opowieść o najsłynniejszym polskim himalaiście" napisała, że autorzy książki Dariusz Korotko i Marcin Pietraszewski mieli odwagę w pełni odkryć osobowość Kukuczki. "Nie wystarczała im ta znana, spreparowana na potrzeby mediów legenda" – stwierdziła. Jaki Jerzy Kukuczka pozostał w Pana pamięci?
Ryszard Jan Pawłowski: Człowiek jest tylko człowiekiem. Jurka natomiast oceniamy po wynikach sportowych i po jego ambicji. Jako człowiek był bardzo otwarty, nie był konfliktowy, gdy wynikały jakieś kłótnie, zapraszał do rozmowy, łagodził napięcia i konflikty w zalążku. Nigdy nic nikomu nie kazał, mimo że był liderem. Jurek był też bardzo religijny (14 ośmiotysięczników Korony Himalajów i Karakorum, które zdobył jako drugi człowiek na świecie po Reinholdzie Messnerze, nazywał paciorkami w różańcu – przyp. red.), kiedyś zgubił krzyżyk i zaczął go szukać w całej bazie. Zrobiła się afera. Gdy go znalazł, odetchnął, ale było nerwowo. Zawsze podkreślał, że wiara dodawała mu sił i odwagi.
Rozmawiała Aneta Hołówek.
* Ryszard Jan Pawłowski wśród zdobywców najwyższych gór świata jest rekordzistą. Trzy razy stawał na Mount Evereście. 23 razy był na szczycie Aconcagua i tyle samo na Ama Dablam, świętej górze Nepalu. Na Mt. McKinley, najwyższą górę Ameryki Północnej, wspiął się dotychczas dziewięć razy. Zdobył też najtrudniejszą górę Świata K-2 od strony Chin. Jest instruktorem i przewodnikiem górskim. Z wykształcenia inżynier elektryk, przez kilka lat pracował pod ziemią w kopalni. Prowadzi agencję, organizuje wyprawy do Nepalu. W książce "Smak gór" stwierdził: "Rzucałem się na góry, jak głodny na jedzenie”.
* 24 kwietnia 1990 roku świat wspinaczkowy obiegła elektryzująca wieść, że Tomo Cesen przeszedł południową ścianę Lhotse samotnie. Pół roku później pojawiają się wątpliwości, gdy wyprawa rosyjska po powrocie z udanego pokonania ściany podaje w wątpliwość wyczyn Cesena.
Podważona zostaje autentyczność zdjęcia ze szczytu, długość pobytu Słoweńca w Himalajach. Z czasem za dogłębną analizę tego "wyczynu" wziął się Reinhold Messner, który znalazł kilka luk w oświadczeniach Cesena. Zarzuty sprawiły, że to przejście wydaje się największą "ściemą" w historii alpinizmu. W środowisku pojawiły się w związku z tym wątpliwości, czy wcześniejsze drogi poprowadzone przez Cesena, między innymi słynna droga na K2 nazwana jego nazwiskiem, została wytyczona w rzeczywistości.
Za pierwsze wejście uznaje się zatem to Rosjan - 1 października 1990 na szczycie Lhotse stanęli Rosjanie Siergiej Bierszow i Władimir Karatajew, a ich droga jest jedną z najtrudniejszych na ośmiotysięcznik w ogóle. Wspinali się środkowym żebrem ściany, a następnie wykonali zjazd do kuluaru, który wyprowadził ich na grań.