Euro 2020

Historia EURO: 2016 - duma i futbolowe szaleństwo. Polska krok od półfinału

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2021 11:55
EURO 2016 to turniej niezapomniany dla wielu krajów, które dzięki rozszerzeniu formuły rozgrywek mogły w niej wystąpić po raz pierwszy. W tym gronie, grająca po raz trzeci z rzędu Polska, spisała się jak na weterana przystało i ani przez minutę nie oddała rywalom prowadzenia.
Robert Lewandowski
Robert LewandowskiFoto: Polskie Radio

Z Nawałką po trzeci awans z rzędu

W 2010 roku UEFA ogłosiła, że EURO 2016 zorganizuje Francja. Miał to być już szósty wielki turniej mistrzowski w kraju, którego osobistości – Jules Rimet i Henri Dealunay – tworzyły podwaliny pod ich powstanie.

Współgospodarzowi poprzedniego EURO – Polsce – przyniosły one sukces jedynie organizacyjny. Sportowo wypadliśmy bardzo słabo zajmując ostatnie miejsce w „grupie marzeń”. W kiepskiej atmosferze, po miażdżącej krytyce ze strony kibiców i piłkarzy, w tym Roberta Lewandowskiego, odszedł Franciszek Smuda.

Pod wodzą jego następcy – notującego wcześniej sukcesy z Ruchem Chorzów Waldemara Fornalika – przegraliśmy z kretesem eliminacje mistrzostw świata 2014. W grupie uplasowaliśmy się za Anglią, Ukrainą i Czarnogórą, wyprzedzając tylko prawdziwych słabeuszy – Mołdawię i San Marino.

Dużo mówiło się też o tym, że Robert Lewandowski nie jest w kadrze tym samym napastnikiem co w klubie. Receptą na to miał być kolejny selekcjoner, a większość opinii publicznej po ostatnich niepowodzeniach z sentymentem wracała do czasów Leo Beenhakkera i czekała na kolejnego zagranicznego fachowca.

Wielu zatem nie podobało się, że trenerem najważniejszej drużyny w kraju został Adam Nawałka – do tej pory szkoleniowiec zespołów klubowych i przez rok asystent Holendra w reprezentacji. Oprócz znalezienia sposobu na odblokowanie „Lewego” miał jeden główny cel – awans na EURO 2016, który byłby dla Polski trzecim z rzędu i w ten sposób ugruntowałby naszą pozycję jako liczącej się na Starym Kontynencie ekipy.

W międzyczasie na ekranach telewizorów polscy piłkarze i kibice obejrzeli jak na Mistrzostwach Świata w Brazylii gospodarze zostali w półfinale zmiażdżeni przez Niemców i jak wcześniej, już w fazie grupowej, spektakularnie skończyła się epoka hiszpańskiej dominacji w futbolu.

Albania tak, Holandia nie

W eliminacjach do EURO 2016 wzięła udział rekordowa liczba uczestników- - 53. Walczyli oni o jednak o aż 23 miejsca w turnieju finałowym. Wszystko przez szeroko dyskutowane rozszerzenie jego formuły. Przeciwnicy mówili o braku elitarności, gdy awans może wywalczyć niemal połowa uczestników. Zwolennicy podawali argumenty romantyczno – ekonomiczne. Odpowiedzi miał dostarczyć francuski czempionat.

Wcześniej w kwalifikacjach drużyny rozlosowano do dziewięciu grup. Wyjątkowo brał w nich udział także gospodarz. Francja uzupełniła skład jedynej grupy pięciozespołowej, rozgrywając mecze towarzyskie z jej pauzującymi uczestnikami. Miało to zapobiec traceniu rytmu meczowego przez Tricolores.

Mimo 23 wolnych miejsc kwalifikacji nie udało się wywalczyć Holandii, która zajęła czwartą lokatę w grupie za Czechami, Islandią i Turcją. To prawdziwa kompromitacja Oranje, którzy zazwyczaj byli przecież specjalistami od eliminacji.

Historyczny awans osiągnęła za to Albania, która wyprzedziła m.in. Serbię i Danię, ustępując jedynie Portugalii.

Historyczne zwycięstwo, „Lewy” król

Polacy trafili na reprezentację Niemiec, której nigdy wcześniej nie udało się nam pokonać, a do tego Irlandię, Szkocję, Gruzję i debiutujący w eliminacjach Gibraltar. Przy takim zestawie rywali, mając w składzie piłkarzy m.in. Bayernu Monachium, Borussii Dortmund czy FC Sevilla premiowane awansem drugie miejsce było niemal obowiązkiem.

Zaczęliśmy od planowego rozgromienia Gibraltaru. W kolejnym spotkaniu Polacy napisali historię.

Nie wiadomo dokładnie dlaczego, ale jesienne terminy zawsze były najkorzystniejsze dla naszych reprezentantów. Tylko w XXI wieku w październiku i listopadzie efektownie pokonywaliśmy m.in. Włochy, Czechy, Portugalię, Belgię czy Danię. 11.10 2014r. do tego zestawu dołączyli wreszcie nasi zachodni sąsiedzi.

To był początek eliminacji i 3 pkt. nie miały jeszcze wagi awansu, ale w tym akurat meczu znaczyły dla polskich kibiców i piłkarzy znacznie więcej. Wcześniej nie wygraliśmy z Niemcami, nawet towarzysko. Najbliżej było w 2009 r. kiedy w 90’ minucie objęliśmy prowadzenie, a i tak jeszcze zdążyliśmy je stracić. Klątwa? Tym, którzy oglądali spotkanie kojarzy się ono raczej z kiksem Jakuba Wawrzyniaka, który dał początek serii niewybrednych memów.

Pechowy obrońca zagrał też w historycznych zawodach pięć lat później. Po bardzo dobrej, ale momentami też szczęśliwej grze wygraliśmy 2:0. Bramki strzelili Arkadiusz Milik i Sebastian Mila. Ile znaczy to zwycięstwo dla Polaków – tak piłkarzy, jak kibiców – można chyba zrozumieć tylko nad Wisłą. Sceny pokazujące radość po golach i ostatnim gwizdku mówiły same za siebie. Choć futbol powinien być wolny od polityki, to akurat tę rywalizację ciężko rozpatrywać wyłącznie pod kątem sportowym.

Pierwszy raz zmierzyliśmy się z Niemcami w 1933 r. Niemal 100 lat historii, 21 podejść i tylko jedno zwycięstwo. Adam Nawałka nie miał już nic do stracenia – po takim sukcesie nawet gdyby przegrał z Gibraltarem, byłby tym, który jako pierwszy pokonał Niemców.

I mało kto pamięta, że ledwie trzy dni później na tym samym Stadionie Narodowym zremisowaliśmy ze Szkocją. Jedyną porażkę w kwalifikacjach ponieśliśmy, nieco zgodnie z planem, w rewanżu z zachodnimi sąsiadami. Mimo to o bezpośredni awans musieliśmy bić się do końca, w ostatniej kolejce pokonując również zainteresowaną nim Irlandię.

Kapitan Robert Lewandowski po meczu wcielił się w rolę showmana wygłaszając przemowę, czy może raczej prowadząc swoisty dialog z ponad 50 tys. zgromadzonych na Stadionie Narodowym kibiców:

- Nie wiem jak Wy, ale ja jestem dumny z tych chłopaków – krzyczał.

Najbardziej dumny powinien być jednak z siebie – z 13 golami został królem strzelców eliminacji.

Ostatnie sparingi – próba generalna czy kamuflaż?

Przynajmniej pierwsza część planu została więc już w jakiś sposób zrealizowana – „Lewy” strzelał jak na zawołanie, tak Gibraltarowi, jak Niemcom. Wyraźnie stał się też mentalnym liderem zespołu – to jego zagrzewający do walki głos słychać było zawsze na naradach i w przerwach.

Kolejnym zadaniem było skompletowanie kadry na francuskie finały. Pomóc miały w tym sparingi, które początkowo dawały powody do optymizmu – kolejno pokonywaliśmy Islandię, Czechy, Serbię i Finlandię. Zespoły z co najmniej średniej półki, a co najważniejsze – z Europy. Przed samym turniejem, już w czerwcu, najpierw przegraliśmy w Gdańsku z Holandią, a potem zremisowaliśmy bezbramkowo w Krakowie z Litwą. Obie te reprezentacje na EURO się nie zakwalifikowały, więc niemoc w starciach z nimi nie wróżyła najlepiej.

Trzeba jednak pamiętać, zwłaszcza teraz, że ostatnie przed mistrzostwami sparingi kadry często stanowią bardziej zasłonę dymną niż realny sprawdzian jej potencjału – np. przed Mundialem 2006 pokonaliśmy bardzo silną wtedy Chorwację, by za kilka dni ulec Ekwadorowi.
Wracając jednak do drużyny Adama Nawałki, to po test-meczach przyszedł czas na powołanie kadry. Kontuzje wyeliminowały z niej Macieja Rybusa i Pawła Wszołka, a na ostatniej prostej selekcjoner skreślił Pawła Dawidowicz, Artura Sobiecha i Przemysława Tytonia.

Oto skład w jakim Polska jechała na trzecie z rzędu finały Mistrzostw Europy:

Bramkarze
Łukasz Fabiański, Artur Boruc, Wojciech Szczęsny

Obrońcy
Thiago Cionek, Kamil Glik, Michał Pazdan, Artur Jędrzejczyk, Łukasz Piszczek, Bartosz Salamon, Jakub Wawrzyniak

Pomocnicy
Jakub Błaszczykowsk,i Kamil Grosicki, Tomasz Jodłowiec, Bartosz Kapustka, Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty, Krzysztof Mączyński, Sławomir Peszko, Filip Starzyński, Piotr Zieliński

Napastnicy
Robert Lewandowski, Arkadiusz Milik, Mariusz Stępiński

W tym miejscu jedna uwaga – choć chyba czytelnicy zdążyli się już zorientować – jako, że był to szczególny, dla wielu jedyny udany turniej reprezentacji, jaki pamiętają, to na występ Polaków kładziemy dziś największy nacisk. Skoro jest okazja, by wreszcie zamiast Hiszpanii, Portugalii czy Czech chwalić naszych trzeba ją wykorzystać.

Wystarczy jedna wygrana?

W grupie C EURO 2016, do której losowano nas z trzeciego koszyka, trafiliśmy ponownie na Niemców, a oprócz tego na Ukrainę i Irlandię Północną.

Szanse awansu oceniano jako wysokie, zwłaszcza wobec zmiany formuły rozgrywek. Po raz pierwszy na EURO miała zostać rozegrana faza 1/8 finału. Wobec tego z 24 uczestników zmagań grupowych aż 16 przechodziło dalej. Bezpośredni awans miały zapewnione dwie pierwsze drużyny oraz cztery z najlepszym bilansem spośród tych z trzecich miejsc.
Nie tylko w Polsce spekulowano zatem, że do sukcesu może wystarczyć nawet jedno zwycięstwo przy dwóch porażkach.

Rozbudowany format oznaczał też zwiększenie liczby stadionów do dziesięciu. Największy z nich to oczywiście podparyski Saint Denis.

Na szczęście tym razem, inaczej niż 12 lat wcześniej w Portugalii, organizatorzy podeszli do sprawy pragmatycznie. Pisaliśmy niedawno o tym, że większość stadionów, na których rozgrywano EURO 2004 jest obecnie „sierotami”. We Francji wszystkie 10 obiektów do dziś jest regularnie używanych, w tym dziewięć przez kluby Ligue1. Cztery z nich postawiono specjalnie na EURO 2016, sześć istniejących rozbudowano.

Hymn turnieju napisał słynny DJ David Guetta.

Niech strzela Milik

Ilu dokładnie polskich kibiców pojechało do Francji wspierać naszych? Tego dokładnie nie wiadomo, ale słynne „gramy u siebie” i inne polskie przyśpiewki słychać było od pierwszego starcia z Irlandią Północną.

Na boisku szło nam ciężko. Do przerwy nie mogliśmy strzelić gola, ale coś, już na pierwszy rzut oka, było inaczej niż w dotychczasowych premierowych grach na wielkich imprezach – atakowaliśmy. Stwarzaliśmy też okazje, a te najlepsze marnował Arkadiusz Milik. Zresztą nie ostatni raz na tym EURO, co stanie się wkrótce tematem popularnych nad Wisłą żartów.

Milik jednak tuż po przerwie wreszcie trafił i na przekór „hejterom” stał się pierwszym polskim zdobywcą gola na tych mistrzostwach. Mieliśmy kilka sytuacji do podwyższenia, ale znów zabrakło skuteczności.

Nikła wygrana 1:0 była jednak jak najbardziej zasłużona. Dużo radości sprawiła wszystkim świadomość, że bez względu na rezultat z Niemcami do końca będziemy w grze. Bez meczu honor, być może nawet bez meczu o wszystko i z wygranym meczem otwarcia – polscy kibice przecierali oczy ze zdumienia.

Wyróżniał się młody Bartosz Kapustka, dla którego, podobnie jak teraz dla Kacpra Kozłowskiego, wyjazd na EURO miał być szansą na naukę. I podobnie jak dziś o zawodnika Pogoni Szczecin, tak pięć lat temu kibice upominali się, by Kapustka drugi grupowy mecz rozpoczął w wyjściowej jedenastce.

Kontuzji w starciu z napastnikiem rywali doznał Wojciech Szczęsny. Wkrótce okazało się, że wykluczy go ona z gry już do końca turnieju. Nie sposób uniknąć analogii z poprzednim EURO, gdzie udział Wojtka, wtedy z powodu czerwonej kartki, też zakończył się na jednym meczu.
Kadra ze znakiem jakości

W drugiej kolejce, już po raz czwarty za kadencji Nawałki, zmierzyliśmy się z Niemcami. I podobnie jak w sparingu dwa lata wcześniej padł wynik bezbramkowy. Rywale częściej byli przy piłce, ale to ponownie Arkadiusz Milik marnował najlepsze sytuacje. To spotkanie mogliśmy wygrać. Być może, jak na mistrzostwach świata 1978, mieliśmy dla wielkiego przeciwnika zbyt dużo respektu?

Tak czy inaczej remis był cennym rezultatem. Do tego niemal gwarantował wyjście z grupy bez względu na przebieg ostatniego starcia z Ukrainą.

Rywale, mimo wcześniejszych dwóch porażek, wciąż mieli teoretyczne szanse na awans. Musieli „tylko” wysoko wygrać z nami. Nie byli nawet blisko. Zwyciężyliśmy po trafieniu Jakuba Błaszczykowskiego. Zajęliśmy drugie miejsce w grupie z dorobkiem siedmiu punktów, tyle samo zdobyli Niemcy. Z trzeciego miejsca udało się wyjść Irlandii Północnej, której wystarczyły do tego 3 pkt.

To pokazuje jak niespotykanie spokojny i pewny był awans Polaków. Przez całą fazę grupową nie straciliśmy bramki. Michał Pazdan siał postrach wśród rywali, a po meczu z Niemcami trafił nawet do jedenastki kolejki EURO. To były mistrzostwa defensora Legii Warszawa.

Budujący był też obraz całej, zjednoczonej na wspólnym celu drużyny. Dochodzące z szatni sceny pokazywały osobę wielkiego lidera, jakiego Polska miała nie tylko na boisku w Robercie Lewandowskim. To on, jeśli było trzeba w mocnych słowach, mobilizował zespół przed i w trakcie meczu. Trener oddawał „Lewemu” pole w tym aspekcie wcale przy tym nie tracąc na respekcie czy charyzmie.

Znający swoje, centralne, miejsce, dobrze czujący się na boisku i po za nim Lewandowski właśnie za kadencji Adama Nawałki przeżywał w kadrze najlepszy okres i najwięcej jej dawał. Nawet jeśli, tak jak w fazie grupowej EURO 2016, nie strzelał bramek.

Najważniejszy był efekt w postaci awansu i styl, który mimo zaledwie dwóch strzelonych goli mógł się podobać. Zresztą samo pojawienie się jakiegokolwiek stylu w kontekście gry reprezentacji Polski też było pewną nowością.

Gol z innej planety

Rywalem rozpędzonych Polaków w 1/8 finału została Szwajcaria. Podobnie jak my zajęła drugie miejsce w grupie za jej zdecydowanym faworytem – Francją. Na tym analogie się nie kończyły – z potentatami bezbramkowo zremisowali, nie przegrali meczu i strzelili tylko dwa gole. Zdobyli jednak od Biało-czerwonych mniej punktów – 5 i stracili jedną bramkę. Remis z Francuzami to ich najbardziej wartościowy wynik w fazie grupowej, oprócz tego pokonali debiutującą Albanię i zremisowali z Rumunią.

Helweci stanowili drużynę bez gwiazd pokroju Lewandowskiego, za to z silną, zbalansowaną jedenastką, której większość grała w najmocniejszych europejskich ligach. Na papierze szanse wydawały się być wyrównane. Trudno też mówić o jakiejkolwiek przewadze doświadczenia, skoro fazę 1/8 finału rozgrywano pierwszy raz w historii EURO.

Odzwierciedlała to sytuacja na boisku. Mecz toczono „na styku”, aż do 39’ minuty kiedy po asyście Kamila Grosickiego prowadzenie Polakom dał Jakub Błaszczykowski. Od tej pory rosła przewaga Szwajcarów, choć nie można powiedzieć, że Biało-czerwoni tylko się bronili.
Jeszcze 10’ minut przed końcem na tablicy widniał korzystny dla nas rezultat. Wtedy Xherdan Shaqiri nieprawdopodobnym strzałem wyrównał. To był najpiękniejszy gol mistrzostw, rodem z innej planety. Naszej defensywy w inny sposób najwyraźniej nie dało się wtedy pokonać.

Dogrywka przebiegła pod znakiem narastającego naporu Szwajcarów, który udało nam się przetrwać głównie dzięki ofiarnym interwencjom obrońców i świetnej grze Łukasza Fabiańskiego w bramce.

Wkrótce polscy piłkarze i kibice mieli przeżyć emocje na nieznanym sobie poziomie. Rzuty karne w fazie pucharowej EURO. Najpierw marzeniem był sam awans, na który czekaliśmy przez 13 nieudanych kwalifikacji, potem pierwsza wygrana, premierowe wyjście z grupy a teraz coś, co nawet bez udziału Polaków wywołuje u piłkarskich fanów szybsze bicie serca.
Nawałce została jedna zmiana. Ledwo dwa lata wcześniej wprowadzony tuż przed serią „jedenastek” Tim Krul wygrał Holendrom ćwierćfinał mistrzostw świata z Kostaryką. Polski trener, nie po raz ostatni, postawi jednak na „Fabiana”, co wkrótce będzie szeroko dyskutowane.

Karne po polskiej stronie celnie rozpoczął Lewandowski. Potem nie mylili się Milik, Błaszczykowski i Glik. Kiedy Granit Xhaka nie trafił w bramkę wiadomo było, że celny strzał Grzegorza Krychowiaka da nam historyczny awans do ćwierćfinału EURO.

Krycha wytrzymał napięcie i pewnie pokonał Szwajcarskiego bramkarza. Piłkarze pobiegli do siedzących za bramką polskich i kibiców i wspólnie celebrowali sukces. To były piękne obrazki.
Dzisiaj jest wielu „ekspertów” krytykujących sens stawiania na Krychowiaka w odmłodzonej kadrze Paulo Sousy. Może wspomnienie EURO 2016 uświadomi im, że w perspektywie ciężkiego turnieju niezbędny jest człowiek, który w najważniejszym momencie nie przestraszy się odpowiedzialności.

Zabrakło odwagi?

W ćwierćfinale graliśmy z Portugalią, która dotychczas...nie wygrała na tym turnieju meczu w regulaminowym czasie. Fazę grupową Cristiano Ronaldo i spółka przeszli dzięki trzem remisom i nowym regułom pozwalającym na awans zespołom z trzecich miejsc. W 1/8 decydującego gola strzelił Nani w końcówce dogrywki.
W Polsce panowało prawdziwe futbolowe szaleństwo.

Już w drugiej minucie odblokował się Robert Lewandowski strzelając najszybszego gola w EURO 2016. Wyrównał jeszcze przed przerwą jego nowy kolega klubowy z Bayernu – Renato Sanches. To znów był strzał z dalszej odległości. Polskie pole karne pozostawało niezdobyte.
Mimo, że rezultat do końca meczu a nawet dogrywki, się nie zmienił momentami graliśmy porywający futbol. Byliśmy przynajmniej równorzędnym rywalem dla CR7, Naniego czy Ricardo Quaresmy.

Męskie sporty zespołowe od lat dostarczały polskim kibicom niezapomnianych emocji. Mistrzowie tie-breaków – siatkarze, czy horrorów – piłkarze ręczni – do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Teraz czekały nas drugie rzuty karne w historii startów na wielkich imprezach. I drugie w ciągu tygodnia.

Adam Nawałka postawił na ten sam zestaw strzelców. Zaczęli pewnie kapitanowie – Robert Lewandowski i Cristiano Ronaldo. Potem po naszej stronie nie pomylili się Milik i Glik. Uderzenie Jakuba Błaszczykowskiego obronił Rui Patricio i gdy Quaresma pokonał Fabiańskiego piąty strzał Krychowiaka nie był już potrzebny. Odpadliśmy, choć z 9 wykonywanych na turnieju „jedenastek” zmarnowaliśmy tylko jedną. W tym turnieju Polska ani przez chwilę nie przegrywała w regulaminowym czasie gry. To sytuacja bez precedensu.

Łukasz Fabiański po zastąpieniu Wojciecha Szczęsnego bronił wspaniale. Z Portugalią i Szwajcarią niejednokrotnie ratował nasz zespół. Nigdy nie był jednak specjalistą od karnych i decyzja o zmianie, zwłaszcza, że w obu przypadkach Nawałka jeszcze jedną miał w odwodzie, ujmy „Fabianowi” by nie przyniosła. Na ławce mieliśmy prawdziwego króla „jedenastek” – Artura Boruca.

Przypomnijmy, że wspomniany Tim Krul po wybronieniu Holendrom karnych w kolejnym spotkaniu potulnie wrócił na ławkę rezerwowych, a Jasper Cilessen do bramki. Wszyscy byli zadowoleni z osiągniętego wspólnymi siłami awansu. O tym czy na EURO 2016 mogło być podobnie, czy to tylko futbolowe science-fiction już się nie przekonamy.

Święto dla wszystkich

Odpadliśmy, ale to były niezapomniane chwile dla polskich piłkarzy i kibiców. Dla polskiego fana wyjście z grupy, ćwierćfinał, rzuty karne na wielkiej imprezie to zupełnie inne przeżycie niż dla angielskiego czy niemieckiego. Tak jak wszystko, co przeżywa się pierwszy raz. Obecne pokolenie kibiców, podobnie jak autor, sukcesy Górskiego czy Piechniczka zna z telewizji i opowieści. Dla nas EURO 2016 to coś, co na zawsze zostanie w pamięci.

Nowością była jakość, rozpoznawalny styl i atmosfera panująca w kadrze i wokół niej. Po raz pierwszy od dawna powracających do kraju piłkarzy witały wiwatujące tłumy na lotnisku.
Tak jak finały Mistrzostw Europy 2012 stały się szansą na gospodarczy rozwój Polski i Ukrainy i otwarcie Europy na Wschód, tak te rozegrane cztery lata później dały okazję do wypromowania kilku słabszych futbolowo nacji.

Irlandia , Irlandia Północna, Islandia, Węgry, Albania nie tylko mogły poczuć atmosferę wielkiego piłkarskiego święta, ale też dzięki nowej formule do końca liczyć się w grze o awans do fazy pucharowej, a nawet, jak w przypadku Islandii w niej zagrać i wyeliminować Anglików.
Kibice z tych krajów dali ogromny powiew świeżości. Śpiewy Irlandczyków czy fanów z Islandii pamięta każdy. Oni w przeszłości nie przegrywali, tak jak ich piłkarze, eliminacji, a mimo to nie mieli okazji pokazania się na wielkim turnieju.

Na tropie Danii i Grecji

Turniej wygrała Portugalia, która w finale niespodziewanie pokonała gospodarzy. Cristiano Ronaldo szybko odniósł kontuzję i to pokazało kto naprawdę rządzi w kadrze – przy cichej asyście trenera już do końca finału CR7 dyrygował kolegami spod linii bocznej.

To kolejna niezapomniana EURO-historia jak sensacyjne wygrane „duńskiego dynamitu” i „greckich bogów defensywy”, „futbolowy powrót do domu” czy hiszpańska dominacja, o której mieliśmy przyjemność państwu opowiedzieć. Historia znaczona klęskami Anglików, czasem z wielkimi ludzkimi dramatami, jak ten Kima Vilforta, w tle.

Historia pisana triumfami drużyn prowadzonych przez wielkie gwiazdy jak Zinedine Zidane i zespołów, w których sukces wierzyły tylko one same. Polska ma wielką wielką gwiazdę w składzie, a i nasze szanse nie stoją obecnie wcale niżej niż Danii w 1992 r. czy Grecji osiem lat później. Tylko wiary jakby trochę brak...

Czytaj także:

MK

Czytaj także

Euro 2020: która z drużyn postraszy gigantów? Oni mogą namieszać

Ostatnia aktualizacja: 11.06.2021 09:58
Już dziś rozpocznie się piłkarskie święto, na które kibice Starego Kontynentu czekali od dawna. Czeka nas starcie gigantów na szczycie, czy może jedna z reprezentacji podąży śladem Greków z 2004 roku?
rozwiń zwiń