Hojbjerg ma wizerunek boiskowego twardziela, nie boi się ostrej gry, haruje na całej długości boiska. W styczniu, kiedy jego Tottenham grał w Pucharze Ligi Angielskiej z Brentford, jeden z rywali zaatakował go koszmarnym wejściem. Zobaczył za to czerwoną kartkę, a Duńczyk musiał opuścić boisko, chociaż długo kłócił się z Jose Mourinho, że może grać. Na jego piszczeli widniało duże rozcięcie, lała się krew.
Zawodnik rywali później przeprosił za swoje zachowanie. W odpowiedzi Hojbjerg napisał, żeby ten się nie martwił.
"Jestem Wikingiem i wszystko jest w porządku, ale wisisz mi nowy ochraniacz" - żartował.
EURO 2020 - SERWIS SPECJALNY
Kibice Tottenhamu, do którego trafił przed rokiem, przechodząc za niecałe 20 milionów euro (w chwili obecnej wydaje się to kwotą naprawdę promocyjną), zakochali się w nim od pierwszego wejrzenia. Klub, który po odejściu Mauricio Pochettino znalazł się w poważnych problemach, potrzebował dokładnie kogoś takiego. Mourinho mówił, że jest jego kapitanem bez opaski, wielokrotnie zachwycał się nie tylko jego grą, ale etosem pracy, charakterem i wolą walki.
- Jest bardzo inteligentny, świetnie czyta grę i ją rozumie. Jest bardzo silny fizycznie, ale technicznie jest znacznie lepszy, niż wszystkim się wydaje. Wielu ludzi myśli, że dobry technicznie piłkarz musi grać piętami, robić coś cudownego, ale geniusz tkwi w prostocie. To fenomenalny zawodnik - mówił Portugalczyk.
I na tym turnieju pomocnik w pełni to potwierdza. To nie tylko człowiek od brudnej boiskowej roboty, wślizgów, fizycznej walki i przerywania akcji rywali. W pięciu meczach Euro ma na swoim koncie trzy asysty, wykreował kolegom kilkanaście sytuacji, imponuje celnością podań, odciska swój stempel na większości akcji drużyny.
Piłkarz po przejściach
Hojbjerg ma dopiero 25 lat, lecz w swoim piłkarskim życiu zdążył już przeżyć dużo. Poczatki tej jego historii nie różnią się od wielu podobnych - wychowany w Kopenhadze szybko odkrył miłość do piłki, nie rozstawał się z futbolówką, a jego idolem był Zinedine Zidane.
W wieku 14 lat przeszedł z FC Kopenhaga do Broendby, największego rywala. Pokazał, że jest uparty - nie w sposób gwiazdorski, ale rozsądny. Poszło o to, że wielokrotnie był zmuszany do gry jako napastnik, sam widział w sobie środkowego pomocnika. Opłaciło się.
W 2012 roku dołączył do Bayernu Monachium w wieku zaledwie 16 lat. Rok później został najmłodszym piłkarzem Bawarczyków, który wystąpił w Bundeslidze. Pep Guardiola, który był wówczas szkoleniowcem zespołu, widział w piłkarzu nowego Busquetsa - kluczowego wówczas piłkarza Barcelony.
To tylko potwierdza, jaką ewolucję przeszedł jako zawodnik - początkowo większość ludzi zwracała uwagę na jego podania, kreowanie gry, jednak ostatnie lata sprawiły, że kojarzy się go przede wszystkim z odbiorami, walką w środku pola, przerywaniem akcji rywali.
Niedługo później Hojbjerg przeżył osobisty dramat - na raka zachorował jego ojciec.
- Wszystko runęło, nie potrafię nawet tego opisać. Jesteś jednocześnie wściekły i smutny, chcesz działać, zastanawiasz się, co można zrobić. Nagle jest to kwestią życia i śmierci - opowiadał.
Hojbjerg, który był wówczas kontuzjowany, desperacko walczył o powrót do zdrowia i grę - był to sposób, by zarobić pieniądze na leczenie ojca w Monachium. Podkreślał też, że bardzo pomogli mu w tym czasie Guardiola i Uli Hoeness. Był to jego pierwszy sezon w dorosłej drużynie. Na koniec sezonu wyszedł od pierwszej minuty w finalu Pucharu Niemiec, w którym Bayern pokonał Borussię Dortmund 2:0. Niestety, jego ojciec zmarł kilka tygodni wcześniej.
Żelazo ostrzy żelazo
W Bayernie nie wszystko szło tak, jak powinno. Hojbjerg narzekał, że grał za mało, był wypożyczany do Augsburga i Schalke, gdzie nie pokazywał pełni swojego potencjału. W zespole Guardioli musiał walczyć o miejsce w składzie z Tonim Kroosem, Thiago i Bastianem Schweinsteigerem.
Po kolejnym wypożyczeniu Hojbjerg powiedział jasno, że jego zadaniem nie jest bycie przyjacielem menedżera, zrobił wszystko, żeby regularnie grać, ale obaj będą musieli żyć z tym, że w gniewie padły słowa, które paść nie powinny.
Wszyscy podkreślali jednak jego dojrzałość i to, że potrafił poradzić sobie z tragedią, pozostając przy tym człowiekiem otwartym na innych, chcącym się rozwijać i przyjacielskim.
W końcu Bawarczycy sprzedali go do Southampton w 2016 roku. I tam piłkarz wrócił na właściwe tory. Zawsze jednak podkreślał, że to w Bayernie nauczył się najważniejszych rzeczy, niedostępnych dla większości piłkarzy, którzy zaczynają swoją karierę w mniejszych klubach - nie każdy może codziennie pracować z gwiazdami światowego formatu.
Po dwóch latach gry dla "Świętych" był jedną z najważniejszych postaci zespołu, Ralph Hassenhutl powierzył mu opaskę kapitańską. Widać było jasno, że jest liderem, który motywuje kolegów, człowiekiem, który w kluczowych momentach nie wycofuje się. "Żelazo ostrzy się żelazem" - brzmi jeden z napisów, wytatuowanych na jego ciele.
- Najlepsze doświadczenie z mojej piłkarskiej kariery to kiedy zostałem kapitanem. W pewnym momencie pojawiły się głosy krytykujące moje nastawienie, słyszałem, że nie potrafię odnaleźć się w drużynie. Po roku pracy dostałem potwierdzenie, że nie tylko jako piłkarz, ale jako człowiek, potrafię radzić sobie z szatnią, podejmować decyzję i brać na siebie odpowiedzialność - mówił.
Na treningach dawał z siebie wszystko, przychodził pierwszy i wychodził ostatni. Traktował grę bardzo poważnie, czym zjednywał sobie zarówno kolegów z zespołu, jak i trenerów. Potrafił wyciągać wnioski - w Anglii szybko dorobił się opinii zawodnika, który traci zimną krew, zbiera kartki i zdarza mu się zbyt agresywna gra - w sezonie 2018/19 zobaczył dwie czerwone kartki. Od tego momentu mu się to nie przydarzyło.
Dwa lata banicji
W 2020 roku został nowym graczem Tottenhamu i dobrze odnalazł się w nowym środowisku. W nadchodzącym sezonie, z nowym menedżerem i nowymi celami, może być kluczem do tego, by Tottenham znów znalazł się w angielskiej czołówce. W pierwszym sezonie w północnym Londynie zagrał komplet minut we wszystkich 38 meczach Premier League.
W wywiadach przyznawał, że jego życie diametralnie zmieniło się od narodzin dzieci - w 2017 roku na świat przyszła cóka Rosa, a w ubiegłym roku urodził się syn Theo. Powiedział, że przed tym miał momenty, w których cieszył się z tego, jak mu się wiedzie. Po zostaniu ojcem poczuł jednak prawdziwą radość od momentu, w którym stracił ojca.
Jedną z rzeczy, które przed śmiercią od niego usłyszał, było to, że spełnionym piłkarzem zostanie wtedy, gdy będzie grał w kadrze Danii.
Jego pewność siebie graniczyła z arogancją, za co bywał krytykowany w ojczyźnie. W 2016 roku wyleciał z reprezentacji po tym, jak ze złością zareagował na zmianę w meczu z Czarongórą. Teraz jednak Duńczycy są zachwyceni zarówno całą drużyną, jak i Hojbjergiem, będącym jednym z niekwestionowanych liderów.
- Stał się więcej niż drużynowym graczem i to było dla mnie ważne. Piłkarze zmieniają się z wiekiem i zbieranym doświadczeniem. Uświadamiają sobie, że drużyna jest najważniejsza do tego, by samemu być lepszym. Nie odwrotnie - mówił były selekcjoner Duńczyków Age Hareide.
Nie będzie jednego bohatera
Wydaje się, że trudno znaleźć kibiców, którzy na tym turnieju nie trzymaliby kciuków za Danię. To miał być czarny koń, ciekawa drużyna, z pomysłem na grę, indywidualnościami, ale przede wszystkim ze zjednoczoną szatnią.
Zaczęło się koszmarnie - sceny, które rozgrywały się w meczu z Finlandią, wprawiły cały piłkarski świat w osłupienie. Christian Eriksen walczący o życie po zawale serca, jego koledzy we łzach, tworzący kordon wokół medyków. Kasper Schmeichel i Simon Kjaer, wspierający żonę zawodnika Interu. Wsparcie od kibiców.
Po tragedii, stracie największej gwiazdy, dwóch kolejnych porażkach, Dania wróciła do gry w stylu, który będzie pamiętany tak samo, jak pamiętane jest mistrzostwo Europy z 1992 roku. Piłkarze Kaspera Hjulmanda to powiew świeżości na wielkich turniejach. Ekipa, która nie opiera się na jednym piłkarzu, która nie jest uzależniona od geniuszu kluczowego gracza. Taka, która gra konsekwentnie, ma plan i pomysł na to, co chce zrobić na boisku.
Nie ma jednego czynnika, który sprawił, że Dania pozostała w turnieju, a odpadły z niego potęgi jak Francja, Niemcy, Belgia czy Portugalia. To mieszanka szczęścia, umiejętności, taktyki, mentalności i umiejętności. Żadna z tych rzeczy nie jest wiodąca, stąd też nie ma jednego bohatera. Hojbjerg także nie jest tym, któremu przypadnie w udziale większy kawałek chwały.
W pierwszym meczu turnieju mógł mieć do siebie pretensje - zmarnował rzut karny. Później jednak był już niemal bezbłędny, zwłaszcza w meczu z Rosją, w którym był najlepszy na boisku. Można jednak zaryzykować tezę, że jest niezbędnym elementem tej układanki.
Spotkanie z Czechami przyniosło zwycięstwo i radość całej Danii. Ostatni gwizdek i łzy Hojbjerga, który padł na kolana i kompletnie się rozkleił, będzie jednym z najbardziej chwytających za serce obrazków całego Euro.
Potwierdza to, że za każdym spotkaniem stoi coś więcej niż wynik, statystyki, meczowe fakty. To ambicje piłkarzy, ich marzenia, życiowe doświadczenia i historie pisane przez cale lata, które pozwoliły im znaleźć się w tym miejscu.
Czy Pierre-Emile Hojbjerg będzie znów kluczowym zawodnikiem swojej drużyny i zdoła poprowadzić ją do sukcesu? Można powiedzieć, że Dania już go osiągnęła. Ale możemy domyślać się, że ci piłkarze chcą więcej i nie zadowolą się tym, co mają.
Kolejny mecz Duńczycy rozegrają w środę, mierząc się na Wembley z Anglią. Oczy piłkarskiego świata będą skupione na walce o finał mistrzostw Europy. To turniej, który przewyższył wszelkie oczekiwania - po trwającej ponad rok pandemii koronawirusa kibice dostali imprezę, która pozwala wrócić do normalności, obfituje w kapitalne spotkania, kipi od emocji, ma swoich wielkich bohaterów. I choć dobiega końca, to będziemy pamiętać o nim jeszcze przez długi czas.
07.07.2021, środa godzina 21.00 Anglia - Dania
Czytaj także:
Paweł Słójkowski