Grzegorz Maj, prawnik pracujący w Totalizatorze Sportowym,
zeznał we wtorek przed hazardową komisją śledczą, że powodem
zainteresowania Totalizatora ustawą hazardową było dramatyczne
pogorszenie sytuacji finansowej spółki.
Maj
powiedział, że pracował w TS od maja 2006 do kwietnia 2007 r. i pełnił
wówczas funkcję pełnomocnika zarządu do spraw organizacyjno-prawnych
oraz przez kilka miesięcy - dyrektora działu prawnego.
Były
prawnik Totalizatora Sportowego Grzegorz Maj oświadczył, że propozycje
zmian w ustawie hazardowej przygotowywane przez TS miały służyć
maksymalizacji zysku budżetu państwa, a nie interesom firmy Gtech.
"Obleciał mnie strach"
Grzegorz
Maj powiedział posłom z sejmowej komisji śledczej, że nie wyklucza
bronienia swojego dobrego imienia w sądzie. Zaznaczył, że to co piszą o
nim media to pomówienia. Za takie uznał m.in twierdzenia, że jest
autorem projektu nowelizacji ustawy o grach oraz zarzuty, że członkowie
zespołu w którym pracowal rzekomo wywierali naciski na urzędników
ministerstwa finnansów.
W pewnym momencie zagroził nawet spotkaniem w sądzie zadającemu mu pytania posłowi PO Jarosławowi Urbaniakowi.
Następny
w kolejce poseł Franciszek Stefaniuk, który zadawał pytania po pośle
Urbaniaku zażartował wówczas, że obleciał go strach.
"Krzywdzące twierdzenia"
"Jako
krzywdzące i naruszające moje dobre imię uważam twierdzenie, że
przygotowywane zmiany miały służyć interesom firmy Gtech. Wszelkie
proponowane zmiany miały na celu maksymalizację przychodów skarbu
państwa, nie wskazywanie optymalnego partnera do realizacji projektu" -
oświadczył Maj.
Grzegorz Maj mówił, że zespół, który w 2006
roku pracował nad projektem zmian w ustawie o grach i zakładach
wzajemnych nigdy nie analizował "kwestii wyboru partnera przy projekcie
wideoloterii". Jego zadaniem - jak podkreślił - "było przygotowanie
propozycji zmian w ustawie, a nie przygotowanie studium wykonalności
czy realizacji" projektu.
Jak zaznaczył, nie jest przekonany,
że to firma Gtech musiała realizować projekt wideoloterii. Zwrócił
także uwagę, że umowa z Gtech została zawarta "na wiele lat przed 2006
rokiem" i w 2006 roku zarząd Totalizatora Sportowego nie miał wpływu na
ustalanie warunków tej umowy.
Zgodnie z ówczesnym prawem
Totalizator miał monopol na organizację wideoloterii (gry podobnej do
tzw. jednorękich bandytów, z tym, że dzięki połączeniu urządzeń w sieć
daje ona możliwość wygrania skumulowanej sumy, znacznie wyższej niż na
zwykłym automacie o niskich wygranych), ale ze względu na wysokie
opodatkowanie tego rodzaju gry wideoloterie nigdy nie zostały
uruchomione. Z materiałów, które trafiły do komisji wynika, że na
uruchomieniu wideoloterii, przynajmniej w początkowej fazie najwięcej
zarobiłaby spółka Gtech, która miałby dostarczyć państwowemu
monopoliście potrzebny do tego sprzęt.
Zdaniem Maja,
twierdzenie, że działania były nakierowane na zapewnienie zysków firmie
Gtech, a nie Totalizatorowi Sportowemu "można porównać do twierdzenia,
że ktoś kupuje samochód nie po to, aby nim jeździć, ale by zyskały na
tym firmy motoryzacyjne". "To totalny absurd" - ocenił.
Mówił
także o "wielostopniowości, szczelności i transparentności procedur
zakupowych w Totalizatorze Sportowym". Zaznaczył, że zakupy powyżej 50
tys. euro są wielokrotnie kontrolowane.
Informacyjna Agencja Radiowa (IAR),PAP