Najpóźniej jutro do Sejmu musi trafić projekt przyszłorocznego budżetu. Wczoraj przyjął go rząd.
W projekcie zapisano ponad 40-miliardowy deficyt. Dochody państwa w 2011 roku mają wynieść ponad 272 miliardy 300 milionów złotych, zaś wydatki przekroczą 313 i pół miliarda złotych. Rząd przewiduje wzrost PKB o 3,5 procent, a inflacji o 2,3 procent.
Rząd przyjął też strategię zarządzania długiem publicznym na najbliższe 4 lata, której celem jest minimalizacja kosztów obsługi długu publicznego.
Rząd uważa, że w najbliższych latach relacja długu do PKB będzie bliska 55 procent. Przekroczenie tej granicy będzie skutkowało bardzo drastycznymi cięciami wydatków i podniesieniem podatków. Jak zapisano w strategii ryzyko przekroczenia bariery zapisanej w ustawie o finansach publicznych minie dopiero w 2014 roku kiedy to relacja długu publicznego do PKB powinna spaść poniżej 53 procent.
Szef klubu Prawa i Sprawiedliwości Mariusz Błaszczak mówi, że to bardzo zły budżet. Jego zdaniem, rząd Platformy Obywatelskiej funduje nam monstrualną dziurę budżetową. Deficyt budżetowy przekroczy 40 miliardów złotych, podczas gdy w 2007 roku rząd PiS-u przedstawiał deficyt prawie o połowę niższy. W przyszłym roku o 1 procent ma wzrosnąć stawka podatku VAT. Zdaniem Błaszczaka, rząd szuka w ten sposób pokrycia swojej niekompetencji w kieszeniach podatników. Poseł PiS dodał, że budżet będzie realizował politykę premiera Donalda Tuska, polegającą na kupowaniu czasu do kolejnych wyborów. Zdaniem Błaszczaka, prowadzi to niechybnie "ścieżką węgierską" do poważnych tarapatów gospodarczych i finansowych.
Zdaniem Lecha Pilawskiego z Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan projekt ustawy budżetowej na 2011 rok jest bardzo ostrożny i dzięki temu realny ale ryzyko przekroczenia deficytu finansów publicznych jest ciągle duże. Innego jednak budżetu w obecnych warunkach zrobić się nie dało, tym bardziej, że nie mamy rezerw -uważa ekonomista. Dodaje, że ten budżet jest również efektem niewprowadzania przez wiele lat potrzebnych reform. To zaś, co można zrobić przyniesie efekty dopiero w 2012 i kolejnych latach. Lech Pilawski zwrócił uwagę na konieczność ograniczania bezsensownych, jego zdaniem, wydatków publicznych i optymalizacji pomocy społecznej. Jeśli zaś będzie potrzebna podwyżka podatków, to musi ona zmierzać w taką stronę, by nie ograniczać rozwoju firm. Firmy muszą mieć środki na inwestycje i wykorzystanie funduszy unijnych - zaznaczył rozmówca IAR.
Ekonomista Piotr Kuczyński uważa, że rząd powinien przywrócić na kilka lat wyższe stawki podatkowe PIT oraz wyższą składkę emerytalną aby zdecydowanie ograniczyć wysokość długu publicznego. Jego zdaniem pozwoliło by to uzyskać wyższe wpływy do budżetu o kilkadziesiąt miliardów złotych i dać czas na przeprowadzenie poważnej reformy finansów publicznych. Zaznaczył, że działanie zmierzające do ograniczenia deficytu budżetowego do 3 procent w ciągu czterech lat są jedynie zabiegami księgowymi polegającymi na nie wliczaniu do długu zobowiązań wobec OFE oraz pieniędzy wydawanych na budowę dróg.
Przyszłoroczny budżet nie pomoże w poprawie sytuacji finansów publicznych - uważa ekonomista BZ WBK Piotr Bujak. Ekspert wskazuje, że pomimo licznych apeli kolejne rządy nie podejmują decyzji, które ograniczyłyby tempo, w jakim rosną wydatki publiczne. Do najpilniejszych kroków, jakie powinny zostać podjęte ekonomista zalicza ograniczenie emerytalnych przywilejów służb mundurowych i górników oraz reformę KRUSu.
Parlament ma cztery miesiące, by uchwalić budżet i przekazać ustawę do podpisu prezydentowi, który ma na decyzję siedem dni. Jeśli posłowie i senatorowie nie zdążą przyjąć budżetu w konstytucyjnym terminie, prezydent może podjąć decyzję o skróceniu kadencji Sejmu. Ma na to dwa tygodnie.
Informacyjna Agencja Radiowa(IAR)