Euro 2024

Historia EURO: 2012 - chaos i „farbowane lisy”, ekipa Smudy nie wykorzystała szansy

Ostatnia aktualizacja: 09.06.2024 15:00
Kiedy 18 kwietnia 2007 roku Michel Platini wyciągnął kartkę z napisem Polska i Ukraina wiadomo było, że te dwa kraje czeka wielkie wyzwanie. Polacy nie mieli ani stadionów, ani dróg, ani nawet przyzwoicie grającej reprezentacji. Ogromny entuzjazm dotyczący organizacji największej w dziejach imprezy sportowej w naszym kraju spotykał się z wszechobecnym pytaniem: czy zdążą?
Przed Euro w Polsce i na Ukrainie mieliśmy wielkie nadzieje
Przed Euro w Polsce i na Ukrainie mieliśmy wielkie nadzieje Foto: PR

Polskie realia

W 2007 roku o tytuł mistrzowski w polskiej Ekstraklasie walczyły GKS Bełchatów i Zagłębie Lubin. Królem strzelców został 35-letni Piotr Reiss z Lecha Poznań, a wystarczyło mu do tego 15 bramek. Liga Mistrzów od 10 lat obywała się bez naszego reprezentanta, a Robert Lewandowski po odrzuceniu w Legii Warszawa podbijał III- ligowe boiska w barwach Znicza Pruszków.

Reprezentacja z kretesem przegrała finały Mistrzostw Świata 2006 i chociaż w eliminacjach EURO 2008 spisywała się dobrze, ciężko było w jej składzie doszukać się nazwisk znaczących wiele w światowym futbolu.

Dwa miesiące po wyborze na gospodarza mistrzostw przegraliśmy 0:1 z Armenią komplikując sobie, na szczęście na krótko, drogę do awansu. Przygotowania do nowej roli dały piłkarzom dodatkową motywację, bo brak promocji oznaczał brak możliwości zbierania doświadczenia tak sportowego, jak i organizacyjnego, które za cztery lata miało się okazać bezcenne.

O dalszych losach Polaków w eliminacjach i finałach EURO 2008 można przeczytać w poprzednim odcinku. Tutaj należy jedynie dla ciągłości faktów dodać, że Leo Beenhakker został zwolniony z funkcji selekcjonera Biało-czerwonych po przegranych kwalifikacjach Mundialu 2010.

Franz na spalonej ziemi

W takich okolicznościach trenerem najważniejszej drużyny w kraju został Franciszek Smuda, który już na dzień dobry pokazał, że nie będzie z nim nudów:

- Leo Beenhakker zostawił spaloną ziemię – wypalił Franz krótko po nominacji.

Z tego znany był Smuda – nikt nie wiedział, jaki dokładnie warsztat trenerski posiada, ale chociaż, a czasem właśnie dzięki temu, że nie znał nawet poprawnej polszczyzny, regularnie dostarczał cytatów, które nawet dzisiaj posłużą nam wielokrotnie do zobrazowania sytuacji przed i podczas EURO 2012.

Jako gospodarz mieliśmy zapewniony awans bez eliminacji. Te do mistrzostw świata przegrał poprzednik, zatem wiadomo było, że przez prawie trzy lata, jakie upłyną od nominacji Franza do startu EURO 2012 Polska grać będzie jedynie mecze towarzyskie.

Jaja, „kompjuter” i gołe baby

Graliśmy zatem m.in. z Tajlandią, Singapurem, Australią, czy Meksykiem, a kibice zastanawiali się, styl których konkretnie europejskich drużyn ci właśnie rywale mają imitować, skoro ma się nam to przydać w mistrzostwach Starego Kontynentu.

Im bliżej finałów, tym bardziej osuwaliśmy się w rankingu FIFA, trafiając wreszcie na rekordowo niskie, 75., miejsce.

- To są jakieś jaja - komentował w swoim stylu Smuda.

I jak sam o sobie mówił, do miękkich nie należał:

- Nie padam na kolana, nie lamentuję. Ja jestem Smuda. Mam swój charakter i dzięki temu dotrę do celu - tak przedstawiał się tuż po selekcjonerskiej nominacji.

- W „kompjuterze” to ja mogę sobie gołe baby pooglądać, a nie piłkarzy. Mój nos jest jak laptop. Mnie prawdziwy laptop służy jako podstawka pod kawę – dodawał o swoich metodach szkoleniowych.

Inne niewybredne cytaty, w tym te dotyczące czynności intymnych, pominę ponieważ czytać to mogą ludzie w różnym wieku. Dość jednak powiedzieć, że po raczej stonowanym Leo Beenhakkerze w dziejach polskiej reprezentacji nastąpiła znaczna zmiana jakości. Jak się wkrótce miało okazać, niestety na gorsze.

Chaos i „farbowane lisy”

W ciągu niespełna trzech lat w kadrze dowodzonej przez Franciszka Smudę zagrało 80 piłkarzy. 46 z nich mniej niż pięć razy. Selekcja trwała w najlepsze a końca nie było widać. Zdawało się, że Franz nie zdążyłby nawet, gdyby miał prowadzić Polskę na EURO 2020.

W poszukiwaniu wzmocnień selekcjoner zaczął też jeździć po Europie. W kadrze pojawiali się coraz to nowi zawodnicy o bardziej lub mniej polskich korzeniach, o których mało kto wcześniej nad Wisłą słyszał. Najbardziej z nich wszystkich w pamięć wbił się chyba Ludovic Obraniak. Oprócz niego m.in. Damien Perquis, Eugen Polanski, Adam Matuszczyk, Sebastian Boenisch.

Psikusa Smudzie spłatał za to Laurent Koscielny – obrońca Arsenalu na umówione spotkanie nie przyjechał. To wiele mówiło o motywacji piłkarzy, których wkrótce zaczęto nazywać „farbowanymi lisami” - nie mając szans na grę dla Francji czy Niemiec decydowali się pokochać swą „druga ojczyznę”, zwłaszcza, że ta jako gospodarz miała pewny awans na EURO. Koscielny jako jedyny miał wybór i na EURO owszem wystąpił, ale w barwach "Trójkolorowych".

Bez szacunku dla legend

Panujący w kadrze i wokół niej chaos podsyciła decyzja trenera o wyrzuceniu dwóch ważnych ogniw - kapitana Michała Żewłakowa i bohatera EURO 2008 Artura Boruca. Powód - rzekome niewłaściwe zachowanie i pijaństwo w samolocie podczas powrotu z meczu z USA. Nie było jednak tajemnicą, że zwłaszcza do urodzonego w Siedlcach bramkarza Smuda nigdy nie żywił sympatii. Podobnie jak do każdego kto miał własne zdanie i nie bał się go wyrażać.

Odnoszący w latach 90-tych sukcesy z Widzewem Łódź szkoleniowiec nie zauważył jak wiele zmieniło się od tamtego czasu. Nie mógł też grupy najlepszych w Polsce piłkarzy traktować tak samo, jak ligowców.

W XXI wieku nie mieliśmy wielu piłkarskich herosów na miarę Boruca czy Jerzego Dudka. Szkoda, że osobiste animozje zdecydowały, że ich obu ominął, być może, turniej życia. W przypadku Dudka chodzi o oczywiście o słynne pominięcie w kadrze na Mundial 2006 przez Pawła Janasa.

Wielka szansa

Znacznie lepiej, choć nie idealnie, poradziliśmy sobie pod względem organizacyjnym. Niezbędna infrastruktura, mimo wielu obaw, powstała na czas. Z drugiej strony tak naprawdę gotowe były tylko stadiony. Wiele dróg planowanych na EURO 2012 do dziś jest w budowie, ale obserwatorzy, tak ci prominentni, jak i zwykli piłkarscy turyści znacznie wyżej oceniali stopień przygotowania Polski niż Ukrainy.

Turniej rozegrano na ośmiu stadionach – po czterech w Polsce i na Ukrainie. Wybór miast-gospodarzy nie obył się bez zgrzytu, bowiem pominięty został Kraków – najatrakcyjniejsze pod względem turystycznym polskie miasto. Nowe stadiony miały powstać w Warszawie, Gdańsku i Wrocławiu. Jedynym, który na potrzeby EURO rozbudowano był ten Lecha w Poznaniu.

Gdzieś w tym wszystkim oczywiście musiały zadziałać układy, ale przecież nie inaczej jest np. przy każdym wyborze gospodarza wielkiego turnieju. Nam i Ukraińcom w 2007 roku bardzo pomogli prezesi federacji – Michał Listkiewicz i Hrihorij Surkis, a zwłaszcza ich rozległe znajomości. Nie bez znaczenia były względy komercyjne – otwieranie się UEFA na mniej nasycony wschodni rynek i potencjał leżący w ogromnej liczbie – ponad 85 mln. ludności obu.

Za turniejem w Polsce i na Ukrainie lobbowały najważniejsze osoby a państwie – jak prezydent Lech Kaczyński, przedstawiciele świata futbolu i biznesu. To była wielka szansa na rozwój nie tylko na piłkarskiej niwie. I pierwsze EURO w Europie Wschodniej.

„Koko koko EURO spoko”

I kiedy wybudowaliśmy stadiony, lotniska, drogi, a nawet selekcja w piłkarskiej kadrze była zakończona – tak przynajmniej wmawiał trener Smuda – stało się TO.

Oficjalną piosenką EURO 2012 po stronie polskiej wybrano „Koko EURO spoko”. A właściwie to sami sobie to zrobiliśmy, bowiem wyboru dokonali widzowie w systemie audio-tele. Nic nie ujmując paniom z zespołu „Jarzębina” ich wygrana to raczej efekt naszego zamiłowania do humoru, nie folkloru. A także niezbyt wysokich lotów konkurencji, której daleko było do futbolowych przebojów, jakimi kiedyś raczyli nas Bohdan Łazuka czy Maryla Rodowicz.

Na szczęście, wbrew opinii wielu osób, nie był to oficjalny utwór całych mistrzostw. Tym został znacznie bardziej uniwersalny „Endless Summer” w wykonaniu Oceany.

Niezbyt udany był również wybór maskotek turnieju – Slavek i Slavko już na pierwszy rzut oka niewiele mieli wspólnego z Polską, Ukrainą czy piłką nożną, po za kolorami w jakie zostali pomalowani.

Grupa marzeń

W eliminacjach tym razem obyło się bez niespodzianek i faworyci na starcie turnieju stawili się w komplecie. Ci, który nie wygrali swoich grup, jak Portugalia, awans wywalczyli w barażach.

2 grudnia 2011 roku w Kijowie odbyło się losowanie grup finałowych Mistrzostw Europy. Gospodarze trafili do pierwszego koszyka wraz z Hiszpanią i Holandią. Po rozstawieniu szesnastu finalistów przez UEFA kibice zaczęli snuć plany na grupę „śmierci” lub grupę „marzeń”. Ta pierwsza dla Polaków wyglądała mniej więcej tak: Polska, Niemcy, Portugalia, Francja. Wariant optymistyczny najczęściej zakładał trafienie Rosji, Grecji i Czech albo Irlandii. I ten nieoczekiwanie się spełnił.

Polska miała zagrać w grupie A z Rosją, Czechami i Grecją. To rzeczywiście był wymarzony zestaw rywali, ale jednocześnie wzrosła też presja – bo jeśli nie awansujemy na własnym boisku przy tak korzystnym losowaniu, to nie zrobimy tego już chyba nigdy.

W Polsce zagrać miały też rywalizujące w grupie B Holandia, Niemcy, Portugalia i Dania. Na Ukrainie zaś grupa C: Hiszpania, Włochy, Chorwacja, Irlandia i grupa D: Ukraina, Anglia, Szwecja oraz Francja, której nikt nie chciał trafić z teoretycznie najsłabszego koszyka.

Kadra bez wariatów

Turniej startował 8 czerwca pod hasłem „Razem tworzymy przyszłość”. Selekcję należało zakończyć i tak też się stało. Oto lista wybrańców Franciszka Smudy na historyczny turniej:

Bramkarze:

Łukasz Fabiański,Wojciech Szczęsny, Przemysław Tytoń

Obrońcy:

Sebastian Boenisch, Marcin Kamiński, Damian Perquis, Łukasz Piszczek, Marcin Wasilewski, Jakub Wawrzyniak, Grzegorz Wojtkowiak

Pomocnicy

Jakub Błaszczykowski, Dariusz Dudka, Kamil Grosicki, Adam Matuszczyk, Adrian Mierzejewski, Rafał Murawski, Ludovic Obraniak, Eugen Polanski, Maciej Rybus, Rafał Wolski

Napastnicy

Paweł Brożek, Robert Lewandowski, Artur Sobiech

Zespół był oparty na trójce z Borussii Dortmund – Piszczek, Błaszczykowski, Lewandowski. Zabrakło miejsca nie tylko dla Michała Żewłakowa i Artura Boruca, ale też dla Kamila Glika, który odpadł na ostatniej prostej. Wciąż niewiele wiedzieliśmy o taktyce na EURO oraz zakładanym stylu gry.

Wiadomo było jednak, cytując Franza, że „kadra nie potrzebuje psychologa, bo nie ma w niej wariatów”. A także, że „możemy przegrać nawet 0:9, ale mamy atakować”. Do takich analiz laptop rzeczywiście nie był potrzebny.

Mimo to zainteresowanie biletami było ogromne. Ich ceny to od 30 euro za miejsce za bramkami w fazie grupowej, do 600 za najlepszy widok w finale. Oburzenie wzbudziła informacja, że tylko 41% puli będzie dostępna w ogólnej sprzedaży, reszta trafi do partnerów UEFA i sponsorów. Nie było to jednak żadne novum, nowością było jedynie upublicznienie tych danych. Na nieco ponad 500 tys. wejściówek znalazło się więcej niż 10 mln. chętnych. Rozstrzygnęła loteria biletowa, a komu się w niej poszczęściło mógł się czuć prawdziwym wybrańcem.

Polski Tytoń nie pomógł

Finał zaplanowano w Kijowie, za to mecz otwarcia 8 czerwca 2012 odbył się w Warszawie i po raz pierwszy wzięła w nim udział reprezentacja Polski.

Pięknie wyglądał biało-czerwony Stadion Narodowy, a do poziomu oprawy początkowo dostosowali się też nasi piłkarze. Już w 17. minucie Robert Lewandowski dał prowadzenie i wydawało się, że to będzie turniej jego i całej drużyny. Wkrótce Grecy zostali osłabieni przez czerwoną kartkę, ale mimo zapowiedzi ofensywnej gry i przewagi zawodnika Polacy nie stwarzali wielu okazji do podwyższenia wyniku. Zamiast tego w drugiej połowie najpierw straciliśmy bramkę, a potem Wojciecha Szczęsnego, który za faul w polu karnym otrzymał czerwoną kartkę. Siły osobowe się wyrównały, ale to rywale mieli rzut karny.

Za Macieja Rybusa wszedł drugi bramkarz Przemysław Tytoń i obronił „jedenastkę” w swoim pierwszym kontakcie z piłką. Wynik remisowy utrzymał się do końca, a uwagę zwracał brak przeprowadzonych przez Smudę zmian, mimo, że grająca w dziesiątkę drużyna „oddychała rękawami”.

Podział punktów oznaczał niedosyt, ale też złamanie zasady trzech meczów Polaków na wielkich turniejach – otwarcia o wszystko i o honor. Niezależnie od wyniku starcia w drugiej kolejce z Rosjanami do końca mieliśmy pozostać w grze.

Z Rosją po lepszej grze było 1:1. Transmisję w TVP oglądało ponad 13 milionów ludzi, którzy mimo lekkiego zawodu na inaugurację wierzyli a awans do ćwierćfinału. Do tego potrzebne było wreszcie zwycięstwo – z Czechami, w ostatnim meczu fazy grupowej, tym razem rozgrywanym we Wrocławiu,

To było spotkanie i o wszystko i o honor. Przegraliśmy po kiepskim widowisku 0:1. Czesi mimo porażki 1:4 z Rosją w pierwszej kolejce wygrali grupę. Obok nich awans wywalczyła Grecja.

Smutny rachunek sumienia

Bilans krótkiego występu reprezentacji Polski na własnych stadionach był przygnębiający. Z zapowiedzi ofensywnego stylu wyszły dwie zdobyte bramki – choć to i tak dwa razy więcej niż cztery lata wcześniej. Zajęliśmy ostatnie miejsce w najsłabszej grupie, grając u siebie. Nie wygraliśmy nawet prowadząc 1:0 i mając na deskach osłabionego rywala.

Fala krytyki spadła na kadrę i jej trenera. Na Franciszku Smudzie suchej nitki nie zostawił tuż po EURO Robert Lewandowski:

- Nie jesteśmy gorsi od Czechów. Trener miał dużo czasu, by nas przygotować do najważniejszej imprezy życia. Nie zrobił tego. (...)Nie zaliczaliśmy się do faworytów, byliśmy najsłabszą drużyną rankingu FIFA. Skoro jednak wiedzieliśmy, że może nam zabraknąć umiejętności, to przynajmniej powinniśmy być idealnie przygotowani fizycznie. Tak, żeby zabiegać i zamęczyć rywali. Ale przygotowanie nie wyglądało tak, jak powinno

Najlepszą laurką była jednak informacja o tym, kto tak naprawdę ustalał taktykę:

- W przerwach nie było merytorycznej rozmowy. Sami ustalaliśmy, jak gramy i jak mamy zachowywać się na boisku. Trener nie milczał, niby coś mówił, ale może nie bardzo wiedział, co powiedzieć? Teraz łatwo zrzucić winę na niego. Nie chcę go obrażać, przecież zbudował zespół na eliminacje. W pewnych momentach brakowało mi jego słów, które coś by dla nas znaczyły i z których dowiedzielibyśmy się czegoś nowego – podsumowywał Lewandowski.

Epoka trenerów „z nosem”, za to bez laptopa dawno się skończyła i wiedzieli o tym na całym świecie. Nie bez przyczyny Smuda po zwolnieniu z reprezentacji znalazł pracę ledwie w outsiderze drugiej ligi niemieckiej, z którym zaraz spadł do trzeciej. Szkoda, że Polacy musieli się o tym przekonać kosztem poświęcenia najważniejszej imprezy sportowej, jaka kiedykolwiek odbyła się w naszym kraju. Choć gdy odpada się w takim stylu trudno mówić o niedosycie, to wielu błędów można było uniknąć.

Holandia jeszcze gorzej

Kiedy odpadła Polska zainteresowanie turniejem nad Wisłą naturalnie spadło. Bijące rekordy popularności strefy kibica nie przyciągały już tylu osób gdy nie grał gospodarz. Mimo to piłkarskich emocji nie zabrakło, a stadiony nadal pękały w szwach. Atmosfera dla piłki w spragnionych jej krajach zawsze była bardzo przyjazna. 

Ukraina, zupełnie odwrotnie niż Polska – choć z kwestiami organizacyjnymi poradziła sobie kiepsko to na boiskach wypadła znacznie lepiej od nas i to mimo dużo cięższego zestawu rywali. Najpierw współgospodarze pokonali 2:1 Szwecję a wszystkie bramki strzeliły gwiazdy światowego futbolu – Andrij Szewczenko i Zlatan Ibrahimović.

 

Niestety po nikłych porażkach z Anglią i Francją także drugi gospodarz pożegnał się z turniejem i jego temperatura znacznie spadła.

W pozostałych grupach najlepiej spisali się Niemcy i Hiszpanie, którzy nie przegrali meczu. Faworyci niemal w komplecie stawili się w ćwierćfinale. Niemal, bo w grupie C, gdzie grały Portugalia, Niemcy i Holandia ktoś musiał odpaść. Nie usprawiedliwia to jednak Oranjes, którzy przegrali wszystkie mecze, w tym ze skazywaną na porażkę Danią.

Fazę grupową, nie bez problemów, przebrnął też Howard Webb. Angielski sędzia nie miał w Polsce łatwo, bo kibice wciąż pamiętali mu decyzję odbierającą cztery lata wcześniej wygraną nad Austrią. Podobno grożono mu nawet śmiercią, na szczęście ostatecznie opuścił nasz kraj cały i zdrowy,

Super Mario się nie cieszy

W ćwierćfinałach uwagę zwracało kolejne odpadnięcie Anglików po rzutach karnych – tym razem z Włochami. „Jedenastek” nie wykorzystali Ashley Cole i Ashley Young uzupełniając długa listę angielskich pechowców.

Niemcy z łatwością uporali się z Grekami strzelając im cztery gole, czyli tyle samo ile helleńczycy stracili w całym zwycięskim turnieju w 2004 r. To już nie była ta sama defensywa. I całe szczęście.

Hiszpania po dwóch trafieniach Xabiego Alonso wyeliminowała Francję, a gol innej gwiazdy Realu Madryt – Cristiano Ronaldo – dał awans Portugalii w meczu z Czechami. Potwierdziło się, że Polska nie wyszła z najsłabszej grupy – jej dwaj przedstawiciele odpadli w ¼.

Największą gwiazdą półfinałów był z kolei młody Mario Balotelli. W meczu z Niemcami w ciągu 70 minut gry dotknął piłki dokładnie 9 razy, ale to wystarczyło do zdobycia dwóch goli. Ten drugi i cieszynka po nim zostały jednym z symboli EURO 2012. Niesforny Włoch swoich trafień zazwyczaj nie celebrował :

- To moja praca. Czy listonosz celebruje dostarczenie listu? – komentował w swoim stylu.

Zwycięski dla Włochów półfinał był ostatnim meczem na polskiej ziemi w tym turnieju. Finał zaplanowano w Kijowie. Awansowała do niego także Hiszpania, choć w niezbyt przekonującym stylu, bo dopiero po rzutach karnych eliminując Portugalię.

Potrójna korona

Nie zmieniało to jednak faktu, że La Roja była faworytem spotkania o złoto, które rozegrano 28 czerwca 2012 roku.

Pierwszy raz w historii EURO tytułu bronił zespół będący jednocześnie piłkarskim mistrzem świata. Hiszpania, która jeszcze do niedawna „grała jak nigdy, przegrywała jak zawsze” teraz miała szansę na niepowtarzalny sukces  - trzeci triumf w wielkim turnieju z rzędu. Nikt też wcześniej nie obronił wywalczonego na Starym Kontynencie prymatu.

Zespół z Półwyspu Iberyjskiego nie tylko złamał ten schemat, ale też zadbał o to, by styl również został na długo zapamiętany. To było najbardziej jednostronne spotkanie w historii finałów Mistrzostw Europy. Dominacja od początku do końca i 4:0 po golach Davida Silvy, Juana Maty, Jordiego Alby i, podobnie jak w 2008, Fernando Torresa.

Ich pełna polotu gra, oparta na posiadaniu piłki i wymianie podań hipnotyzowała nie tylko rywali ale i widzów. To się naprawdę dobrze oglądało. I choć wydawało się, że nieprędko znajdzie się ktoś, kto Hiszpanów pokona, to ich najlepszy czas właśnie dobiegał końca. Iniesta, Xavi, Puyol będą jeszcze wygrywać puchary, ale już tylko z Barceloną, w której kilka lat wcześniej Josep Guardiola położył podwaliny pod styl zwany „tiki-taką”. Nie można zapominać o wkładzie „Pepa” w hiszpańskie Mistrzostwo Europy w 2012 roku.

Skutki widoczne do dziś

Piłkarskie EURO 2012 było wielką szansą na rozwój piłkarski i przede wszystkim gospodarczy dla Polski i Ukrainy. Nasza reprezentacja Europy nie podbiła, ale też obiektywnie patrząc, nie miała na to wielkich szans. Na pewno szkoda stylu w jakim doszło do pożegnania, ale właśnie patrząc na to jak graliśmy, może lepiej, że nie musieliśmy w ¼ mierzyć się z Niemcami lub Portugalią?

Ważniejsze następstwa turnieju Polacy mogą obserwować do dziś. Choć z wieloma inwestycjami nie zdążyliśmy, to drogi, lotniska, dworce i hotele ułatwiają nam życie na co dzień gdy jedziemy do pracy lub na wakacje. Europa lepiej poznała swój Wschód i zobaczyła, że ludzie są tu otwarci, gościnni i podobnie kochają futbol.

Nie da się przy tym ukryć, że sukces komercyjny byłby większy, gdyby Polacy jednak wyszli z grupy. Odpadnięcie gospodarzy na wczesnym etapie turnieju zawsze powoduje spadek nie tylko napięcia, ale i zarobków. A skoro już przy nich jesteśmy – tak dla Polski, Ukrainy, jak i dla innych krajów organizujących EURO jest to głownie szansa na promocję i odcinanie kuponów w przyszłości. Większa część zysków zbiera zawsze UEFA, jednak to już temat na zupełnie inne opowiadanie.

EURO 2016 – Polskie przełamanie. Kadra Nawałki o krok od medalu

Cztery lata później Polska pojedzie na EURO po raz trzeci z rzędu. Za to po raz pierwszy nie w roli ucznia, ale by odegrać tam znaczącą rolę. Na całym turnieju ani przez minutę nie będziemy przegrywać, ale mimo to udział zakończymy w ćwierćfinale.

Po tytuł sięgnie prowadzona przez Cristiano Ronaldo Portugalia, który jednak decydujące chwile będzie oglądał spod linii bocznej.

Zapraszamy już wkrótce na ostatni odcinek Historii EURO dotyczący turnieju w 2016 roku. Po nim pozostanie tylko oczekiwanie na kolejny występ Polaków.

Polacy rozpoczną udział w Euro 2024 od starcia z Holandią (16 czerwca, Hamburg) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Potem zmierzą się z Austrią (21 czerwca, Berlin)>>> CZYTAJ WIĘCEJ

Mecz z Francją (25 czerwca, Dortmund) >>> CZYTAJ WIĘCEJ

Awans do 1/8 finału wywalczą po dwa zespoły z każdej grupy i cztery reprezentacje z trzecich miejsc.

Grupy Euro 2024  

red/