Ostateczna weryfikacja
Polski kibic piłkarski doskonale zna powiedzenie o trzech meczach, jakie na wielkich turniejach rozgrywa zazwyczaj nasza reprezentacja – meczu otwarcia, meczu o wszystko, meczu o honor.
Przy okazji Euro 2024 przypomnijmy historię poprzednich decydujących spotkań naszej kadry w finałach mistrzostw świata i Europy.
Szarmach na ławce, Gorgoń w ataku
Po raz pierwszy w finałach wielkiej imprezy zagraliśmy w 1974 r. Orły Górskiego nie musiały jednak występować z nożem na gardle, bo po inauguracyjnym 3:2 z Argentyną przyszło łatwe 7:0 ze słabeuszem z Haiti i to pozostali musieli się martwić o awans. Wyszła z tego przykra historia z pieniędzmi przekazanymi przez Argentynę za pokonanie Włochów, które przywłaszczył Robert Gadocha. Było nie było – rozdawanie kart to przywilej silnych.
Podobnie – rzecz jasna z wyjątkiem wątku finansowego – miało być cztery lata później na mundialu w Argentynie. Polacy jeszcze z Deyną i Gadochą, a już z Bońkiem i Nawałką, należeli do głównych faworytów turnieju. Przez pierwszą fazę grupową przeszliśmy pewnie, choć nie przekonująco. Obyło się jednak bez meczu o wszystko, ale do niego miało dojść już na początku drugiej fazy, również rozgrywanej w systemie grupowym.
Rywalem był gospodarz – Argentyna. Przegraliśmy 0:2 po dwóch golach legendy Valencii – Mario Kempesa. Kluczowy moment nastąpił, kiedy rozgrywający setny mecz w kadrze Kazimierz Deyna nie wykorzystał karnego. Wcześniej zmierzającą do pustej bramki piłkę ręką zatrzymał Kempes. Otrzymał za to jedynie żółtą kartkę. To z kolei przywilej gospodarza...
Automatyczny awans do finału uzyskał tylko zwycięzca grupy, więc porażka na starcie ustawiła nas w niewdzięcznej roli. Z turniejem pożegnaliśmy się ostatecznie po 1:3 z Brazylią. To był smutny koniec Jacka Gmocha i jego „futbolu z komputera” – opartego na wyliczeniach, a nie faktycznej ocenie dyspozycji zawodnika. Z tego powodu Andrzej Szarmach z ławki obserwował, jak w ataku sił próbują inni, w tym nawet środkowy obrońca Jerzy Gorgoń.
Pięć goli w 22 minuty i awans ze stanem wojennym w tle
W 1982 r. już pod wodzą Antoniego Piechniczka na inaugurację mundialu mierzyliśmy się z Włochami. To trzecie z rzędu mistrzostwa, na których spotykaliśmy się z gospodarzami. I znów nie zdobyliśmy gola, ale tym razem wystarczyło to do remisu 0:0.
Wynik ten przyjęto nad Wisłą z umiarkowanym optymizmem, ale gdy kilka dni później ponownie bezbramkowo zremisowaliśmy z Kamerunem, w prasie rozpętała się burza. Dziennikarze wieszali psy na piłkarzach, którzy odmawiali wobec tego udzielania wywiadów. Atmosfera bardzo zgęstniała i poprawić ją mogło tylko efektowne zwycięstwo w meczu o wszystko z Peru.
Tam do przerwy również było bez bramek. To już prawie cztery godziny bez trafienia Polaków. Po przerwie stało się coś, czego w tych okolicznościach niewielu się spodziewało – w ciągu 22 minut zdobyliśmy pięć bramek. Jedną z nich autorstwa obecnego Prezesa PZPN – Zbigniewa Bońka, który później w charakterystyczny sposób „pozdrowił” polskich dziennikarzy.
Mimo kłopotów awansowaliśmy z pierwszego miejsca i w drugiej fazie, również rozgrywanej systemem grupowym, trafiliśmy na Belgię i ZSRR.
Spotkanie z Belgami to teatr jednego aktora – Zbigniew Boniek zadbał o to, by jego trzy bramki jakością odpowiadały ilości, a włodarze Juventusu zacierali ręce, bo transfer Zibiego sfinalizowali jeszcze przed turniejem. Wkrótce Belgów pokonali też Rosjanie, ale tylko 1:0. To oznaczało, że mecz z nimi będzie kolejnym z serii o wszystko, a do awansu wystarczy nam remis.
Ten udało się utrzymać od pierwszego do ostatniego gwizdka. W końcówce rywali do szaleństwa doprowadzał trzymaniem piłki w narożniku Włodzimierz Smolarek. Do pomeczowego studia TVP Zbigniew Boniek przyszedł w koszulce ZSRR. Zostało to odebrane nad Wisłą różnie – ze względu na zaszłości historyczne, ale także panujący w Polsce stan wojenny. Sam Zibi mówił o koszulce jako o trofeum po wyeliminowanym rywalu.
W starciu z ZSRR wydarzyło się też coś, czego obecny Prezes PZPN nie może odżałować do dziś:
- Piłka była niestety wtedy bardziej skorumpowana, sędziowie byli tacy, jacy byli. Ja uważam, że on miał interes w tym, żeby mnie ukarać żółtą kartką. Było wiadomo, że jak wygramy, to pewnie wpadniemy na Włochów. Niektórzy twierdzą, że to by nic nie zmieniło. A co by było, gdyby Polska zagrała z Bońkiem, a Włosi bez Rossiego? A w tym momencie gramy z Portugalią: Polska bez Lewandowskiego, a oni z Ronaldo... To jednak trochę zmienia. Zadrę mam niesamowitą, bo przypadkowo zderzyliśmy się z zawodnikiem rosyjskim pod koniec meczu. Obaj dostaliśmy żółte kartki, przez co nie mogłem zagrać w półfinale... To się stało i już się nie odstanie, ale żal jest wielki - komentował Boniek „przypadkowe” napomnienie w końcówce, przez które nie wystąpił w półfinałowym meczu z gospodarzami.
Klątwa Prezesa
Kolejne mistrzostwa świata odbywały się w Meksyku, znów z udziałem naszych. Na inaugurację tradycyjne 0:0 - tym razem z Marokiem. Potem 0:3 z Anglią po hat-tricku Gary'ego Linekera i w meczu o wszystko mieliśmy zmierzyć się z Portugalią, która też grała z nożem na gardle. Wygraliśmy 1:0 po złotym golu Włodzimierza Smolarka - ojca Euzebiusza, który 20 lat później również pogrąży Portugalię.
Mało kto spodziewał się, że gol świętej pamięci pana Włodzimierza będzie ostatnim, jakiego Polacy wbiją w światowym czempionacie przez kolejnych 16 lat. W 1/8 finału mimo niezłej gry i dużego pecha ulegliśmy Brazylii aż 0:4. Po krytyce, jaka spadła na piłkarzy, Zbigniew Boniek rzucił klątwę:
- Teraz nas krytykujecie, ale zobaczycie, że przez kolejne 16 lat Polska w ogóle nie zagra w mistrzostwach świata.
O Mundialeiro...
Zibi nie pomylił się ani trochę. Na następny awans musieliśmy czekać aż do mundialu w Korei I Japonii w roku 2002, a i tak największa w tym zasługa naturalizowanego w trybie nagłym Nigeryjczyka Emmanuela Olisadebe.
W Azji znów spotkaliśmy się z gospodarzami. Po porażce z Koreą 0:2 na inaugurację wiedzieliśmy już, że jeśli przegramy z Portugalią, to jedziemy do domu bez względu na wynik starcia z USA w trzeciej kolejce.
Cudu w spotkaniu z Luisem Figo, Rui Costa i kolegami nie było. Hat-trick Paulety przeszedł do historii tak portugalskiej, jak i polskiej piłki. Podobnie jak Tomasz Hajto, któremu to właśnie ten mecz jest wypominany zawsze, gdy na łamach prasy lub telewizji krytykuje polskich obrońców. Przegraliśmy 0:4 i naprawdę nie byłoby czego żałować, gdyby nie 3:1 z USA w ostatnim meczu o honor, który pokazał, że w tej drużynie jednak był potencjał.
To klęska 0:4 z Portugalią do dziś jest symbolem upadku polskiego futbolu, o którym śpiewali na przykład PEJA czy Maciej Maleńczuk.
Boruc powstrzymał Austrię, Webb - Polskę
Następnie, jakby wróciła klątwa Bońka, bo na kolejne trzy mundiale znów nie awansowaliśmy. Za to zaczęliśmy kwalifikować się do mistrzostw Europy, co nie udawało się nigdy wcześniej. Tu jednak historia meczów o wszystko nie napawa optymizmem. Całe szczęście, że ostatnim razem udało się ich uniknąć.
Ale po kolei... W 2008 roku po raz pierwszy w historii mieliśmy zagrać na Euro. Dostaliśmy się tam pod wodzą pierwszego zagranicznego selekcjonera – Leo Beenhakkera. Na inaugurację rywal chyba najgorszy z możliwych – Niemcy, których nigdy wcześniej nie pokonaliśmy. Nie udało się i tym razem, a sprawił to głównie Lukas Podolski – zawodnik polskiego pochodzenia, który wciąż ma do spełnienia obietnicę zakończenia kariery w Górniku Zabrze.
Meczem o wszystko okazał się zatem tradycyjnie ten drugi – ze współgospodarzem Austrią. W pierwszych dwóch kwadransach przetrwaliśmy prawdziwą nawałnicę. Nasi reprezentanci popełniali szkolne błędy, a niesamowitymi interwencjami ratował nas jedynie bramkarz – Artur Boruc. Po tym meczu trafi do jedenastki kolejki EURO, a według niemieckiego Kickera znajdzie się nawet w drużynie turnieju.
Wkrótce na wiedeńskim Praterze zrobiło się prawdziwe drugie Wembley. Polacy po rozpaczliwej obronie wyprowadzili kontrę i z podania Marka Saganowskiego naturalizowany Brazylijczyk Roger Geurreiro dał Polakom prowadzenie. Były przy tym na spalonym, ale to przeoczyli angielscy sędziowie.
Okazja do rehabilitacji dla Howarda Webba i kolegów nadarzyła się w 90. minucie. Po wątpliwym faulu, jakich z obu stron pełno przy stałych fragmentach w polu karnym, arbiter podyktował dla gospodarzy rzut karny, w którego zasadność wątpił nawet ówczesny prezydent RP – Lech Kaczyński.
Austriacy z prezentu skorzystali, co dla Polaków oznaczało bilet do domu, bez względu na wynik ostatniego starcia z Chorwacją. Mecz o wszystko, jak i całe Euro 2008, okazało się trampoliną jedynie dla Artura Boruca, którego „pajacyki” rozpoznawano już nie tylko w Polsce i Szkocji. Dzięki fatalnej grze naszej defensywy miał wiele okazji do ich zaprezentowania.
Bolesne wspomnienia
Na kolejne finały Euro nie musieliśmy się kwalifikować – w 2012 roku wraz z Ukrainą je zorganizowaliśmy. Nie tylko z tego powodu apetyty na sukces były większe niż zwykle. Trafiliśmy do „grupy marzeń” z Grecją, Rosją i Czechami. Awans wydawał się obowiązkiem.
Po remisach w starciach z Grecją i Rosją wciąż mieliśmy realne szanse na awans. Warunek był jeden – wygrana z Czechami w meczu o wszystko. We Wrocławiu po beznadziejnej grze ulegliśmy jednak naszym południowym sąsiadom 0:1. Polacy odpadali w fatalnych okolicznościach – nie wygrywając meczu w „grupie marzeń” na własnych stadionach.
Równie traumatyczne wspomnienia mają nasi kibice i piłkarze z ostatniego spotkania z cyklu „o wszystko”, jakie do tej pory przyszło naszym grać.
Trzy lata temu na mundialu w Rosji przegraliśmy 0:3 z Kolumbią, co oznaczało wyeliminowanie z turnieju już po dwóch kolejkach i w konsekwencji rozstanie z Adamem Nawałką – trenerem, który wydawał się zbawcą kadry i Roberta Lewandowskiego.
Na przekór tradycji
Podobnych emocji oszczędziła nam dowodzona przez Nawałkę kadra na EURO 2016. Tam z grupy wyszliśmy pewnie, pokonując Irlandię Północną i Ukrainę, a remisując z Niemcami. Było to jednak doświadczenie dla większości polskich kibiców nieznane, bowiem ostatni taki przypadek miał miejsce w 1974 r. Od tamtej pory na każdym mistrzowskim turnieju, na jakie się zakwalifikujemy, przynajmniej raz zmuszeni jesteśmy walczyć z nożem na gardle.
Pierwszy tego typu test na Euro 2020 Polacy zdali z Hiszpanią. Niestety, ze Szwecją nie poszło już tak, jak oczekiwali kibice i Polacy błyskawicznie pożegnali się z turniejem już w fazie grupowej.
Kiedy mecze Polaków na Euro 2024?
Polacy rozpoczną udział w Euro 2024 od starcia z Holandią (16 czerwca, Hamburg) >>> CZYTAJ WIĘCEJ
Potem zmierzą się z Austrią (21 czerwca, Berlin)>>> CZYTAJ WIĘCEJ
Mecz z Francją (25 czerwca, Dortmund) >>> CZYTAJ WIĘCEJ
Awans do 1/8 finału wywalczą po dwa zespoły z każdej grupy i cztery reprezentacje z trzecich miejsc.
Grupy Euro 2024
Czytaj także:
red