Jest wtorek 19 czerwca 1923 roku. Kilkanaście dni wcześniej w
Warszawie rozpoczął działalność drugi rząd Wincentego Witosa, a
prezydent odrodzonej pięć lat wcześniej Rzeczypospolitej
Stanisław Wojciechowski zwolnił ze stanowiska szefa Sztabu
Generalnego Józefa Piłsudskiego, który planuje wycofanie się z
życia publicznego, choć nie zdążył tego jeszcze ogłosić.
Poprzedniego wieczora odbyły się dwa przedstawienia programu
„Chaplin i Pola Negri zaślubieni” w znakomitym teatrzyku Qui pro
Quo w Galerii Luxenburga, zaś miłośnicy podróży statkiem mogli
udać się na wycieczkę po Wiśle parostatkiem spacerowym
dwupiętrowym Polska lub Francja. Wycieczkowiczom przygrywała
orkiestra wojskowa, jednak pogoda nie dopisała, było chłodno i
dżdżysto. Na szczęście kolejny dzień zapowiada się nieco lepiej,
zwłaszcza w północno-wschodniej części kraju.
Wczesnym rankiem z Warszawy wraca gospodarz z Wolicy, wsi
położonej w sąsiedztwie pałacu w Wilanowie. Poprzedniego dnia
sprzedał na Kercelaku gołębie pocztowe i zadowolony z transakcji
zabawił potem w restauracji, w której ze szwagrem zabranym z
Wolicy do pomocy na targu świętował udany dzień. Dojeżdżają już
prawie do drewnianych zabudowań wsi, gdy nagle na poboczu, w
krzakach dostrzegają duży, elegancki kufer podróżny. Zatrzymują
się i oglądają znalezisko, które postanawiają zabrać ze sobą.
Próbują przenieść kufer na wóz, ale ten jest za ciężki. Gdy go
otwierają, by zobaczyć, co znajduje się w jego wnętrzu, ich
oczom ukazuje się upchnięty do środka mężczyzna w średnim wieku.
Jest brudny, ma na sobie podarte rzeczy i jest nieprzytomny.
Gospodarz ze szwagrem zabierają go do domu, gdzie nieznajomy
odzyskuje przytomność. Jednak zapytany o to, jak się nazywa i
dlaczego znalazł się w zamkniętym kufrze, odpowiada, że nic nie
pamięta.
Autor: Iza Żukowska
Wezwany do Wolicy komisarz Hieronim Bóbr-Bobrowski, zasłużony
weteran walk o niepodległość Rzeczypospolitej, niezwłocznie
przystępuje do przesłuchania tajemniczego mężczyzny. Niestety,
amnezja u poszkodowanego jest na tyle silna, że zrozpaczony
śledczy postanawia poprosić o pomoc swojego przyjaciela z czasów
służby w Legionach, profesora Ksawerego Orlicza.
-Tylko pilnujcie tego gagatka jak oka w głowie, gospodarzu-
komisarz wskazuje nieznajomego palcem. - Inaczej oskarżę was o
utrudnianie śledztwa!
Profesor Orlicz, wybitny lekarz z długoletnią praktyką, po
wojnie polsko-bolszewickiej zajmował się tylko wyjątkowymi i
nader interesującymi przypadkami. Zwykłym zapaleniem wyrostka
lub kamicą nerkową nie zaprzątał sobie głowy, chyba że ów
wyrostek znajdował się w lewej części brzucha pacjenta, a kamień
był wielkości dorodnego arbuza. Medyk, dowiedziawszy się o
kłopocie przyjaciela, natychmiast udaje się z nim do Wolicy.
Podekscytowany wysiada z automobilu, biegnie przez podwórze
sprawnie pokonując błotniste koleiny i wpada zdyszany do izby.
-Rany boskie!- wykrzykuje na widok mężczyzny.- To niemożliwe!
Komisarz z ciekawością spogląda na profesora. -Znasz go?
-Ależ oczywiście, przyjacielu!- lekarz ociera pot z czoła. -To
Ludwik Sarnowski, właściciel składów kolonialnych i mój znajomy.
Zaginął po niedzielnym wieczorku okultystycznym, a wraz z nim
bezcenny rubin, Serce Maharadży! Zdumiony śledczy z wrażenia
opada na krzesło .
-Nie czytałeś wieczornej prasy?- Orlicz wyciąga z teczki gazetę
i podaje ją komisarzowi. Artykuł na pierwszej stronie
zatytułowano: ,,Klątwa Serca Maharadży zbiera krwawe żniwo".
-Nie rozumiem...
-Naprawdę nic nie wiesz?- profesor z politowaniem spogląda na
policjanta.- Narzeczony córki Sarnowskiego, ordynat Stefan
Woyczyński, został zamordowany...
Autor: Wioletta Wysocka
Zatem zbierzmy fakty - ponaglał zaskoczony, ale nietracący
zimnej krwi komisarz. 13 czerwca, jak donosi artykuł, znaleziono
ciało zamordowanego ordynata w jego własnym domu, w gabinecie,
do którego wstęp miał tylko on i jego zaufany lokaj. Powodem
śmierci był strzał w głowę. Gabinet ordynata, włącznie z
pamiątkowym rodzinnym biurkiem oraz sejfem znajdującym się za
jednym z obrazów, zostały zniszczone i ogołocone. Pięć dni
później, w nocy z 17 na 18 czerwca, zaginął, jak twierdzisz,
obecny tutaj Ludwik Sarnowski. Jaki to ma do pioruna związek z
drogocennym rubinem? - Otóż ma ogromny
- wykrzyknął Orlicz. Podczas naszego ostatniego spotkania przy
partyjce wista Ludwik opowiedział mi o planach Woyczyńskiego
względem jego córki oraz o tym, że ten powierzył mu na
przechowanie drogocenny rubin, który nabył z myślą o
narzeczonej. Serce Maharadży miało ozdobić kolię przyszłej pani
Woyczyńskiej.
Jak tylko w izbie wybrzmiały słowa "Serce Maharadży", cichy
dotąd Ludwik Sarnowski wydał przeraźliwy krzyk, zatrząsł się jak
w febrze, padł na podłogę, a na jego twarzy pojawiło się
przerażenie, jak gdyby zobaczył ducha. Powiało grozą. Podany
przez doktora zastrzyk uspokajający, nieco wyciszył
Sarnowskiego, jednak niepokój jeszcze długo nie opuszczał
zebranych w izbie. Po umieszczeniu chorego w szpitalu pod opieką
profesora Orlicza komisarz Bóbr-Bobrowski natychmiast przystąpił
do dalszych etapów śledztwa. Dokładne przetrząśnięcie kufra nie
przyniosło żadnych rezultatów. Kolejnym krokiem było ustalenie
personaliów złotnika, który, jak wyznała matka zamordowanego,
oglądał rubin i miał przygotować kilka wzorów naszyjnika. Te
kroki okazały się jednak niczym w obliczu kolejnej informacji o
nagłym paraliżu, jakim został dotknięty zaufany lokaj
Woyczyńkich.
Autor: Małgorzata Błaszyńska
Intuicja niejednokrotnie ocaliła życie komisarzowi
Bóbr-Bobrowskiemu i to pod jej wpływem postanowił teraz spotkać
się z Thomasem Evansem, attache wojskowym przy ambasadzie
brytyjskiej w Warszawie. Poznali się dwa lata wcześniej w
Katowicach podczas plebiscytu, gdy Bóbr-Bobrowski pomagał w
zapobieganiu działaniom niemieckich bojówek, a Evans jako oficer
państw Ententy czuwał nad spokojnym przebiegiem głosowań. Anglik
wiele lat spędził w Indiach i posiadał olbrzymią wiedzę o
kulturze orientalnej. Teraz komisarz uśmiechnął się, widząc
wchodzącego do kawiarni ,,Kokos” na Nowym Świecie wysokiego
jegomościa z długim wąsem i bystrymi oczami.
- Intrygująca zagadka - stwierdził dyplomata, gdy policjant
opisał mu ze szczegółami całą sprawę i dodał ponuro: - Słyszałem
kiedyś o tym rubinie. Był on dziedziczną własnością wpływowej
hinduskiej rodziny, stąd jego nazwa. Ktoś opowiadał mi nawet
pewną historię, ale myślałem że to plotka.
- Jaką historię?- ponaglił znajomego komisarz.
- Każdy, kto ten kamień uzyska w sposób niegodziwy, ginie z
własnej ręki, jego majątek spłonie trzy tygodnie po
samobójstwie, a każdy kto mu w tym dopomógł, zapada na amnezję,
paraliż wszystkich członków prócz głowy, śpiączkę lub ciągły pot
aż do śmierci.
- Musi być na to jakieś racjonalne wytłumaczenie - zamyślił się
policjant, upijając łyk aromatycznej kawy.
- Przyjacielu, będąc w Kraju Tygrysów, zrozumiałem, że nie
wszystko można wytłumaczyć logicznie. Ale ponoć klątwę można
przerwać.
- W jaki sposób? - zapytał Bóbr-Bobrowski.
- Należy zwrócić rubin ziemi, która go wydała. - Nawet nie wiem,
gdzie go szukać! - wykrzyknął komisarz.
- W takim razie musicie się spieszyć. Inaczej ,,Serce Maharadży"
wywoła kolejne tragedie.
Autor: Maciej Urbaś z Orzesza
Po spotkaniu z Evansem komisarz Bóbr-Bobrowski postanowił udać
się do komisariatu, aby jeszcze raz przeanalizować całą sprawę.
Opuścił „Kokos” i skierował się w stronę Kruczej, gdy nagle
podszedł do niego jakiś jegomość. Był to niewysoki, około
czterdziestoletni mężczyzna, ubrany dość dziwacznie. Ku
zdumieniu komisarza, zwrócił się do niego:
- Wiem czego szukasz, mogę ci pomóc. Zaskoczony śledczy nie
zdążył odpowiedzieć, gdy nieznajomy dodał: -Chodź szybko za mną.
Komisarz podążył w stronę najbliższej w bramy, w której zniknął
tajemniczy nieznajomy. Nagle poczuł silne uderzenie w głowę i
ogarnęła go ciemność. Kiedy się ocknął, znajdował się w ciemnym
pomieszczeniu i był pewien, że nie jest sam. Słyszał kroki,
poczuł dym z papierosa, a jakiś chrapliwy głos z ciemności
odezwał się w te słowa:
- Na pana miejscu zająłbym się inną sprawą, a poszukiwania
„Serca Maharadży” zaniechał. Jeśli pan nie posłucha, poranne
gazety mogą rozpisywać się o nieszczęśliwym wypadku komisarza
Bóbr-Bobrowskiego. Czy wyraziłem się dość jasno? Policjantowi
nie było jednak dane odpowiedzieć, bowiem ponowne uderzenie w
głowę pozbawiło go przytomności.
Tymczasem w Hotelu Bristol rozpoczął się bankiet na cześć Józefa
Piłsudskiego, który, po rezygnacji z działalności publicznej,
zamierzał osiąść w Sulejówku. Wszyscy uczestnicy zgromadzeni
byli w Sali Malinowej. W holu hotelu pod ścianą znajdował się
elegancki kufer podróżny, taki sam jak ten, w którym znaleziono
Ludwika Sarnowskiego. Około godziny ósmej wieczorem pod hotel
podjechał automobil. Dwóch mężczyzn zabrało kufer i auto
odjechało. Za kierownicą siedział Profesor Orlicz.
Bóbr-Bobrowski otworzył oczy i ujrzał nad sobą kolorowe zasłony,
zaś w powietrzu wyczuł duszący zapach kadzidła. Chciał się
poruszyć, ale nie mógł...
Autor: Agnieszka Świderska-Marciniak z Pomiechówka
Ręce miał związane mocno i solidnie. Wszystko wyglądało, jakby
rozgrywało się na jawie. W gęstym i duszącym dymie ledwo
rozpoznał sylwetkę profesora Orlicza. Spojrzał lekko w prawo. To
on, ten niepozorny blondyn go zaatakował. - Ratunku, pomocy! -
krzyknął. - Przyjacielu, to on mnie zaatakował... co Ty...-
zaniemówił z przerażenia, orientując się, iż znajdują się w
automobilu. Orlicz zjechał na pobocze i zatrzymał pojazd. -
Milcz! - powiedział profesor.
- A nie stanie Ci się większa krzywda niż temu nieszczęśnikowi
Sarnowskiemu. Komisarz wytrzeszczył oczy.
- Ach, niepotrzebnie zostawialiśmy go w tej Wolicy! - rzekł
jakby do siebie Orlicz.
- To był twój pomysł – zwrócił się gniewnie do nieznajomego.
- Nic nie rozumiesz, bracie. To bardzo dobrze, że go znaleźli.
To oddala ich od nas, a raczej ode mnie jako sprawcy. Mężczyzna
odwrócił się i spojrzał na komisarza.
- Wszystko miało pójść gładko. Ten ich wieczorek okultystyczny
kończył się o 22.00, a o 20 lokaje i służące wychodzili z
pokojów, wcześniej szykując je na noc. Dwie godziny w zupełności
wystarczyły, żeby zabrać Serce...
- Zamordowałeś ordynata, by skraść rubin - powiedział cicho
Komisarz.
- A klątwa?
- Nie zamordowałem, tylko wziąłem Serce Maharadży, klejnot tak
cenny, że pozbawiłby mnie wszelkich trosk już na zawsze. Klątwę
wymyślono, aby wzbudzić czujność i zaciekawić wyższą sferę.
Lubicie takie opowiastki przy wiście, co? - rzekł z przekąsem
Orlicz.
- Zdemaskuję was! - wykrzyknął Komisarz. - Jesteście winni,
Wy.... Krzyki komisarza przerwały strzały z broni myśliwskiej. Z
lasu wybiegła młoda kobieta. Skierowała się od razu w stronę
auta.
- Panno Marianno - rzekł Orlicz. - Czy wszystko idzie zgodnie z
planem? Niedoszła pani Woyczyńska ledwie skinęła głową.
- Tak - wyszeptała zmęczona i podała rękę nieznajomemu, którą
ten ucałował.
Autor: Marta Zmarzlik Niesporowice
– Nie mamy czasu na konwenanse – żachnęła się Marianna – Podaj
mi papierosy. Lekko zmieszany blondyn wyciągnął z kieszeni
papierośnicę i podał kobiecie. Marianna zapaliła, po czym
wsiadła do auta. Ruszyli.
– Po co go zabraliście? – warknęła – Który z was był tak mądry,
że uznał porwanie komisarza za dobry pomysł? Hieronim czuł tępy
ból głowy. Jeszcze parę tygodni będzie miał sporego guza,
pomyślał.
– To nie ja! – sapnął zniecierpliwiony Orlicz – Ja najwyraźniej
jestem tylko od robienia! Ksawery, zdobądź dwa identyczne kufry!
Sfałszuj akt zgonu! Załatw środek paraliżujący... – zamilkł,
orientując się, że powiedział za dużo.
– Ustaliliśmy już – wycedził blondyn – że nie jesteś od
myślenia. Nie przeszkadzało ci to wcześniej, więc nie narzekaj
teraz. Jeśli chcesz się do czegokolwiek przydać, wymyśl, co z
nim teraz zrobić.
– To ty sprowadziłeś go nam na głowę – burknął Orlicz.
– Jeśli wam się zdaje, że możecie mi cokolwiek zrobić, to
będziecie mocno zdziwieni! –
odezwał się Bóbr-Bobrowski. –
Inspektor Grzesik dobrze wie, gdzie byłem i na pewno...
–Inspektor Grzesik nic nie wie – przerwała mu spokojnie Marianna
– i na pana miejscu, komisarzu, oszczędzałabym siły. Czeka nas
długa droga.
Bóbr-Bobrowski przygryzł wargi. Wyjrzał przez szybę auta,
próbując zorientować się, dokąd jadą. Orlicz mruczał coś do
siebie zirytowany, co chwila prychając gniewnie, panna Marianna
przeglądała jakieś zapiski. Blondyn przypatrywał się im w
milczeniu.
Komisarz zamknął oczy. Ze snu wyrwało go mocne szturchnięcie. –
Pora wstawać – rzucił w jego stronę blondyn.
Hieronim zerknął za okno. Minęli właśnie tablicę z napisem
"Kielce".
Autor: Mikołaj Ryśkiewicz z Warszawy
-Jak to przepadł? Jak przepadł?! - żachnął się inspektor Grzesik
i patrzył gniewnie na swojego podwładnego. Komisarz
Bóbr-Bobrowski najtęższy umysł jaki znam, as policji nie może ot
tak sobie po prostu znikać! Czy wyrażam się dostatecznie jasno?!
-Czy to znaczy, że pan inspektor powątpiewa w treść listu, który
zostawił?
-Czy powątpiewam? Hieronim jest o krok od rozwiązania zagadki od
czasów Dybowskiej, Cichockiego, a on napisał, że wybiera się na
urlop! Ha! Dobre sobie! Jestem pewien, że znowu się w coś
wplątał! Czy wiesz, że sprawą Serca Maharadży interesuje się
Międzynarodowa Komisja Policji Kryminalnej? To śledztwo ma
wymiar międzypaństwowy! Z kim ostatnio się widział?
-Z Evansem, panie inspektorze, z attache...-zawahał się
podkomendny. -Wiem do diabła, kim jest Thomas Evans! –Grzesik
walnął pięścią w stół .
-Wiem do diabła, kim jest Thomas Evans! –Grzesik walnął pięścią
w stół .
-Czy wezwać go na przesłuchanie? -zapytał podwładny.
-Jeszcze tego by brakowało! Przygotować automobil! Sam osobiście
złożę mu wizytę.
Tymczasem Marianna, blondyn i Orlicz dojechali do Kielc.
Zatrzymali auto. W oddali było widać maszerujący pułk Legionów.
-Co chcecie zrobić? - zapytał Bóbr-Bobrowski.
-Doszliśmy do wniosku - zaczął blondyn - że śmierć nie jest zbyt
dobrym rozwiązaniem, lecz kompromitacja tak zacnego śledczego w
oczach Marszałka będzie dostateczną nauczką, by nie mieszać się
w nieswoje sprawy.
-Komisarz Bóbr-Bobrowski zamknięty w kufrze, niczego nie
pamięta, w dodatku oskarżony o otrucie Kasztanki - kontynuowała
Marianna. Jak panu się podoba taki nagłówek w Kurierze
Warszawskim, komisarzu?
-A gdyby do tego dodać fakt, że sam komisarz poinformował
swojego przełożonego o urlopie? - dokończył Orlicz.
-Urlop w kufrze! - parsknęła Marianna - genialne!
-Nikt nie uwierzy, że poszedłem na urlop - rzekł spokojnie
policjant - tym bardziej Grzesik.
Autor: Kacper Wojciechowski - Wawrzeńczyk
– Nikt nie uwierzy, że poszedłem na urlop – powtórzył komisarz
Bóbr-Bobrowski. - A tym bardziej, że otrułem Kasztankę marszałka
– mruknął. – Sam prowadzę stadninę i kocham konie.
– Może daliśmy się nieco ponieść emocjom – Marianna wzruszyła
ramionami, próbując zachować rezon – ale znajdziemy dla pana
odpowiednie zakończenie – dodała pospiesznie.
– Idziemy? – zapytał blondyn. – Nie mamy całego dnia.
– I bez numerów – rzucił Orlicz w stronę Bóbr-Bobrowskiego.
Hieronim nigdy nie był w Kielcach, ale domyślił się, że szli
przez Rynek. Minęli podcienie barokowej kamienicy i już mieli
wejść w jakąś bramę, gdy zaczepił ich bezdomny.
– Potrzebuję pomocy – wychrypiał nieznajomy – tylko parę
marek...
– Odczep się pan – warknął blondyn, gdy Orlicz szarpał się ze
skrzydłem bramy.
– Parę marek... – jęknął bezdomny, ale blondyn pchnął już
Hieronima w stronę ciemnego podwórka. Weszli do środka. – Ręce
do góry – padło nagle za ich plecami.
Marianna upuściła torebkę, odwracając się gwałtownie. Bezdomny
mierzył do nich z pistoletu.
– Aspirant Gibalski – splunął – proszę odsunąć się od komisarza
Bóbr-Bobrowskiego i ustawić pod ścianą.
– Jak to ...? – wymamrotał Orlicz.
– Telegraf, doktorze – uśmiechnął się Bóbr-Bobrowski. – Policja
się unowocześnia.
– Tak, telegraf – warknął Gibalski. – Inspektor Grzesik
zaalarmował cały kraj. Odsunąć się, powiedziałem. Cała ta zabawa
z sercem Maharadży dobiegła końca.
– Jeszcze nie – z głębi podwórka wyszedł mężczyzna. Celował w
Gibalskiego – Niech pan stąd znika, aspirancie, a daruję panu
życie – powiedział.
– Stefan! – zawołała Marianna. – To nierozsądne! Tu nie ma
miejsca na ryzyko!
– Zanim zorganizuje wsparcie – kontynuował spokojnie Stefan –
nas już tu dawno nie będzie. A z nami – serca Maharadży -
ostatnie słowa wypowiedział, patrząc na Bóbr-Bobrowskiego.
Komisarz rozpoznał jego twarz. Orlicz pokazał mu ją w gazecie.
– Zgadza się, komisarzu . Jestem Stefan Woyczyński i nie jestem
martwy.
Autor: Mikołaj Ryśkiewicz
- Nie jest pan martwy - powtórzył niczym echo komisarz.
Sfabrykowałeś akt zgonu i informowałeś Stefana o każdym naszym
ruchu, tak? - zwrócił się policjant do Orlicza.
- Owszem - potwierdził spokojnie medyk.
- Nie dość, że mógł swobodnie działać, to jeszcze jego rzekoma
śmierć skomplikowała śledztwo - grzmiał Bóbr-Bobrowski.
Tymczasem Marianna podniosła torebkę, wyciągnęła z niej
pistolet, po czym skierowała go w stronę komisarza.
-A klątwa? - dopytywał aspirant.
- Mówiłem - zaczął lekarz - wymyśliliśmy tę bajeczkę , by
łatwiej zdobyć ten wspaniały klejnot. Poza tym okradaliśmy domy,
w których odbywały się wieczorki okultystyczne. Do trunków
dosypywaliśmy środek, który w dużej dawce wywołuje halucynacje i
amnezję. Genialne proste, prawda Hieronimie?
- Odpowiecie za kradzież, za porwanie policjanta i za zaginięcie
złotnika - odparł komisarz.
- Nie ma na to dowodów - powiedział blondyn.
-Są! - Marianna przekierowała lufę pistoletu na Stefana.
-Co? Co ty wyprawiasz? - wymamrotał zszokowany ordynat.
- Głos rozsądku – wzruszyła ramionami. Aspirant odebrał broń
Woyczyńskiemu i ostrym tonem rozkazał:
-Pod ścianę! Wszyscy pod ścianę!
- A te strzały? – chciał wiedzieć komisarz. Wyraźnie słyszałem
jak...
- Strzeliłam w powietrze i przekazałam zaszyfrowany meldunek
złotnikowi - oznajmiła Marianna.
- Żyje? - zapytał Hieronim.
- Tak. Ludwik Sarnowski również - odpowiedziała.
- Kim pani właściwie jest? -spytał aspirant.
- Pracuję w służbie Rzeczypospolitej. Ta szajka popełniła wiele
przestępstw, również zagranicą.
- A co z klejnotem? - zapytał komisarz.
- Wróci do prawowitych właścicieli - odparła Marianna. Był
wystarczająco skuteczną przynętą.
- Czyli to wszystko było mistyfikacją, żeby nas zwabić w pułapkę
- stwierdził blondyn.
- W rzeczy samej. Zbyt długo pozostawaliście bezkarni i
nieuchwytni w tej części Europy - zakończyła.
Autor: Kacper Wojciechowski – Wawrzeńczyk
ZAKOŃCZENIE I
20 czerwca 1924 nadkomisarz Bóbr-Bobrowski wszedł do swojego
gabinetu w Komendzie Głównej Policji przy Senatorskiej.
— Jakieś wieści? — rzucił na powitanie.
— Nic nadzwyczajnego — ziewnął inspektor Grzesik, przeglądając
gazetę. — Przestępcy wyjechali chyba na wakacje.
Bóbr-Bobrowski otworzył kalendarz. Faktycznie — w najbliższym
czasie nie był specjalnie zajęty. Sprawa serca Maharadży
przyniosła mu awans i uznanie, jednak od czasu, gdy ją
rozwiązał, nie miał wiele do roboty.
— W przyszłym tygodniu zeznaję w sprawie Orlicza — mruknął. —
Pewnie znowu wymówi się problemami z sercem.
— Jasne — prychnął Grzesik. — Pewnie choruje na serce Maharadży.
Problemem był ordynat Woyczyński. Bóbr-Bobrowski nie mógł
wybaczyć sobie tego, że wymknął im się w ostatniej chwili.
Wyrwał się Gibalskiemu i uciekł.
— Wiele bym dał, by dorwać tego ptaszka — powiedział
nadinspektor i zabrał się za porządkowanie papierów. Rozległo
się pukanie do drzwi.
— Nadkomisarz Bóbr-Bobrowski? — Do gabinetu wszedł młody
policjant, a gdy Hieronim skinął potakująco głową, wręczył mu
telegram. - Aspirant Gibalski z Kielc twierdzi, że będzie pan
zainteresowany. Bóbr-Bobrowski przeczytał i zerwał się na równe
nogi.
— O co chodzi? — zaniepokoił się Grzesik.
— Zbieraj się, jedziemy do Szwajcarii — zakomenderował Hieronim
i sięgnął po słuchawkę telefonu. — Do Szwajcarii? — zdziwił się
inspektor.
Nadkomisarz wybrał numer i natychmiast uzyskał połączenie.
— Pakuj się, jedziesz z nami do Szwajcarii – rzucił do
słuchawki. – Znaleźli nieprzytomnego fabrykanta w kufrze!
— Myślisz, że to prawda? — zapytał głos z drugiej strony linii
telefonicznej.
— Kochanie!— zawołał Bobrowski — To musi być prawda.
Bobrowski ufał swojej intuicji, a ta mówiła mu, że przestępcy
prędzej czy później wracają do znanych metod.
— W takim razie jadę. Nie lubię niedokończonych spraw —
odpowiedziała zdecydowanie Marianna, która w minionym roku
zmieniła stan cywilny, ale zamiast zostać ordynatową Woyczyńską,
stała się panią Bóbr-Bobrowską.
Autor: Mikołaj Ryśkiewicz
ZAKOŃCZENIE II
W gabinecie inspektora Grzesika unosił się zapach świeżo
zmielonej kawy.
- I kto by pomyślał, że wszystko, no, prawie wszystko - poprawił
się inspektor - zawdzięczamy tej dzielnej i w rzeczy samej
mądrej kobiecie... Zamyślił się... Marianna od zawsze wiedziała,
jak przyciągać mężczyzn. Jej nienaganna figura, piękna twarz i
zalotne spojrzenie, ale także głowa nie od parady powodowały, że
mężczyźni lgnęli do niej, jak pszczoły do miodu. I właśnie te
atuty zwróciły na nią uwagę służb specjalnych Rzeczypospolitej,
które zwerbowały ją w swoje szeregi. Tym razem przełożeni
Marianny także się nie zawiedli. Składy kolonialne ojca Marianny
były miejscem spotkań służb specjalnych, stąd też jego przyjaźń
z Evansem. Wizyty nie budziły podejrzeń, bo któż nie chciałby
kupić u Sarnowskiego aromatycznej kawy, czy przypraw z dalekiego
świata...
W tej historii jednak najważniejszy okazał się unikatowy rubin.
To on uruchomił całą lawinę wydarzeń, za którą stało niezdrowe
pożądanie, ta nieodparta chęć zdobycia Serca Maharadży.
- Kto by przypuszczał, że ten klejnot był tak blisko przez cały
czas! - z niedowierzaniem stwierdził komisarz Bóbr-Bobrowski -
Tak skrzętnie ukryto go w podwójnym dnie kufra podróżnego, w
którym mnie więziono.
- Wszystko ma tu drugie dno, mój przyjacielu. - zauważył
inspektor.
- Ale dlaczego właśnie profesor Orlicz??? – zastanawiał się
komisarz. - Taki wybitny człowiek! Bo to, że Woyczyński
większość czasu spędzał na wyścigach na Polnej, wiadomo było od
dawna. Ale Orlicz?!
- Niestety, profesor też uzależnił się od hazardu - wtrącił
inspektor. – Jego życiem stał się bakarat, a domem szulernia...
Nagle w drzwiach gabinetu stanęła piękna kobieta. Jej blask
rozjaśnił mrok ponurego pokoju.
- Odnalazłem rubin – stwierdził komisarz. – Przynajmniej moje
porwanie na coś się przydało – Podszedł do kobiety. - Ale nie
tylko na to. Prawda, Marianno?
Autor: Małgorzata Olma