Razorlight
Ostatnia aktualizacja:
02.01.2009 10:20
Pierwsza zasada PR mówi: nieważne, co mówią, ważne, by w ogóle mówili. Tej lekcji wokalista kwartetu Razorlight Johnny Borrell wysłuchał z aż nazbyt należytą uwagą.
Pierwsza zasada PR mówi: nieważne, co mówią, ważne, by w ogóle mówili. Tej lekcji wokalista kwartetu Razorlight Johnny Borrell wysłuchał z aż nazbyt należytą uwagą.
Dość powiedzieć, że – jak wynika z przeprowadzonych w Wielkiej Brytanii badań – ponad 60% osób, które kiedykolwiek nabyło płytę zespołu, nie potrafi wymienić innego członka zespołu niż niegrzeczny Jasio… Niezliczone pyskówki na łamach brytyjskiej prasy, bezpardonowe ataki na kolegów z branży, nieustannie zmieniane narzeczone (między innymi: aktorka Kirsten Dunst), seria półnagich zdjęć opublikowanych w kobiecych magazynach, megalomańskie stwierdzenia typu: "Jestem nowym Bobem Dylanem" skutecznie odwróciły uwagę publiczności od rzeczywistej wartości muzyki proponowanej przez macierzysty zespół Borella (który nota bene zaczynał jako basista The Libertines).
A szkoda, bo zdaje się, że nie pamiętamy już, że Razorlight ma na koncie wybitną debiutancką płytę (wydana w 2004 "Up All Night"), która choć nie grzeszy oryginalnością, to jednak zawiera intensywne, wielce przebojowe kompozycje, w których swego czasu zakochały się wszystkie brytyjskie nastolatki. Nagrana dwa lata później "Razorlight", zawierająca znacznie bardziej dojrzałe kompozycje inspirowane mistrzami pokroju Elvisa Costello czy Bruce’a Springsteena, tym samym odarte z młodzieńczej bezpretensjonalności, podzieliła krytykę, co nie przeszkodziło płycie stać się jedną z najczęściej kupowanych w tamtym okresie.
Niestety, w temacie ostatniego krążka zespołu, wydanego w listopadzie 2008 roku "Slipway Fires", krytycy są już zgodni – zestaw zawartych na niej pseudointeligentnych wynurzeń, oprawionych w festyniarską estetykę, jedynie imitującą istotność, uznano za rozczarowanie, a wobec solowych dokonań poszczególnych członków zespołu jego przyszłość stoi pod znakiem zapytania.
(mt)