Myślę, że nie ma zbyt wielu wokalistek jazzowych, które w swoich wypowiedziach nie podkreślałyby, że Billie Holiday odegrała w ich życiu i wyborze drogi życiowej ważnej roli. To na jej płytach młode dziewczyny uczyły się tego, czym jest śpiew wyrażający stan ducha, czym jest melancholia i emocjonalne podejście do muzyki. Julia Blackburn w biografii Billie Holiday stara się z porozrzucanych drobinek informacji stworzyć klarowny obraz Lady Day. Choć w rezultacie nie udaje jej się odtworzyć jednoznacznego wizerunku pierwszej damy jazzu, to jednak w zamian otrzymujemy iście detektywistyczną i wciągającą historię kobiety, która nie potrafiła odpowiednio wykorzystać swego wielkiego talentu.
Billie Holiday w Klubie Trójki, audycja Dariusza Bugalskiego, goście: wokalistka jazzowa Urszula Dudziak oraz krytyk muzyczny Maciej Karłowski, Program Trzeci PR, 22 sierpnia 2007. (14,87 MB)
Billie Holiday w Wieczorze z Jedynką, audycja Magdy Mikołajczuk, goście: wokalistka Urszula Dudziak i krytyk muzyczny Jacek Melchior. Program Pierwszy PR, 18 sierpien 2007. (25,09 MB)
O Billie Holiday jeszcze za jej życia krążyło wiele mitów, plotek i historii, często wzajemnie się wykluczających, mających to do siebie, że były albo bardzo tendencyjne, albo zawierały mieszankę półprawd. Rozpisywano się o jej problemach z narkotykami, o tym, że zadaje się z ludźmi z marginesu, gangsterami i alfonsami. Niejednokrotnie plotkowano o jej biseksualnych skłonnościach, o tym, że ciągle widziano ją w złym towarzystwie. Gazety z upodobaniem rozpisywały się o kolejnych pijackich burdach z jej czynnym udziałem. Często wokalne osiągnięcia ginęły w tabunie informacji o jej życiu osobistym, intymnym i kolejnych problemach z władzą. Jakże trudno było napisać biografię Lady Day, poskładać z setek wywiadów, doniesień prasowych i wspomnień klarowny obraz tej kobiety – zjawiska, świadczy już sam wstęp książki, w którym Julia Blackburn, przedstawia siebie jako kontynuatorkę pracy tragicznie zmarłej Lindy Lipnack Kuehl, która zgromadziła bezcenny materiał umożliwiający powstanie tejże książki.
Dziewczyna z getta
Czytając biografię Billie, naszła mnie myśl, że kobieta ta urodziła się w złym czasie i złym miejscu. Dopiero bowiem wiele lat po śmierci, jej twórczość została odpowiednio doceniona i stała się „jazzowym skarbem” dla miłośników swingujących za mikrofonem pań. Tak naprawdę Billie nazywała się Eleanora Harris i urodziła się w 7 kwietnia 1915 roku w Filadelfii, jako niechciane dziecko przypadkowych kochanków. Jej ojciec Clarence Holiday, po którym przybrała nazwisko, był utalentowanym, choć pozbawionym większych ambicji puzonistą, a matka, Sadie Fagan, pochodziła z baltimorskich nizin społecznych. Ich córka od najmłodszych lat była pozostawiona sama sobie i nie znalazł się nikt, kto by zajął się jej edukacją i wychowaniem. Wychowywała się więc na ulicy w atmosferze murzyńskiego getta w Baltimore, gdzie mając kilkanaście lat, jak większość czarnych dziewcząt pracowała jako służąca i prostytutka. Zanim do tego doszło w wieku dziewięciu lat stanęła przed sądem dla nieletnich, gdzie uznano ją za „nieletnią bez należytej opieki i nadzoru” i w rezultacie skierowano na rok do zakładu poprawczego, Domu Dobrego Pasterza dla Kolorowych Dziewcząt. W wieku jedenastu lat została zgwałcona przez swojego sąsiada. Późniejsze nocne życie i wszystkie idące za tym konsekwencje, alkohol i narkotyki, staną się jej udziałem jeszcze zanim przeprowadzi się z matką w 1929 roku do Nowego Jorku.
[----- Podzial strony -----]
Wschodząca gwiazda
Wyjazd ten spowodował, że Billie na dobre wciągnęła się w złe towarzystwo. W tym czasie doszło do prawdziwej erupcji jej talentu wokalnego, który stał się dla niej jedyną szansą na wyjście z nizin społecznych i polepszenie jakości swojego życia. Niestety wielka szansa, jaka stanęła przed Billie nie została przez nią odpowiednio wykorzystana. Mimo tego, że w klubach Harlemu stała się postacią numer jeden, a jej wrodzone wyczucie rytmu, swing, temperament i niezwykle uczuciowa forma śpiewu doprowadzały ludzi na koncertach do łez, to jednak nie potrafiła zerwać ze złym trybem życia i wyjść na prostą. Jej kolejne sukcesy muzyczne były marnotrawione przez coraz mocniejsze narkotyki i coraz bardziej hulaszczy tryb życia. Billie nie dość, że lubiła się pokazać i szastać pieniędzmi na prawo i lewo, to była też nazbyt szczodra dla swoich przyjaciół muzyków.
Ach ci mężczyźni
Nikt jednak nie zniszczył jej tak życia jak jej mężczyźni, którzy nie dość, że ją bili, to jeszcze okradali z zarobionych pieniędzy. Czytając kolejne wywiady i świadectwa ludzi związanych z Billie, widzimy, jak bardzo była ona przez nich sterowana i manipulowana. Byli to najczęściej alfonsi, cwaniaczki i gangsterzy, którzy nieraz na oczach świadków potrafili uderzyć ją z całych sił w twarz, a nawet leżącą kopać (sic!). W środowisku krążyło wiele mniej lub bardziej prawdziwych pogłosek głoszących, ze Billi lubi czuć na sobie „silną dłoń”. Z rozmów, jakie znajdziemy w książce Julii Blackburn, wynika, że Lady Day szalała a właśnie za takim typem mężczyzn, niebezpiecznych, pasożytniczych, którzy sami nakłaniali ją do brania narkotyków, by mieć nad nią kontrolę. Nie jest to jednak odosobniony przypadek, gdyż większość wokalistek jazzowych w tym czasie miało zbliżoną do Billie przeszłość, a później problemy z narkotykami, a co za tym idzie i policją. Warto dodać, że swojemu smutkowi i życiowym niepowodzeniom dawała wyraz na scenie podczas bardzo osobistych interpretacji wokalnych. Tony Scot, muzyk, powiedział o jej śpiewie bardzo charakterystyczne stwierdzenie: Kiedy Ella [Fitzgerald] śpiewa "My man he’s left me” (Mój mężczyzna mnie porzucił) – wyjaśnia – wyobrażasz sobie, że wyszedł z domu, żeby kupić chleb. Ale kiedy śpiewa Lady, po prostu widzisz tego faceta, jak odchodzi ulicą. Spakował walizki i nigdy nie wróci".
Billie Holiday, 1949, foto. Herman Leonard, źr. Wikipedia.
Strange fruit
Chociaż Billie dawała się w swoim życiu wykorzystywać kolejnym łajdakom, to potrafiła być także twardą i bezkompromisową osobą, w szczególności, jeśli chodziło o problemy rasowe. Czasami kosztem swojego zdrowia i z zagrożeniem życia, rzucała się na białych, którzy wyklinali ją z powodu jej czarnej skóry. Będąc silną i postawną kobietą, nieraz dała się zapamiętać jako zwycięzca takich drak. Jej piosenka Strange fruit stała się symbolem walki czarnej ludności o swoje prawa i przestrzeganie konstytucyjnych zobowiązań o równości wszystkich obywateli USA. Była to też dla samej Billie ważna piosenka, którą zawsze śpiewała, gdy brakowało jej sił.
Według wielu rozmówców Lindy Lipnack Kuehl, to właśnie ta piosenka stała się jednym z najważniejszych powodów wielkiej zawziętości policji, która na wszelkie sposoby starała się zamknąć wokalistkę na stale w więzieniu i na długi czas zabrała kartę kabaretową, uniemożliwiając tym samym występy w klubach nocnych. Mimo że ostatecznie Billie nigdy nie została skazana na wieloletnie więzienie, to jednak okresowe w nim wizyty, nie tylko zrujnowały jej psychikę i nadwątliły siły, ale także powodowały, że nieustannie czuła się jak ścigane zwierzę.
[----- Podzial strony -----]
Samotna w tłumie
Julia Blackburn prezentuje wielu rozmówców pochodzących z różnorodnych klas społecznych i różnie powiązanych z Billie Holiday. W tym gronie znajdują się alfonsi, gangsterzy i inni "ludzie spod ciemnej gwiazdy", ale także muzycy, którzy z nią grali i jej przyjaciele. Z ich słów ukazuje się naszym oczom postać kobiety, która zawsze otoczona była chmarą ludzi, była duszą towarzystwa, lubianą i cenioną, a przy tym tak naprawdę czuła się samotna i niekochana. Muzyk Elder Snowden mówił o niej w wywiadzie, że była: kapitalnym człowiekiem, potrafiła się bawić i korzystała z życia. Miała mnóstwo przyjaciół, "robiła to samo, co wszyscy". Pop Foster, komik wodewilowy, wspomina ją jako osobę raczej nieśmiałą, spokojną, z kapitalnym poczuciem humoru i szerokim uśmiechem. Większość pytana o jej wulgarny język tylko się uśmiechała i mówiła, że Billie klęła jak mężczyzna i czasem potrafiła słowami zmieszać człowieka z błotem. Cleire Levinston, żona aptekarza, którego Billie była stałym klientem, wspomina ją jako elegancką damę stworzoną do śpiewu i publicznych występów. Szła bardzo po kobiecemu, drobnymi krokami, a potem po prostu stapiała się z mikrofonem. I wtedy się zaczynało. Przeważnie miała zamknięte oczy, a kiedy je otwierała, przyciągała wszystkich jak magnes swoim widokiem i śpiewem. Każdy ulegał jej urokowi.
Lady Day na czarnych płytach
Zaletą biografii Julii Blackburn jest nie tylko bazowanie na oryginalnych wypowiedziach ludzi znających Billie, ale także zachowaniem ich specyficznego, środowiskowego sposobu wyrażania się i zachowania. Autorka umieszcza swoją bohaterkę w specyficznym czasie, stąd też rozdziały i paragrafy poświęcone problemowi rasizmu w Stanach, poprzedzające relacje z tournée Billie na konserwatywne południe tego kraju, w którym jeszcze w latach pięćdziesiątych lincze były na porządku dziennym. Autorka ukazuje problemy, które na każdym kroku spotykały zarówno wokalistkę, jak i przeciętnych czarnoskórych Amerykanów. Świetnie oddaje atmosferę panującą w Harlemie, gdzie bogaci biali kupowali sobie usługi czarnych kobiet, które w inny sposób niż prostytuując się nie mogły znaleźć środków do życia. Julia Blackburn mało miejsca w biografii poświęca muzycznym faktom z życia Billie, a gdy już o nich wspomina, to raczej pełnią one funkcję tła do opisów zmiennych kolei życia wokalistki. Bieda i przemoc lat dziecięcych i młodzieńczych ustąpiły, w późniejszym czasie w życiu Billie, miejsca sławie i pieniądzom. Nie dały jej one jednak szczęścia. Coraz częstsze depresje i nieustanne wspomaganie się narkotykami bądź alkoholem, doprowadziły ją do stanu, w którym z dnia na dzień gasła w oczach. Aż zgasła zupełnie w wieku 44 lat, 17 lipca 1959 roku, zostawiając nam na zawsze część siebie zapisaną na płytach.
Petar Petrović
https:\/\/www.billie-holiday.net/
https:\/\/www.lastfm.pl/music/Billie+Holiday/