Animal Collective to bez wątpienia jedni z największych dziwaków, jacy pojawili się na scenie muzycznej. W dobie nijakości i powtarzalności, kopiowania już dawno wyeksploatowanych konceptów, swoją pomysłowością i świeżym, zupełnie odkrywczym spojrzeniem wyrastają na czołowych przedstawicieli gitarowej awangardy.
Poczynając od debiutanckiego albumu "Here Comes the Indian" (2001) zespół konsekwentnie stawia na eksperymentowanie i zmienianie swego muzycznego oblicza. Dzięki temu ucieka przed zaszufladkowaniem w obrębie jednego nurtu muzycznego. Ich twórczość można określić jako kombinację psycho-folku, noise rocka, psychodelii, ambientu. Ich oryginalność polega na zestawieniu, na pierwszy rzut oka, nieprzystawalnych do siebie elementów i połączeniu ich w starannie przemyślaną całość. Na najnowszym albumie, podobnie jak na poprzednich wydawnictwach z chaosu dźwięków i połamanych rytmów, po kilku przesłuchaniach do naszych uszu docierają piękne, wielowarstwowe melodie. Wydaje się, że na "Strawberry Jam", postawiono w największym stopniu właśnie na melodie, dzięki czemu jest on, z dotychczasowych wydawnictw, najłatwiej przyswajalny w odbiorze i przynosi najwięcej przyjemności, dzięki odkrywaniu kolejnych motywów zapętlonych w każdym z utworów.
Zespół oprócz ekstrawaganckiego brzmienia i stylu życia słynie również z oryginalnie brzmiących pseudonimów. Odpowiedzialność za większość pomysłów związanych zarówno z tekstami, jak i brzmieniem spoczywa na barkach perkusisty i wokalisty Noah’a Lennoxa aka Panda Bear i Dave’a Portnera aka Avey Tare, skład uzupełniają Josh Dibb aka Deakin i Brian Witz aka Geologist . Dwaj pierwsi znani są również z działalności poza macierzystą grupą. W tym roku, Panda Bear wydał, zbierającą świetne recenzje, "Person Pitch", natomiast Avey Tare w duecie ze swoją żoną, byłą wokalistką zespołu Múm nagrał album "Pullhair Rubeye".
Animal Collective jest grupą dobrych przyjaciół znających się jeszcze z czasów wspólnej nauki. Pochodzą z Baltimore, dziś jednak spotykają się głównie w czasie sesji nagraniowych i koncertów, a to ze względu na dzielące ich odległości. Panda Bear, mieszka w Lizbonie, Avey Tare w Islandii, natomiast reszta zespołu w Stanach. Jak często wspominają, od najmłodszych lat chcieli być inni niż wszyscy, odróżniać się sposobem bycia i zachowaniem, stąd też wziął się pomysł na nazwę zespołu – zwierzęcy kolektyw. Wydawać by się mogło, że taka doza szaleństwa i nieskrępowanej radości wywoływana jest niedozwolonymi wspomagaczami, nic jednak bardziej mylnego. Jak sami często przyznają, wszystkie koncerty wykonywane są na trzeźwo, natomiast proces nagrywania płyty jest niezwykle żmudny i pracochłonny, często rejestrowane są różne wersje tej samej piosenki, praca nad detalami i ukrytymi smaczkami wymaga niezwykłego skupienia i dokładności. [----- Podzial strony -----]
"Peacebone"
Płytę "Strawberry Jam" rozpoczyna "Peacebone", który został również wybrany na pierwszy singiel promujący album. Już na samym początku nasze uszy atakuje ostry, elektroniczny hałas, jednakże wraz z upływającym czasem, przechodzi w bardzo przyjemną i łagodną, surrealistyczną opowieść, której spokój zakłócają jedynie dziwne, dobiegające z odległości odgłosy zwierzęcego ryku. Dwa następne utwory "Unsolved Mysteries" i "Chores" utrzymują równy poziom, szczególnie zaś "Chores", skonstruowana na zasadzie kontrastu, podzielona na dwie części, szybszej z pulsującym, hipnotycznym rytmem, oraz wolnej, studzącej rozbuchane emocje. Te jednak ani na chwilę nie opadają, a to za sprawą dwóch kolejnych utworów, być może najlepszych w całej dyskografii zespołu. "For Reverend Greek", urzeka rozedrganą, uzależniającą wręcz melodią, dodatkową dramaturgię wprowadza, miejscami krzyczany wokal Avey’a – „Now I think it's all right to feel inhuman. "Fireworks" zaś, dzięki ślicznej, aczkolwiek prostej melodii, wprowadza niemal magiczną, kojarzącą się z dzieciństwem, atmosferę – "It's family beaches that I desire / A sacred night, where we watched the fireworks". Nastrój uniesienia i wzruszenia tonuje nieco, najbardziej eksperymentalny "#1", w którym na pierwszy plan wysuwają się klawisze, bębny i zmodulowane głosy Pandy Beara i Aveya Tare’a tworzące razem trudną do określenia, niemalże kosmiczną materię dźwiękową. Na "#1" kończy się środkowa, najmocniejsza część albumu, i chociaż dalsze utwory wciąż zachowują wysoki poziom, najlepsze mamy już za sobą. Płytę zamyka "Derek", radosny, niemalże skoczny kawałek, okraszony w końcówce potężnymi bębnami, przypominającymi dokonania Pandy Beara z debiutanckiego albumu.
Na "Strawberry Jam" Animal Collective udowadniają, że awangardowe granie nie musi oznaczać niezrozumiałych dla słuchacza, nadętych form i przeintelektualizowanych treści. Dzięki niemal dziecięcemu zapałowi i zwykłej radości tworzenia, która natychmiast udziela się słuchaczowi, płyta jest niezwykle ciepła i przyjazna. Zespołowi udało się dokonać czegoś, o czym inni mogą jedynie pomarzyć. Dzięki własnemu, oryginalnemu brzmieniu nie mają w zasadzie konkurencji, a próby podrobienia ich stylu, zakończyłyby się niechybnym blamażem. Są ewenementem na całej muzycznej scenie, z jednej strony uwielbiani przez słuchaczy poszukujących w muzyce nowych, niebanalnych brzmień, z drugiej mimo że pozostają na obrzeżach mainstreamu docierają do coraz większego grona słuchaczy, żądnych odmiany w natłoku jednakowo brzmiących, sezonowych przebojów.
W styczniu 2009 dyskografia grupy wzbogaciła się o kolejną pozycję. Płyta "Merriweather Post Pavilion" ukazała się nakładem Domino Records.
(tomiszon)
https:\/\/www.lastfm.pl/music/Animal+Collective/