Artysta przyszedł na świat w 1941 roku. Od czasów wczesnej młodości w sztuce szukał wolności i bliskie mu były idee awangardy. Studiował malarstwo w Wuppertalu, współpracował z ruchem Fluxus, sympatyzował z ultralewacką działaczką Urlike Meinhof, późniejszą wspólzałożycielką terrorystycznej Frakcji Czerwonej Armii (RAF). "Byliśmy zafascynowani ideologią marksistowską. Ruch komunistyczny był przez nas rozumiany jako rodzaj idealnej wizji ludzkiego społeczeństwa, do której należy dążyć. Z tak pojmowanym komunizmem europejski free jazz był wówczas bardzo mocno związany. Byliśmy wszyscy bardzo młodzi. Próbowaliśmy znaleźć odpowiedzi na pytania jak żyć i w jakim świecie powinniśmy żyć. Szukaliśmy ich sami, bo nie potrafili nam na nie odpowiedzieć nasi ojcowie. Dziś oczywiście wiem, że były to tylko iluzje. Wciąż jednak wierzę, że mogę dać ludziom trochę dobrych doświadczeń, wprowadzić ich do świata bardziej ludzkich przeżyć" - mówił kilka lat temu Brotzmann, wspominając tamten okres.
Zafascynowany jazzem porzucił sztuki plastyczne (do których jednak wracał – ma na koncie wystawę prac, jest autorem okładek swoich płyt). Od połowy lat 50. grywał zarówno dixieland, swing, jak i bebop, początkowo na fortepianie, potem głównie na klarnecie i saksofonie. Szybko jednak zaczął występować z radykałami światowej (niemieckiej, brytyjskiej, a także amerykańskiej) wolnej improwizacji, dołączył też do pierwszego europejskiego awangardowego big bandu – Globe Unity Orchestra Alexandera von Schlippenbacha. Swym podstawowym instrumentem uczynił saksofon. Wynalazcy tego dęciaka zadedykował zresztą debiutancką autorską płytę. Na "For Adolphe Sax", erupcji dzikiej energii w 3 aktach, towarzyszą mu basista Peter Kowald (który w kolejnych latach zdobędzie renomę jednego z najbardziej innowacyjnych europejskich basistów) oraz szwedzki perkusista Sven-Ake Johanson. Album wydany został w 1967 roku nakładem FMP (Free Music Production) – powołanej przez Brotzmanna oficyny, która do dziś pozostaje szalenie ważnym archiwistą dokonań (głównie europejskiego, lecz nie tylko) free jazzu.
Peter Brotzmann & Han Bennink (2006)
Dopiero druga płyta przyniosła Brotzmannowi rozgłos. Nagrany przez 8-osobowy skład "Machine Gun" były najbardziej rebeliancką europejską jazzową produkcją swoich czasów. Jego wywrotowa wymowa przejawiała się nie tylko w wymiarze muzycznym, ale i ideologicznym (album powstał w roku 1968). Album rozpoczyna się od charczących, gardłowych fraz dęciaków (można odnieść wrażenie, iż faktycznie imitują one tytułowy karabin maszynowy), które po chwili wypiera zmasowany atak 8-osobowego zespołu - poza liderem grającym na saksofonie tenorowym i barytonowym: Willem Breuker – saksofon tenorowy i klarnet basowy, Evan Parker – saksofon tenorowy, Fred van Hove – fortepian, Peter Kowald – kontrabas, Buschi Niebergall – kontrabas, Han Bennink – perkusja, Sven-Ake Johansson – perkusja. Na tle chaotycznych biegników, nerwowych fortepianowych akordów czy klasterów oraz gorączkowych kanonad perkusji rozpoczynają się krzykliwe i chrapliwe monologi bądź zaciekłe dialogi instrumentów. Kolektywną improwizację wzniecającą istną nawałnicę co jakiś czas przerywa wycie aerofonów albo wyłaniający się z wrzawy, podszyty ludyczną nutą motyw. Nieposkromiona siła, huraganowa ekspresja tej muzyki, jej gwałtowność, żarliwość wyznaczyły poprzeczkę na długie lata. To jazz w swej najbardziej zadziornej, nieokiełznanej formie. W zeszłym roku chicagowski Atavistic wznowił płytę w poszerzonej wersji – muzyka po 40 latach wciąż brzmi porażająco. Nie mniej radykalnie prezentował się kolejny, nagrany również w międzynarodowym składzie album, "Nipples". Z tej sesji wyłoniło się trio z van Hovem i Bennikiem, czerpiące z inspiracje zarówno z jazzowego kanonu, współczesnej awangardy, jak z i ludowej poetyki.
Powyższe projekty określiły poszukiwania Brotzmanna w następnych latach. Okazały się też ogromnie ważne dla kształtowania europejskiej sceny muzyki improwizowanej - na ich gruncie spotykali się i wymieniali doświadczenia artyści z wielu krajów (zwłaszcza Wielkiej Brytanii i Holandii oraz Ameryki). Nie sposób omówić tu całego dorobku saksofonisty. Jako aktywna od ponad czterech dekad, węzłowa postać światowego free, wydał dziesiątki płyt we współpracy z mnóstwem muzyków.
Kolejnym przełomowym zespołem był powołany w połowie lat 80. Last Exit. Tworzony – poza Brotzmannem – przez muzyków amerykańskich (Billa Laswella, Sonny'ego Sharrocka, Ronalda Shannona Jacksona) przyniósł obłędne, drapieżne dźwięki, na granicy free funku, ciężkiego rocka, bluesa i jazzu. Świetne efekty dała też współpraca z Laswellem na płycie "Low Life" z 1987 roku, wypełnionej potężnymi, niemal industrialnymi impresjami na saksofon basowy i gitary basowe, z wykorzystaniem – nieczęsto obecnej w projektach Brotzmanna – elektroniki.
Od początku lat 90. (a nawet końca 80.) dostrzec można u niemieckiego saksofonisty – jak i u wielu zachodnich awangardzistów – znamiona fascynacji Japonią. Jak wiemy, naród ten potrafi doprowadzić do niemal karykaturalnej skrajności wątki zaczerpnięte z euro-amerykańskiej kultury, jednocześnie nadając im rys oryginalności. Nic więc dziwnego, że Brotzmann znalazł tam godnych partnerów. Płyta "Dare Devil" z 1991 roku to zapis koncertu z Tokio z towarzyszeniem muzyków z Kraju Kwitnącej Wiśni. Bardziej znacząca jest jednak współpraca Niemca z Keijim Haino – gitarowym i wokalnym noise'owym ekstremistą – choćby na płycie: "Evolving Blush Or Driving The Original Sin" z 1997 roku, na której wyjątkowo wykorzystuje on wyłącznie swój głos.
Do swego kolejnego projektu, powstałego w pierwszej połowie lat 90. Die Like A Dog, zaprosił Brotzmann japońskiego trębacza Toshinori Kondo. Grupa współtworzona przez genialną sekcję Hamid Drake / William Parker jawi się jako jeden z najlepszych na świecie, regularnie działających małych freejazzowych zespołów. Gęsty, wyzwolony, ale zahaczający o funk rytm nadaje muzyce pewnej chwytliwości i niebywałego polotu, czemu sprzyja rozpędzona i potoczysta gra Kondo. Nowoczesne, świeże, pełne porywającej energii granie udokumentowane zostało na kilku płytach.
Nie mniej ważnym przedsięwzięciem powołanym w minionej dekadzie jest Tentet Brotzmanna, będący łącznikiem między środowiskiem europejskich i (przede wszystkim) chicagowskich muzyków. Formacja w wyśmienity, błyskotliwy, pełen rozmachu sposób skupia niemal całą tradycję bigbandowego free.
Inni ważni muzycy towarzyszący saksofoniście w ostatnich lat to Skandynawowie: Peter Friis Nielsen i Peeter Uuskyla (ten skład sporadycznie uzupełniał nasz rodak - Mikołaj Trzaska, pokłosiem tej współpracy jest płyta "Malamute" z 2005 roku). Z nimi penetruje Brotzmann muzykę szalenie powikłaną, opartą na pozbawionych regularności strukturach, wciągającą w nieobliczalne rytmiczne labirynty. Spotkanie z Trzaską to nie jedyny polski akcent na artystycznej ścieżce Niemca. Miał on okazję kilkukrotnie grać z Tomaszem Stańko – choćby przy okazji pamiętnego, firmowanego przez Dona Cherry'ego i Krzysztofa Pendereckiego albumu "Actions" z 1971 roku czy w ramach European Orchestra Ceceila Taylora.
Miniony rok był dla niemieckiego saksofonisty nad wyraz obfity wydawniczo - pojawiły się m.in.: płyta "The Fat Is Gone", "One Night At Burmantofts" - album tria innego geniusza free – Alana Wilkinsona z gościnnym udziałem Niemca, "American Landscapes" Tentetu, "Guts" firmowana przez freejazzową supergrupę (obok bohatera niniejszego artykułu: Joe McPhee, Kent Kessler, Michael Zerang), "Only The Devil Has No Dreams" saksofonowego tria sonore czy "Fragments" - rejestracja koncertu z gitarzystą Sonnym Sharrockiem z 1989 roku. Z kolei w 2008 wydany został krążek firmowany z Peeterem Uuskylą, pt. "Born Broke".
Brotzmann pozostaje artystą kontrowersyjnym. Łatwo zarzucić mu jednowymiarowość. Przy pobieżnym oglądzie jego twórczości taka ocena się narzuca. Jednak najbardziej wytrwali i dociekliwi słuchacze zapewne docenią jego rozwój na przestrzeni lat, uchwycą w dorobku wiele niuansów. Niemniej zgodzić się trzeba, iż sedno muzyki Brotzmanna jest dzikie, hałaśliwe, gwałtowne. I nic nie wskazuje na to, by "rzeźnik z Wuppertal", pomimo swych 67 lat, okiełznał ekspresję, wygładził teutoński ton oraz zwolnił tempo.
Łukasz Iwasiński