Rozmowa z Fransem Brüggenem, prekursorem wykonawstwa muzyki dawnej.
Udało nam się nauczyć współczesnych muzyków odpowiedzialności i szacunku dla kompozytorów.
Przed pięćdziesięciu laty Frans Brüggen należał do pierwszych artystów wykonujących muzykę barokową na instrumentach z epoki. Ćwierć wieku temu stworzył legendarną już dziś Orkiestrę XVIII wieku, z którą pokazał światu, jak naprawdę brzmiały symfonie Haydna, Mozarta i Beethovena. Już w najbliższym tygodniu zawita do Warszawy, by objawić nam autentyczne oblicze Fryderyka Chopina.
Pół wieku temu należał Pan do prekursorów wykonawstwa muzyki dawnej. Co dla Pana oznacza ten termin?
Gdy w latach pięćdziesiątych rozpoczynaliśmy nasze poszukiwania "prawdziwego" brzmienia utworów z XVII i XVIII wieku, towarzyszyło nam przekonanie, które najlepiej sformułował wybitny niemiecki kompozytor, Paul Hindemith. Stwierdził on kiedyś, że interpretowanie muzyki minionych epok na współczesnych instrumentach, bez uwzględnienia historycznego stylu wykonawczego, jest w istocie tworzeniem falsyfikatu. Tymczasem przez całą pierwszą połowę minionego wieku ów proceder był powszechnie akceptowany. Nicolas Harnonocurt, Gustav Leonhardt, John Eliott Gardiner i ja postanowiliśmy się mu przeciwstawić, badając historyczne dokumenty oraz sięgając po zabytkowe instrumenty bądź ich rekonstrukcje. Oczywiście do "prawdy" o danym utworze można się zbliżyć, ale nigdy nie posiądzie się jej w pełni. Nie jesteśmy w stanie zrekonstruować chociażby całego kontekstu społecznego i obyczajowego, jaki towarzyszył chociażby premierze IX Symfonii Beethovena.
Czy sformułowana wówczas filozofia jest nadal aktualna?
Zdecydowanie tak. Przez te pół wieku sens naszej działalności pozostał ten sam, choć bez wątpienia zmienił się nasz status w muzycznym światku. Wówczas uznawani byliśmy za odszczepieńców, niemalże wrogów; dziś traktowani jesteśmy na równi z reprezentantami głównego nurtu filharmonicznego.
Nadal jednak tworzycie rodzaj subkultury. Czy faktycznie udało Wam się zreformować wykonawstwo muzyki klasycyzmu oraz baroku?
Bez wątpienia. Za największy sukces uważam fakt, że najwybitniejsi współcześni dyrygenci, jak Claudio Abbado czy Mariss Jansons, otwarcie przyznają się do naszych wpływów. Ten ostatni przychodził nawet kiedyś regularnie z partyturami na nasze próby, żeby dowiedzieć się, jak należy interpretować Haydna! Udało nam się nauczyć współczesnych muzyków odpowiedzialności i szacunku dla idei kompozytorów ukrytych w nutach oraz "między nimi". Kiedyś wśród dyrygentów dominowała niezwykle zaborcza i pyszna postawa, której symbolem stał się Hebert von Karajan. Krążyło zresztą powiedzonko mówiące, że on dyryguje raczej orkiestrą niż utworem. Wewnątrz Orkiestry XVIII wieku panują zupełnie inne relacje. Dyrygent nie jest tu udzielnym władcą, lecz równorzędną częścią całego organizmu. "Demokratycznie" współtworzymy interpretacje podczas prób i po równo dzielimy się przychodami.
Orkiestra XVIII wieku była jednym z pierwszych zespołów, które wyspecjalizowały się w dziełach klasyków wiedeńskich, a następnie wczesnych romantyków. W Warszawie zagracie Schuberta oraz Chopina. Czy zespoły z ich epoki aż tak bardzo różniły się od współczesnych?
Nieporównanie mniej niż te z czasów Haydna, Mozarta i Beethovena, nie mówiąc już o Bachu. W gruncie rzeczy były to już współczesne instrumenty, chociaż dalszy rozwój technologii znacząco wpłynął na ich brzmienie, dynamikę, artykulację. Nie jestem jednak doktrynerem i nie mam nic przeciwko nowoczesnemu kanonowi interpretowania Chopina, który promuje się w ramach słynnego warszawskiego konkursu. Jeśli jednak ktoś chce usłyszeć tę muzykę "uszami kompozytora", zapraszam na nasz występ.
A gdzie zaczyna się historyczna granica wykonawstwa muzyki dawnej? Czy możliwe, że za kilkadziesiąt lat usłyszymy utwory Weberna na instrumentach z epoki? Pana zespół wykonywał już kompozycje jego rówieśnika, Igora Strawińskiego.
Cóż, można powiedzieć, że dyrygenci głównego nurtu zaczynają swoją drogę od Wagnera, a potem cofają się do Brahmsa, Schumanna, Mozarta, wreszcie Bacha. Tendencja w świecie wykonawstwa muzyki dawnej jest odwrotna. Pierwsze zespoły wykonywały Monteverdiego i innych kompozytorów wczesnego baroku, by stopniowo przejść do muzyki Bacha, Mozarta i wreszcie twórców XIX-wiecznych. John Eliott Gardiner nagrał ostatnio na instrumentach z epoki Requiem Verdiego, kompozytora zmarłego w 1901 roku! Istnieje jednak pewna obiektywna granica, którą wyznaczają opery Wagnera. W pewnym sensie one wyznaczyły w miarę stabilny standard brzmienia współczesnych orkiestr. Z kolei moją osobistą cezurę stanowią dzieła Berlioza, twórcy nowoczesnego stylu instrumentacji. Co do Strawińskiego – to był swoisty eksperyment. Trzeba pamiętać, że rosyjski kompozytor nawiązywał w większości swoich dojrzałych dzieł, m.in. w wykonywanym przez Orkiestrę XVIII wieku balecie "Appollon musagète", do stylu muzyki baroku oraz klasycyzmu. W tym wypadku połączenie nowoczesnej partytury z dawnym brzmieniem wydaje się więc uzasadnione.
Pańska ojczyzna należy do światowych centrów wykonawstwa muzyki dawnej. To w Holandii, obok Wielkiej Brytanii oraz krajów niemieckojęzycznych, rozpoczął się ten ruch. W Polsce i całej Europie Wschodniej jest on dopiero w powijakach. Skąd ta przepaść?
Odpowiedź jest bardzo prosta i wynika raczej z czynników ekonomicznych niż kulturowych. Po Drugiej Wojnie Światowej w ramach Planu Marschalla do Europy Zachodniej trafiło mnóstwo środków finansowych z USA. Nie mogło to pozostać bez wpływu na kulturę oraz edukację. Gdy ja oraz inni muzycy mojego pokolenia rozpoczynaliśmy studia, mieliśmy praktycznie nieograniczone możliwości. Gdy zapragnąłem uczyć się gry na zapomnianym wówczas flecie prostym, bez problemu załatwiono mi znakomity instrument oraz pedagoga. Inni pragnęli poznawać tajniki klawesynu, wioli da gamba czy lutni. Można więc pół-żartem powiedzieć, że cały ruch wykonawstwa muzyki dawnej został zasponsorowany przez rząd amerykański...
Michał Mendyk