Piotr Lemańczyk zaprasza nad Bałtyk. Żeby potańczyć
Jeszcze nie zakończył się 2014, a jego nazwisko można znaleźć na pięciu płytach. Piotr Lemańczyk, już dziś postrzegany jest jako maestro kontrabasu, nie próżnuje i wydaje kolejne płyty.
Tak jak wielu doświadczonych, a mających jeszcze coś do powiedzenia w jazzie muzyków, opiera się na młodym, dynamicznym, utalentowanym zespole. North Quartet – czyli Szymon Łukowski - saksofon tenorowy i sopranowy oraz klarnet basowy, Emil Miszk - trąbka i fluegelhorn oraz Sławomir Koryzno – perkusja – to dzieciaki, które napełniają go energią, to jego okręt, jego ster i jego bandera. To samo wcześniej robili w swoich seniorskich czasach choćby Miles Davies czy obecnie Wayne Shortet, a także Tomasz Stańko czy Zbigniew Namysłowski. Niesporzyte siły, pasja, nieposkromione ambicje, uzupełniają się z doświadczeniem, przenikliwością, umiejętnością wyciągania wniosków. Muzyka zawarta na „Baltic Dance” to zagmatwane opowieści, często mocno podbudowane tkliwością, tęsknotą znaną choćby z twórczości Ketila Bjornstada czy Larsa Danielssohna. I pewnie do tego ostatniego artysty, Lemanczykowi jest najbliżej, tym bardziej, że także docenia „zimny podmuch Północy” i muzykę poważną, co spowodowało, że zaprosił na swoją płytę kwartet smyczkowy Neo Quartet. Posiadając na swoim koncie prawie 50 albumów, z czego siedem pod swoim nazwiskiem i cztery nagrane w zespole Orange Trane, Lemańczyk ma już tak ugruntowaną pozycję, że może sobie pozwolić na nie przejmowanie się gustami miłośników jazzu, tylko grać tom co lubi – i to mu wychodzi najlepiej!
Jeden z niewielu improwizujących puzonistów w kraju - Grzegorz Rogala na krążku „Poezjazz” podsumowuje kolejne etapy swojej dotychczasowe kariery, w efekcie każdy kawałek można by rozbić na części pierwsze i przyporządkować go jakiemuś etapowi rozwoju artysty – zagranicznej trasie koncertowej w towarzystwie wybitnego muzyka, udziale w ważnym, cenionym festiwalu, ulegnięciu danej fascynacji. Na albumie usłyszymy znakomitego saksofonistę altowego Sagita Zilbermana, z którym Rogala dwa lata temu koncertował w kilku europejskich krajach. W trzech utworach odnajdziemy też wokalistki: Barbarę Rogalę i Małgorzatę Hutek – co pozytywnie wpływa na odbiór całej płyty, urozmaica ją i pozwala sprawdzić, jak zespół i sam lidera radzą sobie jako akompaniatorzy. Do tego dochodzi jeszcze arcyciekawie ujęte wpływy latin jazzu – choćby w „Latin” – gdzie Rogala wchodzi na terytoria, które kiedyś odkrywał m.in Stan Getz. Do tego dochodzą kwestie intymne – w końcu już sam tytuł nakierowuje nas na poezję, nadanie słowu wielu znaczeń, próbie otwarcia się na głębię, stąd teksty z tworczości Brunona Schultza i „Pieśni nad pieśniami” z Biblii, a także improwizacje na tematy z polskiej tradycji, czyli „Czerwone Jagody”.
Drodzy Państwo, Panie, Panowie, mam przyjemność przypomnieć, że Jazzpospolita jest z nami na jazzowej scenie już pięć lat i ciąle w niezmienionym składzie: Michał Przerwa-Tetmajer (gitara), Michał Załęski (instrumenty klawiszowe), Stefan Nowakowski (gitara basowa, kontrabas) i Wojtek Oleksiak (perkusja i elektronika). Ich najnowszy krążek „Jazzpo!” nie jest niczym nowym w dyskografii zespołu - to wciąż mocno naładowany rockowym impulsem kwartet, który bazuje na mocnym pulsie, ekspresyjności, potrzebie zderzania się w ostrych interakcjach. Samego siebie przechodzi na krążku Michał Przerwa-Tetmajer, który zrobił duży krok do przodu już na swoje tegorocznej płycie „Doktor Filozofii”. To on w największym stopniu wpływa na brzmienie zespołu i przypomina mi młodego Johna Abercrombie, gdy jeszcze nie medytował nad gitarą, ale chciał swoją muzyką podbić świat, jak choćby w dynamicznych: „Motor motor motor'', czy w „Pogadance”. 11 kompozycji, starannie dopracowany materiał – stylistycznie jednorodny i podchodzący pod gusta zarówno miłośników szerokiego mainstreamu, jak i okolic okołorockowych.
Taki pomysł na poszerzanie swoich muzycznych horyzontów mieli wcześniej m.in bracia Olesie, którzy do swojego duetu na kolejną płytę zapraszali po jednym gościu. Ambitny pomysł wydania czterech krążków, z tyloma zaproszonymi do współpracy muzykami, znalazł się u podstaw projektu LXMP – czyli perkusisty Macio Morettiego i pianisty Piotra Zabrodzkiego – „od zawsze” członków warszawskiej awangardy. Po tym jak dwa lata temu światło dzienne ujrzały krążki dokumentujące spotkania zespołu z Chadem Popple i Kazuhisą Uchihashim, teraz słyszymy australijskiego kontrabasistę Claytona Thomasa – niezwykle ogranego i doświadczonego na europejskiej scenie muzycznej, który występował i nagrywał choćby z Kenem Vandermarkiem, Peterem Brotzmannem, czy Evanem Parkerem. Jeden, prawie 50 minutowy utwór – o jakże sympatycznej nazwie „Kuleczka” – to poskręcana, ostra, nierówna, kanciasta muzyka dla prawdziwych awangardowych twarzieli.
Bydgoski klub „Mózg” to miejsce, które było niemym świadkiem wielu nieziemskich spotkań improwizujących fascynatów. Trzech z nich, właśnie po występach w tym miejscu interaktywnych jazzowych starć - postanowiło utrwalić swoje pomysły powołując do życia trio. Tomasz Pawlicki – flet, komputer; Mateusz Szwankowski – klarnet, klarnet basowy oraz Jacek Buhl – perkusja, instrumenty perkusyjne – czyli Trzy Tony – wydało właśnie ciężką do sklasyfikowania płytę „Efekt księżyca” (wyd. Requiem). Chociaż w informacjach o albumie można znaleźć odwołania do klasyki, w szczególności do Mozarta i Schoenberga to jednak nie jest to niczym łatwym, od razu rzucającym się w uch. Więcej jest tu odwołań do muzyki filmowej, sam krążek doskonale nadawałby się do muzycznej ilustracji w szczególności ambitnego animowanego filmu. Zarówno stylistyka okładki płyty, jak i kolejne tytuły świadczą o próbie ozdobienia mrocznej, przenikliwej, czasami wprost groźnej muzyki aspektami związanymi z nocą, z księżycem, magią i pogańskimi wierzeniami. „Efekt księżyca” śmiało można polecić słuchaczom, którzy poszukują alternatywnych, improwizowanych wrażeń, ale niekonieczne fascynują się porykiwaniami a la Peter Broetzmann.
„Beduin” – to zaskakująco mocno etniczne, przestrzenne brzmienie trąbki Jachny. Surowy, pustynny utwór „Nocny pociąg” – rzeczywiście swoją rytmiką, powtarzalnością przetrawioną przez pomysłowe głowy sprawia, że czujemy się jak podczas jazdy w czymś dusznym, gęstym, stukoczącym na kolejnych wybojach, „Samotna boja” – odległe, zachowawcze dźwięki trąbki, przerywane nazwiązujacymi do tradycji buddyjskiej dudnieniami bębnów. Kazdy z dziewięciu znajdujacych się na czwartym już krążku duetu Wojciech Jachna i Jacka Buchla – „Antropina” (wyd. Antropina) to oddzielny byt krążący gdzieś wokół pomysłów obu improwzatorów, którzy będąc na swoim nie ograniczają się, choć nie wszystkie przedstawiane przez nich rzeczy są jednakowej wartości – jak choćby mało zajmujące i epigońskie „UKF”. Panowie są jednak pewni swoich umiejętności, znają się jak łyse konie i nie obawiają się słów krytyki, dzięki temu potrafią nas uraczyć takimi perełkami, jakimi jest na „Atropinie” choćby zniuansowana, bogata i zmuszająca do nacikania wciąż i wciąż „Lawina”.
Przyznam się, że już po pierwszym przesłuchaniu płyty „Tape” zespołu Permant Vacation... odjęło mi mowę, a moje palce u rąk doprowadziło do stanu hibernacji, tak że napisanie czegoś o krążku wydawało mi się czymś pozbawionym sensu. Okazało się, że tworzący zespół muzycy myślą podobnie – po prostu nie za bardzo chce im się o swojej muzyce gadać. Najłatwiej więc odesłać do próbek muzyki zawartej na krążku i sprawdzić, jak odbierane jest to, co zespół nagrał w zeszłym roku na dużej scenie oraz w korytarzach Teatru Polskiego w Bydgoszczy, dostępnych dla artystów przez całą dobę”– jak zwierzają się w materiałach promocyjnych artyści. Gdzieś pomiędzy jawą a snem, zawieszony jest świat kreowany przez Permanent Vacation na „Tape” – których sposobem na komunikowanie się z odbiorcami jest wędrowanie po tej granicy i przesuwanie się raz w jedną raz w drugą stronę. Bez obawy, jest to muzyka wyciszona, często sarkastyczna, bazująca na elementach wyrwanych z horrorów klasy C, czy trip hopowych odnośników z dużą dawką ambientu.
Neo-soul, skrecze, syntezatory, niezłe teksty, intrygujące głosy, sporo chilloutu, raczej ograniczone ilości smoothjazzu, choć smaczne wstawki sekcji dętej. Uff sporo tego Zigmonty i ich „Posiłki” to jeden wielki gar, do którego powrzucano różne gatunki muzyczne, czasami wydawałoby się, nieprzystające do siebie, innym razem, już nazbyt często ograne, wykorzystywane aż do zdarcia. I tak, jak to bywa w przypadku takich bogatych potraw, można się w nich albo zakochać albo dostać… bólu brzucha. „Czym się żywisz człowieku?” pyta wokalistka Zigmontów – jaka jest Twoja duchowa strawa drogi czytelniku? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć słuchając tej wielobarwnej muzyki.
Radzę tym, którzy znają Pawła Szamburskiego jako bezwględnego imrowizatora, siedzącego po uszy w awangardzie przez zakupem jego najnowszego krążka „Ceratitis Capitata” przesłuchać sampli zawartych tam dzieł. Myślę, że większość z Was będzie podobnie jak ja bardziej niż zaskoczona. Otóż klarnecista nie dość, że nagrał album solo, to jeszcze ciężko powiedzieć, by miało to coś wspólngo z improwizacją. Nie zmienia to faktu, że warto wyjść trochę poza świat Drake’a, Trzaski, czy Vandermarka i sprawdzić, co się dzieje też w innych okołojazzowych pokojach. A jest tam więcej niż ciekawie. Szamburski w kościele w Błoniach pod Tarnowem nagał płytę głęboką, osadzoną w świecie sacrum, harmonii i podążania za nieprzemijającym pięknem. Na tym krążku wszystko jest „tak” lub „nie”, nie ma miejsce na letniość. 5 kawałków odnoszących się do zróżonicowanej kultury basenu Morza Śródziemne – to, co ciekawe, płyta w niewielkim stopniu etniczna, wysoce medytacyjna, duchowa przygoda po nieznanym.
Mieczysław Burski
Tak jak wielu doświadczonych, a mających jeszcze coś do powiedzenia w jazzie muzyków, opiera się na młodym, dynamicznym, utalentowanym zespole. North Quartet – czyli Szymon Łukowski - saksofon tenorowy i sopranowy oraz klarnet basowy, Emil Miszk - trąbka i fluegelhorn oraz Sławomir Koryzno – perkusja – to dzieciaki, które napełniają go energią, to jego okręt, jego ster i jego bandera. To samo wcześniej robili w swoich seniorskich czasach choćby Miles Davies czy obecnie Wayne Shortet, a także Tomasz Stańko czy Zbigniew Namysłowski. Niesporzyte siły, pasja, nieposkromione ambicje, uzupełniają się z doświadczeniem, przenikliwością, umiejętnością wyciągania wniosków. Muzyka zawarta na „Baltic Dance” (wyd. Soliton) to zagmatwane opowieści, często mocno podbudowane tkliwością, tęsknotą znaną choćby z twórczości Ketila Bjornstada czy Larsa Danielssohna. I pewnie do tego ostatniego artysty, Piotrowi Lemanczykowi jest najbliżej, tym bardziej, że także docenia „zimny podmuch Północy” i muzykę poważną, co spowodowało, że zaprosił na swoją płytę kwartet smyczkowy Neo Quartet. Posiadając na swoim koncie prawie 50 albumów, z czego siedem pod swoim nazwiskiem i cztery nagrane w zespole Orange Trane, Lemańczyk ma już tak ugruntowaną pozycję, że może sobie pozwolić na nie przejmowanie się gustami miłośników jazzu, tylko grać tom co lubi – i to mu wychodzi najlepiej!
Bydgoski klub „Mózg” to miejsce, które było niemym świadkiem wielu nieziemskich spotkań improwizujących fascynatów. Trzech z nich, właśnie po występach w tym miejscu interaktywnych jazzowych starć - postanowiło utrwalić swoje pomysły powołując do życia trio. Tomasz Pawlicki – flet, komputer; Mateusz Szwankowski – klarnet, klarnet basowy oraz Jacek Buhl – perkusja, instrumenty perkusyjne – czyli Trzy Tony – wydało właśnie ciężką do sklasyfikowania płytę „Efekt księżyca” (wyd. Requiem). Chociaż w informacjach o albumie można znaleźć odwołania do klasyki, w szczególności do Mozarta i Schoenberga to jednak nie jest to niczym łatwym, od razu rzucającym się w uch. Więcej jest tu odwołań do muzyki filmowej, sam krążek doskonale nadawałby się do muzycznej ilustracji w szczególności ambitnego animowanego filmu. Zarówno stylistyka okładki płyty, jak i kolejne tytuły świadczą o próbie ozdobienia mrocznej, przenikliwej, czasami wprost groźnej muzyki aspektami związanymi z nocą, z księżycem, magią i pogańskimi wierzeniami. „Efekt księżyca” śmiało można polecić słuchaczom, którzy poszukują alternatywnych, improwizowanych wrażeń, ale niekonieczne fascynują się porykiwaniami a la Peter Broetzmann.
„Beduin” – to zaskakująco mocno etniczne, przestrzenne brzmienie trąbki Jachny. Surowy, pustynny utwór „Nocny pociąg” – rzeczywiście swoją rytmiką, powtarzalnością przetrawioną przez pomysłowe głowy sprawia, że czujemy się jak podczas jazdy w czymś dusznym, gęstym, stukoczącym na kolejnych wybojach, „Samotna boja” – odległe, zachowawcze dźwięki trąbki, przerywane nazwiązujacymi do tradycji buddyjskiej dudnieniami bębnów. Kazdy z dziewięciu znajdujacych się na czwartym już krążku duetu Wojciech Jachna i Jacka Buchla – „Atropina” (wyd. Requiem) to oddzielny byt krążący gdzieś wokół pomysłów obu improwzatorów, którzy będąc na swoim nie ograniczają się, choć nie wszystkie przedstawiane przez nich rzeczy są jednakowej wartości – jak choćby mało zajmujące i epigońskie „UKF”. Panowie są jednak pewni swoich umiejętności, znają się jak łyse konie i nie obawiają się słów krytyki, dzięki temu potrafią nas uraczyć takimi perełkami, jakimi jest na „Atropinie” choćby zniuansowana, bogata i zmuszająca do nacikania wciąż i wciąż „Lawina”.
Przyznam się, że już po pierwszym przesłuchaniu płyty „Permant Vacation” (wyd. Requiem) zespołu Tape odjęło mi mowę, a moje palce u rąk doprowadziło do stanu hibernacji, tak że napisanie czegoś o krążku wydawało mi się czymś pozbawionym sensu. Okazało się, że tworzący zespół muzycy myślą podobnie – po prostu nie za bardzo chce im się o swojej muzyce gadać. Najłatwiej więc odesłać do próbek muzyki zawartej na krążku i sprawdzić, jak odbierane jest to, co zespół nagrał w zeszłym roku na dużej scenie oraz w korytarzach Teatru Polskiego w Bydgoszczy, dostępnych dla artystów przez całą dobę”– jak zwierzają się w materiałach promocyjnych artyści. Gdzieś pomiędzy jawą a snem, zawieszony jest świat kreowany przez Tape – których sposobem na komunikowanie się z odbiorcami jest wędrowanie po tej granicy i przesuwanie się raz w jedną raz w drugą stronę. Bez obawy, jest to muzyka wyciszona, często sarkastyczna, bazująca na elementach wyrwanych z horrorów klasy C, czy trip hopowych odnośników z dużą dawką ambientu.
Jeśli chłopakom z Orange The Juice chodziło o to, by nie być zaszufladkowanym, by krytycy muzyczni głowili się nad etykietkami, którymi należałoby opatrzyć ich płyty, to... im się to całkowicie udało. I chwała im za to, bo zespół w składzie: Konrad Zawadzki – śpiew, Dawid Lewandowski – gitara, śpiew, Marcin Jadach – kontrabas, gitara basowa, Janek Kiedrzyński – perkusja, Marcin A. Steczkowski – instrumenty klawiszowe, trąbka Mariusz Godzina – saksofony – pozostawia sobie niezwykle wiele miejsca do zabawy konwencjami. Nawet gdy słyszymy dźwięki zbliżające nas do black metalowego grania, jak choćby na „Out of place” na krążku „The Drug of Choice” (Album CD i DVD będący rejestracja koncertową, zarejestrowaną 13.10.2012 w TR Warszawa, wyd. For Tune) to zostają one przedzielane prześmiewczymi wstawkami. Gdy na kolejnym „Raport” znów nadchodzi niespodziewana fala uderzeniowa, po momentach bliskich kontemplacji, do improwizowanej szarży saksofonowej staje Mariusz Godzina. Wypełniona po brzegi płyta – prawie 75 minut – stanowi podróż nie tylko po różnych muzycznych stylach, ale też pokaz zręczności w posługiwaniu się nimi.
Podobnie na „The Messiah is back” – gdzie w jednym pudełeczku otrzymamy i ostre, metalowe granie, muzykę eksperymentalną, elektronikę, szczyptę jazzu, a także masę kiczu. Jeśli dodamy do tego udział gości, wśród których znajdziemy... chór ze Stalowej Woli pod batutą Macieja Witka – to w efekcie otrzymamy potwierdzenie jednego – nic co ludzkie nie jest Orange The Juice obce. Klasycznym tego przykładem jest „I was wrong” gdzie partię wyluzowanego, popowego wokalu przerywają zgrzytliwe, skrzekliwe okrzyki. Chłopaki bawią się formą, a forma poddaje się im z zadziwiającą łatwością.
Jeden z niewielu improwizujących puzonistów w kraju - Grzegorz Rogala na krążku „Poezjazz” (wyd. Soliton) podsumowuje kolejne etapy swojej dotychczasowe kariery, w efekcie każdy kawałek można by rozbić na części pierwsze i przyporządkować go jakiemuś etapowi rozwoju artysty – zagranicznej trasie koncertowej w towarzystwie wybitnego muzyka, udziale w ważnym, cenionym festiwalu, ulegnięciu danej fascynacji. Na albumie usłyszymy znakomitą saksofonistę altowego Sagita Zilbermana, z którą Rogala dwa lata temu koncertował w kilku europejskich krajach. W trzech utworach odnajdziemy też wokalistki: Barbarę Rogalę i Małgorzatę Hutek – co pozytywnie wpływa na odbiór całej płyty, urozmaica ją i pozwala sprawdzić, jak zespół i sam lidera radzą sobie jako akompaniatorzy. Do tego dochodzi jeszcze arcyciekawie ujęte wpływy latin jazzu – choćby w „Latin” – gdzie Rogala wchodzi na terytoria, które kiedyś odkrywał m.in Stan Getz. Do tego dochodzą kwestie intymne – w końcu już sam tytuł nakierowuje nas na poezję, nadanie słowu wielu znaczeń, próbie otwarcia się na głębię, stąd teksty z tworczości Brunona Schultza i „Pieśni nad pieśniami” z Biblii, a także improwizacje na tematy z polskiej tradycji, czyli „Czerwone Jagody”.
Drodzy Państwo, Panie, Panowie, mam przyjemność przypomnieć, że Jazzpospolita jest z nami na jazzowej scenie już pięć lat i ciąle w niezmienionym składzie: Michał Przerwa-Tetmajer (gitara), Michał Załęski (instrumenty klawiszowe), Stefan Nowakowski (gitara basowa, kontrabas) i Wojtek Oleksiak (perkusja i elektronika). Ich najnowszy krążek „Jazzpo!” nie jest niczym nowym w dyskografii zespołu - to wciąż mocno naładowany rockowym impulsem kwartet, który bazuje na mocnym pulsie, ekspresyjności, potrzebie zderzania się w ostrych interakcjach. Samego siebie przechodzi na krążku Michał Przerwa-Tetmajer, który zrobił duży krok do przodu już na swoje tegorocznej płycie „Doktor Filozofii”.
To on w największym stopniu wpływa na brzmienie zespołu i przypomina mi młodego Johna Abercrombie, gdy jeszcze nie medytował nad gitarą, ale chciał swoją muzyką podbić świat, jak choćby w dynamicznych: „Motor motor motor'', czy w „Pogadance”. 11 kompozycji, starannie dopracowany materiał – stylistycznie jednorodny i podchodzący pod gusta zarówno miłośników szerokiego mainstreamu, jak i okolic okołorockowych.
Taki pomysł na poszerzanie swoich muzycznych horyzontów mieli wcześniej m.in bracia Olesie, którzy do swojego duetu na kolejną płytę zapraszali po jednym gościu. Ambitny pomysł wydania czterech krążków, z tyloma zaproszonymi do współpracy muzykami, znalazł się u podstaw projektu LXMP – czyli perkusisty Macio Morettiego i pianisty Piotra Zabrodzkiego – „od zawsze” członków warszawskiej awangardy. Po tym jak dwa lata temu światło dzienne ujrzały krążki dokumentujące spotkania zespołu z Chadem Popple i Kazuhisą Uchihashim, teraz słyszymy na "Krautcore Kamikaze" australijskiego kontrabasistę Claytona Thomasa – niezwykle ogranego i doświadczonego na europejskiej scenie muzycznej, który występował i nagrywał choćby z Kenem Vandermarkiem, Peterem Brotzmannem, czy Evanem Parkerem. Jeden, prawie 50 minutowy utwór – o jakże sympatycznej nazwie „Kuleczka” – to poskręcana, ostra, nierówna, kanciasta muzyka dla prawdziwych awangardowych twarzieli.
Neo-soul, skrecze, syntezatory, niezłe teksty, intrygujące głosy, sporo chilloutu, raczej ograniczone ilości smoothjazzu, choć smaczne wstawki sekcji dętej. Uff sporo tego Zigmonty i ich „Posiłki" (wyd. Siła z Pokoju Version Records) to jeden wielki gar, do którego powrzucano różne gatunki muzyczne, czasami wydawałoby się, nieprzystające do siebie, innym razem, już nazbyt często ograne, wykorzystywane aż do zdarcia. I tak, jak to bywa w przypadku takich bogatych potraw, można się w nich albo zakochać albo dostać… bólu brzucha. „Czym się żywisz człowieku?” pyta wokalistka Zigmontów – jaka jest Twoja duchowa strawa drogi czytelniku? Na te pytania warto sobie odpowiedzieć słuchając tej wielobarwnej muzyki.
Radzę tym, którzy znają Pawła Szamburskiego jako bezwględnego imrowizatora, siedzącego po uszy w awangardzie przez zakupem jego najnowszego krążka „Ceratitis Capitata” (wyd. Lado ABC) przesłuchać sampli zawartych tam dzieł. Myślę, że większość z Was będzie podobnie jak ja bardziej niż zaskoczona. Otóż klarnecista nie dość, że nagrał album solo, to jeszcze ciężko powiedzieć, by miało to coś wspólngo z improwizacją. Nie zmienia to faktu, że warto wyjść trochę poza świat Drake’a, Trzaski, czy Vandermarka i sprawdzić, co się dzieje też w innych okołojazzowych pokojach. A jest tam więcej niż ciekawie. Szamburski w kościele w Błoniach pod Tarnowem nagał płytę głęboką, osadzoną w świecie sacrum, harmonii i podążania za nieprzemijającym pięknem. Na tym krążku wszystko jest „tak” lub „nie”, nie ma miejsce na letniość. 5 kawałków odnoszących się do zróżonicowanej kultury basenu Morza Śródziemne – to, co ciekawe, płyta w niewielkim stopniu etniczna, wysoce medytacyjna, duchowa przygoda po nieznanym.
Mieczysław Burski