W wywiadzie dla Polskiego Radia Nikola Kołodziejczyk powiedział: "Nagrywaliśmy trochę w zbyt zwariowanych warunkach jak na tego rodzaju album, lecz mieliśmy bardzo dobrych muzyków. Okazało się, że warto to uczciwie pozostawić tak, jak zostało zarejestrowane. Muzyka na »Chord Nation« (wyd. For Tune) dlatego właśnie jest jazzowa, że jest blisko człowieka, który ją w danym momencie tworzy". Długo by wymieniać wszystkich 25 muzyków, którzy stanowią jego zespół – jego big band. Takie płyty jak „Chord Nation” powstają niezwykle rzadko. Młody – rocznik 1986 - Nikola Kołodziejczyk – stworzy wspaniała płytę, dzieło, które zasługuje na szczególną uwagę. Kompozytor, dyrygent i pianista jazzowy – autor tej zdumiewającej płyty– jest absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach, półfinalistą Bosendorfer Solo Piano Competition na Montreux Jazz Festival z 2007 r. i stypendystą Berklee College of Music. Pomimo młodego wieku otrzymał już wiele nagród, m.in. na Bielskiej Zadymce Jazzowej, Krokus Jazz Festival, Jazz Juniors, Festiwalu Pianistów Jazzowych "Debiuty", Nadzieje Warszawy. Mówimy więc o muzyku już nie tyle zdolnym, ale docenionym i pewnym siebie – jego 70 minutowa, podzielona na pięć części suita – to dzieło, którym rzuca wyzwanie takim jazzowym, krajowym mistrzom piszącym duże, rozbudowane utwory jak Włodek Pawlik i Krzysztof Herdzin. Muzyka porywająca, wciągająca, wielobarwna, która utrzymuje słuchacza w skupieniu, przykuwa jego uwagę, wybija na pierwszy plan nawet najdrobniejsze szczegóły – umieszczona gdzieś pomiędzy maistreamem, a wspomnieniami złotych, przedwojennych lat jazzu, korzystająca z free i wyciągająca elementy ze współczesnej muzyki współczesnej. „Chord Nation” to dzieło, z którego polski jazz może być bardzo dumny.
W Nowym Jorku, gdy już zdecydował się, że swoją muzyczną ekspresję będzie eksponował używając saksofonu altowego – współpracował z takimi gigantami jak: Don Cherry, Bill Dixon, Cecil Taylor i Dewey Redman. Porzucił jednak to środowisko i pojechał do Europy. Tu – a konkretnie we Wiedniu – mieszka już od dziesięciu lat i tworzy różnorodne projekty z muzykami ze Starego Kontynentu. Jego najnowszy krążek „Panta Rei” (wyd. For Tune) to owoc współpracy z naszymi muzykami. Marco Eneidi – człowiek, który w światowym free jazzie ma naprawdę wiele do powiedzenia, ukazuje na nim, jak wiele można zrobić dobrego na styku różnym prądów, kulturowych odniesień i uwarunkowań. Otrzymuje doskonałe wsparcie w swoim projekcie - Marco Eneidi Streamin’ 4 w postaci: Marka Pospieszalskiego – saksofon tenorowy, Ksawerego Wójcińskiego – kontrabas i Michała Treli – perkusja. Ich cztery improwizacyjne konstrukcje ukazują, że tak silne indywidualności, bez ograniczania swojej impulsywności, potrafią zgodnie współpracować dla „wspólnego dobra”.
Troje muzyków mocno związanych z duńskim środowiskiem muzycznym – tak wygląda skład bardzo nietypowego zespołu - Trio Sphere. Składają się na niego: wokalistka Ania Rybacka, klarnecista i klarnecista Jakub Dybżyński i gitarzysta jazzowy Marek Kądziela - absolwent Akademii Muzycznej w Odense. Proponowana przez nich na krążku „Synestezja” (wyd. Hevhetia) to muzyka kręcąca się wokół jazzu, etno i nawiązująca do współczesnej muzyki poważnej. Ponad 40 minutowa płyta – to próba zrealizowania zamierzenia jakie przedstawia jej tytuł. Synestezja to stan, w którym doznania jednego zmysłu powodują reakcję w postaci doświadczeń przypisywanych innym zmysłom. Czy słuchacz zareaguje w ten sposób? Ekspresyjny, emocjonalny styl śpiewania Rybackiej powoduje, że ciężko nie skupić się na jej przeżyciach, nie oderwać od rzeczywistości. To nie jest muzyka tła, to muzyka, która żyje, gitara i klarnet znakomicie współgrają ze sobą, łączą się z ludzkim głosem, owijają się wokół niego, pozwalają mu swobodnie płynąć, wyprzedzają bądź chronią się pod jego skrzydłami. Dybżyński i w szczególności Kądziela, z którym miałem nie jedno „spotkanie” słuchając jego gry na liczych płytach – starają się ukazać pełnię swoich umiejętności, w szczególności w takich melodyjnych utworach jak ''Celadon” czy mocno celtyckim - 'Burgundy''.
Mateusz Pałka – fortepian, Szymon Mika – gitara, Alan Wykpisz – kontrabas, Grzegorz Masłowski – perkusja. Przeszło trzy lata temu założyli zespół, który zdobył Grand Prix na Grupa Azoty Jazz Contest Tarnów 2013, gdzie nagrodą była sesja w studio. Od tego czasu dużo się w ich grze zmieniło. Słuchając ich najnowszego krążka „Popyt” rzuca mi się w uszy pewność siebie tych młodych chłopaków, ich poczucie własnej wartości. Większość kompozycji zawarta na krążku to dzieła, które wyszły spod ich pióra, a wisienką na torcie jest standard - „Airegin” Sonnego Rollinsa. Jeśli młoda polska jazzowa młodzież wierzy w to, że na ten gatunek muzyczny jest w naszym kraju popyt, to… bardzo dobrze! Chociaż nie jest sekretem, jak sprzedają się płyty i jakie jest zainteresowanie dużych mediów promowaniem naszych improwizatorów. „Popyt” to koronny dowód, że rośnie nam pokolenie muzyków, którzy bez kompleksów ustawiają sobie wysoko poprzeczkę i nie adresują swojej muzyki jedynie do polskiego odbiorcy. To, co słyszę na ich krążku w niczym nie odbiega od zachodnich odpowiedniów, którym dałbym cztery na pięć gwiazdek! A przypomnę, że mówię o stosunkowo mało znanych zawodnikach, ludziach na dorobku, którzy mają jeszcze sporo do udowodnienia.
Muzykę Marcina Maseckiego można nie lubić, można odmawiać jej „jazzowości”, można krytykować jego kolejne projekty, oskarżać go o kicz – dlaczego nie, na pewno argumenty się znajdą. Trudno jednak oskarżyć go o brak oryginalności, tego, że „mu się chce” poszukiwać, zaskakiwać, nie tylko dla poklasku, ale dla odnalezienia czegoś, co do tej pory było przed innymi ukryte lub znajdowało się w cieniu. Co więcej, Masecki sporo robi dla reinterpretowania polskiej kultury, oczywiście, może się to nie podobać, ale sama próba jest warta docenienia. Przyznam, że mnie osobiście nie przekonują ani jego wcześniejsze „Polonezy”, ani teraz „Mazurki” (wyd. For Tune). Jestem krytycznie nastawiony do tego, co z tymi melodiami, rytmami, strukturami robi pianista. Skoro ocenia się, że jego mazurki są „antymazurkowe i antytaneczne” to już wiele mówi o tym, czego możemy się spodziewać na jego krążku wydanym przez For Tune. Prawie godzinna płyta nie nuży, ale też nie zachęciła mnie do ponownego baczniejszego się jej przyjrzenia. Wydaje mi się, że nowe formy, szaty, w które ubiera te charakterystyczne dla polskości utwory, są na tyle zniekształcone, że w początkowej fazie odbioru mogą nam się wydawać karykaturalne. Doceniam więc próbę Maseckiego, ale nie korci mnie, bym poddał się jego antymazurkowej terapii.
Przed chwilą ukazała się kolejna płyta braci Olesiów, do której nagrania bracia zaprosili wibrafonistę Christopherem Dellem, by wspólnie przyjrzeć się niezapomnianym utworom Krzysztofa Komedy. Teraz Bartłomiej Oleś, czyli perkusista, przedstawia swój autorski projekt – „Chapters” (wyd. Fenommedia), do którego zaprosił młodego, a już uznanego i nie boję się tego powiedzieć, jednego z naszych najlepszych trębaczy – Tomasza Dąbrowskiego. Gra on nie tylko na trąbce, ale i na balkan hornie – jego mocne brzemiennie, agresywne, free jazzowe ekspresyjne sola przypominają, że także nasz wspaniały Tomasz Stańko, grał kiedyś na granicy wytrzymałości. Spotkanie dwóch obdarzonych wielkimi pokładami wyobraźni, technicznie perfekcyjnymi i pewnymi swoich umiejętności muzykami, to znakomita informacja dla miłośników takich bezkompromisowych duetów. Muzycy pozwalają sobie na wiele, sprawdzają swoje reakcje na grę partnera, walczą na pięści, przekrzykują, starają się po takiej burzy przejść do współpracy, zrozumienia, współgrania. Słuchając „Chapters” nie mogę się nadziwić, ile ciekawych rzeczy można wymyślić w takim duecie, bez silenia się, po prostu, zwyczajnie puszczając wodze fantazji.
Innym ciekawym duetem – Marka Kądzieli i Ksawerego Wójcickiego - jest „10 Little Stories” (wyd. For Tune), dzięki czemu możemy sprawdzić, jak wiele można opowiedzieć podczas spotkania dwóch instrumentów, w tym wypadku gitary i kontrabasu. Wzajemne nakładanie się ich partii, oplatanie, zmienianie roli, wychodzenie z cienia w najmniej przewidywalnym momencie, zaskakiwanie słuchacza nie codziennymi zrywami. „10 Little Stories” (wyd. For Tune) to krążek w dużym stopniu niezwykle nastrojowy, na którym muzyka momentami przechodzi w nieustający zew melancholii, jak w choćby w sennym „Impro I”. Nie wiem, czy wszystkim jednak podpasuje wokaliza Wójcickiego – może lepiej jakby został przy wiolonczeli – tu jest mistrzem, a w śpiewie, no cóż, zawsze jeszcze pozostają występy pod prysznicem.
Łukasz Matuszyk, wrocławski kompozytor i muzyk związany z Teatrem im. Modrzejewskiej w Legnicy, to mistrz akordeonu – człowiek, chcący na krążku „Bagaż” zaprezentować szereg swoich doświadczeń, które zdobył w ciągu 10 lat komponowania. Album daleki jest od zakwalifikowania go jako jazz z mocną domieszką tango - „Bagaż” to bowiem wypakowana po brzegi paka – różnych stylów, spostrzeżeń, zapożyczeń, sporo tu nie tylko tango, ale także klezmerskich rytmów, folku środkowoeuropejskiego, ale także współczesnych rytmów, drum and bass, a do tego jeszcze wokal - choćby Agnieszki Damrych czy Girls on Fire. Płyta Matuszyka to konglomerat, wykorzystywanie wielu instrumentów: perkusja, instrumenty perkusyjne, bas, kontrabas, gitary elektryczne, klasyczne, akustyczne, fortepian, wurlitzer, saksofon tenorowy, saksofon sopranowy, klarnet, klarnet basowy, flet, skrzypce, altówka, wiolonczela, puzon, waltornia, trąbka, vioara. Do tego jeszcze poetyckie teksty Gałczyńskiego, czy Tuwima. Teatr, prawdziwy teatr drodzy państwo!
Mieczysław Burski