Przypomnijmy - zapraszali go do współpracy tacy wielcy współczesnej muzyki improwizowanej, jak: John Zorn, Marc Ribot, Wadada Leo Smith. A mamy do czynienia z naprawdę wyjątkowo wpływową postacią m.in członkiem znakomitego Tim Berne's Snakeoil. Ale przecież doskonale realizuje się on też w indie rocku - grając m.in Xiu Xiu, czy Mr. Bungle. Kogo Ches Smith zaprosił na swoją premierową dla ECM płytę? Niesamowicie kreatywnych graczy: pianistę Craiga Taborna i skrzypka Mata Maneriego. Już same nazwiska powodują, że możemy zacierać ręce, tym bardziej, że pomysłowość lidera nie zna granic - oprócz perkusji, znakomicie wykorzystuje on możliwości kotłów i wibrafonu. Dzięki temu muzyka tria na "The Bell" pulsuje od barw, skrzypek i pianista wchodzą w znakomite duety, ich gra jest niezwykle wciągająca, w dużym stopniu oparta na rozpatrywaniu piękna pojedynczych dźwięków - to urzeka, czaruje, choć może czasem chciałoby się usłyszeć nieco bardziej surowe, niepokojące improwizacje.
Kolejną, mocno wyciszoną płytą - ze znakomitymi partiami pojedynczych instrumentów - ale bez nadmiernych emocji, raczej w pogrążeniu w sentymentalnych, melancholijnych, czasem też pesymistycznych klimatach jest dzieło algierskiego basisty Michela Benita. Miłośnicy muzyki wydawanej przez ECM doskonale pamiętają go zapewne z dwóch atrakcyjnych albumów Andy Shepparda. Michela Benita wiele wyniósł we współpracy z nim i na "River Silver" prezentuje - wraz ze swoim sformuowanym przed sześciu laty zespołem Ethics - muzykę - wystylizowaną, wiejącą chłodem, romantyczną, ale bez ckliwości. Nie ma się co dziwić, gdyż to właśnie jednym z członków grupy - jej głównym spoiwem i rdzeniem - jest fenomenalny Eivind Aarset, którego gra jest rozpoznawalna, na każdej z płyt, na których występował. Mocno folkowe właściwości krążka - to także zasługa Japonki Mieko Miyazaki, której gra na koto, należącym do grupy chordofonów szarpanych rodzaju cytry, będącym narodowym instrumentem jego kraju - robi piorunujące wrażenie.
Nie rozgrzeje nas też potężniejszym uderzeniem "Amorphae" Bena Mondera, który gra na zwykłej gitarze elektrycznej i jej barytonowej wersji. Charakterystyczna, tajemnicza, wywołująca niepokój gra perkusisty Paul Motian - wsparta syntezatorami - które pomagają w uzyskaniu szerokiej, przestrzennej muzyki, pełnej sprzeczności, kieruje się w stronę sacrum. Ten znakomity, doświadczony muzyk to nie przypadkowy "gość" na "Amorphae", w końcu to z nim projekt ten - jako serię duetów tworzył właśnie Ben Monder. Niestety, śmierć Moriana w 2011 roku sprawiła, że tylko trzy utwory to rejestracja ich współpracy z 2010 roku. Reszta to owoc spotkania z Andrew Cyrillem. Choć różnica jest zauważalna i nie jest łatwo temu perkusiście zastąpić bardziej utytułowanego kolegi, to jednak wychodzi on obronną ręką. Dzięki temu "Amorphae" utrzymuje poziom, to znakomita pozycja na ukojenie skołatanych nerwów.
"Jest to muzyka wyrafinowana i głęboka, pozbawiona efekciarstwa i banału" - pisze o swoim najnowszym krążku nagranym dla For Tune - perkusista Rafał Gorzycki - twórca zespołów: Sing Sing Penelope, Ecstasy Project, Dziki Jazz, A-kineton, Experimental Psychology w duecie ze skrzypkiem Sebastianem Gruchotem oraz Therapy z gitarzystą Kamilem Paterem. Gorzycki mógłby swoją muzyczna aktywnością obdarzyć przynajmniej jeszcze dwóch artystów! Na "Playing" (wyd. For Tune) zaprosił gitarzystę Marka Malinowskiego, z którym, będąc wspieranym przez basistę Wojtka Woźniaka - tworzy muzykę bynajmniej nie pędząca na złamanie karku, na zatracenie. Nie oznacza to jednak, że trio to, pozostaje w okowach domowej stagnacji - choć Malinowski to bynajmniej nie muzyczny zakapior, który by na swej gitarze rwał struny, to jednak potrafi, w szczególności w duetach z liderem, tworzyć zarówno ciekawe melodie, jak i bogate, wielopłaszczyznowe, ciągle zmienijące się brzmienie.
Bliskowschodnie tematy niezwykle pasują do jazzu. Współcześni improwizatorzy wielokrotnie korzystali z tych tradycji, część z nich jedynie wykorzystywała pasujące im fragmenty i szło dalej, inni starali się je zgłębić, starać się zrozumieć, poznać, włączyć do swoje rozumienia muzyki. Współpraca braci Olesiów z Jorgosem Skoliasem, to zapowiedź czegoś wyjątkowego, czegoś co na stałe zapisuje się na kartach nie tylko polskiego jazzu, ale i całej naszej muzyki. "Maggid" - tytuł krążka tria - oznacza w judaizmie wschodnioeuropejskim wędrownego kaznodzieję, którego rola polegała na przybliżaniu nauk rabinicznych przeciętnemu słuchaczowi, a także pozaziemskiego mentora, który nawiązuje kontakt z ludźmi nawiedzając ich poprzez sny, wizje, a także słowa wypowiedziane ich własnymi ustami. Jak mają się te wskazówki dla zrozumienia prezentowanej muzyki? Na pewno Olesiowie i Skolias nie jedną godzinę przegadali nad tym, co chcą osiągnąć poprzez tą trudną w odbiorze i celującą w wyrafinowanego słuchacza płytę. W efekcie mamy krążek, który zapewne nie przypadnie do gostu wielu jazzfanom, a nawet tym, którzy kolekcjonują dorobek braci. To muzyka rozpięta między czasem, a gatunkami, sięgający głęboko do żydowskich tradycji, mistyczna, przepełniona pytaniami, wiele wymagająca od odbiorcy.
"Lonely Journey" to lider Łukasz Pawlik - fortepian, instrumenty klawiszowe, Dawid Główczewski - saksofon altowy i sopranowy, Paweł Pańta - gitara basowa, Cezary Konrad – perkusja, a także dwaj goście specjalni, pojawiający się w jednym numerze, znakomity gitarzysta Mike Stern i świetny trębacz Michael "Patches" Stewart. Poziom dwójki zaciężnych muzyków świadczy o tym, z jak dopiętym na ostatni guzik albumem mamy do czynienia. Łukasz Pawlik nie lubi ascetyki i daje temu wyraz na "Lonely Journey", które może się dla części słuchaczy wydać pozycją nazbyt eklektyczną - poprzez jego rozmiłowanie w elektronice - staranie, by wydobyć z fusion, coś nowego. Czy rzeczywiście je znajduje? Nie wiem, chyba nie - o czym świadczy już otwierający album numer "Moonlight Dream-Chase" - raczej proste, mało "jazzowe", łagodne i stonowane bawienie się wpadającymi w ucho melodiami. Co prawda, takie "Night Safari" to już o wiele ciekawsza, bardziej złożona propozycja, ale, szczerze, całość nie rzuca na kolana. Łukasz Pawlik ma przed sobą trudną drogę, by udowodnić, że nie jest tylko zdolnym synem, genialnego ojca. Na razie nie przekonuje, ale widać w nim zapał i potencjał - ciekawe gdzie go to zabierze?