- Trudno rozstrzygnąć, co tu jest bardziej zdumiewające: brak pomysłowości czy naiwność autora - takie reakcje wywoływała jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych muzyka Tomasza Sikorskiego wśród polskich krytyków muzycznych. Dziś wyjątkowe rzadkie wykonania jego utworów budzą entuzjazm młodych słuchaczy, których często niewiele łączy na co dzień z muzyką klasyczną czy współczesną.
Urodzony w 1939 roku Sikorski bez wątpienia wyprzedzał swoją epokę. Jego twórczość oparta na niekończących się powtórzeniach najprostszych struktur oraz subtelnej grze barwą dźwięków nijak pasowała do przegadanego, hałaśliwego świata ówczesnej awangardy. Podobnie jak pionierskie dokonania Philipa Glassa i Steve'a Reicha z lat 60. Odrzuceni przez muzyczny establishment, amerykańscy minimaliści organizowali wówczas swoje koncerty w galeriach sztuki oraz prywatnych mieszkaniach, a Glass przez wiele lat zarabiał na życie jako nowojorski taksówkarz...
Dziś ma własny zespół, wytwórnie płytową i nieustannie rozrastającą się listę koncertowych, operowych oraz filmowych zamówień. Nie przez przypadek nazywany bywa pradziadkiem techno i muzyki ambient. Bez Glassa i Reicha trudno byłoby sobie wyobrazić także współczesny postrock i hip hop. Zmysłowa transowość i bezkompromisowy redukcjonizm pionierów minimalizmu nieodwracalnie zmieniły oblicze muzyki XX i XXI stulecia, od filharmonii po kluby taneczne.
Dziś rzadko niestety pamięta się, że ta rewolucja rozgrywała się równolegle nad Wisłą. Nie znając dokonań swoich transatlantyckich kolegów, Tomasz Sikorski - słusznie nazywany "pionierem europejskiego minimalizmu" - także poszukiwał szlachetnej muzycznej prostoty oraz esencjonalności. I osiągał przy tym na wskroś oryginalne, często o wiele bardziej frapujące efekty.
- Tak jak utwory amerykańskich minimalistów, muzyka Tomasza zanurza słuchacza w hipnotycznym kontinuum, które może trwać wieczność - wyjaśnia Szabolcs Esztényi, przyjaciel Sikorskiego i jeden z najwybitniejszych polskich pianistów. - U Glassa czy Reicha nie odnajdziemy jednak owej porażającej wrażliwość na brzmieniowy koloryt dźwięków.
W latach siedemdziesiątych podobne rozwiązania zagościły w twórczości Henryka Mikołaja Góreckiego i Wojciecha Kilara, przynosząc im międzynarodową sławę. O Sikorskim nadal nikt nie pamiętał... Duża w tym wina samego kompozytora, który świadomie stronił od salonów oraz filharmoniczego blichtru. Egzystencjalny niepokój i specyficzna dla jego muzyki nadwrażliwość przenikała także prywatne życie twórcy . Tragicznym przełomem okazał się Stan Wojenny, po którym kompozytor nie powrócił już do dobrej kondycji emocjonalnej. Zmarł w 1988 roku, zaledwie dziewięć miesięcy przed upadkiem znienawidzonego systemu.
Wolna Polska zachłysnęła się dostępem do reglamentowanych wcześniej dóbr zachodnioeuropejskiej i amerykańskiej kultury. Także do modnej już wówczas muzyki amerykańskich minimalistów. Steve Reich doczekał się nawet szeroko zakrojonego, monograficznego festiwalu nad Wisłą - jego utwory zdominują program tegorocznej edycji krakowskiego "Sacrum Profanum". Tymczasem muzyka Sikorskiego wciąż czeka na solidne wydania nutowe oraz premierowe nagrania, pozostając własnością wąskiego grona wtajemniczonych słuchaczy oraz zaprzyjaźnionych wykonawców, wśród których prym wiedzie Szabolcs Esztényi.
Cudze chwalicie...
***
Szabolcs Esztényi to wirtuoz fortepianu, mistrz improwizacji, rozchwytywany pedagog i oryginalny kompozytor, od półwiecza związany z Polską. Rodzime Węgry opuścił po powstaniu węgierskim 1956 roku, zagrożony represjami ze strony prosowieckich władz. Nad Wisłą zyskał status jednego z najważniejszych interpretatorów muzyki współczesnej. Prawykonania swoich utworów powierzali mu m.in. Kazimierz Serocki, Paweł Szymański oraz, last but not least, Tomasz Sikorski, z którym łączyła go wieloletnia przyjaźń.
Aby wysłuchać opowieści Szabolcsa Esztényiego o fenomenie Tomasza Sikorskiego, wystarczy kliknąć ikonę dźwięku "Poszukiwacz muzycznej prawdy" w boksie "Posłuchaj" po prawej stronie.