Właśnie dlatego Bobby'ego McFerrina, który wieczorem wystąpi w Sali Kongresowej, trudno byłoby nazwać twórcą jednego przeboju. Faktem jest jednak, że o wiele dłużej musiałby on czekać na masowy sukces, gdyby nie pozornie banalna piosenka, w której ćwierć wieku temu zakochał się cały świat. „Don’t Worry, Be Happy” stała się wtedy pierwszym w historii utworem a capella (McFerrin wykonał swoim głosem i ciałem nie tylko wszystkie partie wokalne, lecz także imitacje efektów perkusyjnych oraz basowych), który wspiął się na szczyt listy „Billboardu” oraz zdobył aż trzy nagrody Grammy. Co prawda, piosence pomógł nieco film „Koktajl” z udziałem m.in. Toma Cruise’a, ale potem to ona „wzmacniała” niezliczone obrazy kinowe, seriale i filmy telewizyjne oraz … kampanię prezydencką Busha seniora (zresztą bez zgody i wbrew woli autora, który na znak protestu wycofał ją nawet z repertuaru).
Uniwersalność przesłania i bezpretensjonalny ton "Don't Worry, Be Happy" mogą być mylące, jeśli chodzi o pierwotne inspiracje oraz intencje McFerrina. Otóż tytułową frazę artysta zaczerpnął z dorobku słynnego indyjskiego mistrza duchowego, Meher Baby. Podobnie łudząca może być muzyczna oprawa przeboju, która, choć często określana bywa mianem wirtuozowskiej, ukazuje tylko drobny ułamek wokalnych możliwości McFerrina.
Warto pamiętać, że w 1988 roku artysta miał już w dorobku cztery autorskie albumy oraz uznanie w nowojorskim środowisku jazzowym, gdzie do jego opiekunów należała m.in Urszula Dudziak. Dwójkę wokalistów połączyła fascynacja scatem, czyli sztuką onomatopeicznego, quasi-instrumentalnego śpiewu, która między innymi dzięki nim przeżyła ogromny renesans na przełomie stuleci.
Ale scat to dla McFerrina tylko punkt wyjścia. Oryginalnego stylu i techniki pozazdrościć mogliby mu zarówno klasyczni śpiewacy (doskonała intonacja na przestrzeni czterech oktaw), hip hopowi beatbokserzy (poza typowymi efektami perkusyjnymi opartymi na brzmieniu spółgłosek, artysta gra również bezpośrednio na swojej klatce piersiowej), jak też azjatyccy mistrzowie tzw. śpiewu alikwotowego, umożliwiającego soliście symultaniczne prowadzenie kilku linii melodycznych.
W świecie awangardowej wokalistyki te umiejętności należą już w zasadzie do kanonu. Ale McFerrin pozostaje jedynym artystą, który potrafi połączyć je z iście popową chwytliwością oraz estradowym wdziękiem i bezpretensjonalnością. W jego "złotych ustach" murowanymi przebojami stają się autorskie eksprerymenty, wyświechtane jazzowe standardy oraz arcydzieła klasycznej symfoniki i kameralistyki. Te ostatnie stały się konikiem McFerrina w połowie lat 90., ale w pewnym sensie stanowią też część jego "rodzinnego spadku" (mama i tata Bobby'ego byli cenionymi śpiewakami operowymi).
Utwory Bacha, Vivaldiego czy Mozarta wykonywał on już i nagrywał m.in. z jazzowym pianistą Chickiem Corea, klasycznym wirtuozem wiolonczeli Yo Yo Ma oraz angielską Saint Paul Chamber Orchestra, której dyrygentem i dyrektorem artystycznym pozostawał w latach 1994-99. Zeszłoroczny warszawski koncert artysty poświęcony był w całości Chopinowi, którego arcydzieła interpretował on wspólnie ze znakomitym Big Bandem Radia Północnoniemieckiego. Czym zaskoczy nas tym razem? Przekonamy się po godzinie 20:00 w Sali Kongresowej.
Zapraszamy do wysłuchania wypowiedzi Michała Zioło, organizatora polskich koncertów Bobby'ego McFerrina - wystarczy kliknąć opdowiednie ikony dźwięku w boksie "Posłuchaj" po prawej stronie.