Długo by opowiadać, jak wielkie znaczenie dla polskiego jazzu miał Zbigniew Seifert. Dość rzec, że stawiamy go w jednym szeregu obok takich tuzów jak: Komeda, Stańko, Namysłowski czy Urbaniak. Nie oznacza to, że łatwo trafić na jego płyty. Dlatego też inicjatywa Fundacji im. Zbigniewa Seiferta, która rozpoczęła wydawanie serii archiwalnych publikacji nagrań swego patrona – to fenomenalna wiadomość dla każdego jazzfana.
.
- Po kilku latach starań, żmudnych rozmów i poszukiwań wydajemy wreszcie archiwalne płyty cenionego na całym świecie polskiego geniusza jazzowych skrzypiec Zbigniewa Seiferta. Serię publikacji płytowych rozpoczynamy od dwóch rewelacyjnych tytułów. Pierwszy z nich to słynne „Solo Violin” - płyta bardzo pożądana i poszukiwana przez fanów jazzu, bo od lat przecież już nieobecna w oficjalnej sprzedaży. Drugi tytuł to nasze sensacyjne można powiedzieć odkrycie - koncertowe nagranie z Solothurn – tłumaczy Aneta Norek-Skrycka, prezes Fundacji im. Zbigniewa Seiferta.
Album "Solo Violin" to dzieło epokowe – na którym możemy przekonać się, jak wielka była ekspresyjność Seiferta i jak ogromny potencjał w nim drzemał. Drugi wydany właśnie krążek, to z kolei rejestracja koncertu, który odbył się 18 stycznia 1976 r. w Solurze (Solothurn) w Szwajcarii, w ramach II Międzynarodowego Swiss Jazz Days, na którym usłyszymy Seiferta w międzynarodowym kwartecie.
.
Janusz Stefański, członek zespołu, tak opowiadał o Variospheres: „Wspólnie z Belgiem Michelem Herrem i Szwajcarem Hansem Hartmannem założyliśmy grupę Variospheres. Graliśmy głównie kompozycje Zbyszka. Zawsze chciał mieć mocne ekspresyjne bębny i jego podejście do perkusji niewiele różniło się od mojego, wtedy i dziś. Byliśmy obaj wsłuchani w Coltrane’a i świetnie nam się ze sobą grało. Jestem bardzo wrażliwy na to, co dzieje się „z przodu”, czy solista gra logicznie i zarazem ekspresyjnie. Obie te cechy łączyły się w grze Seiferta. Muzyka Seiferta była mi bardzo bliska, jego osobowość wywierała silny wpływ na wszystko, co graliśmy” (Krystian Brodacki, Janusz Stefański – zazdroszczę saksofonistom, „Jazz Forum” 1980, nr 66).
Ta płyta – to prawdziwy rarytas, mocna, męska, ekspresyjna gra, bardzo ciekawe, wciągające kompozycje – no i ten rys Coltrane’a – palce lizać! Chcemy więcej!
I nareszcie czas napisać o płycie młodego, a przecież już znanego i cieszącego się wielkim uznaniem skrzypka Mateusza Smoczyńskiego. "Metamorphoses" to płyta zacierająca róznice między jazzem, światem improwizacj,i a muzyką klasyczną. Nie ma się co dziwić, w końcu mowa jest o skrzypku - a to oznacza, że ogrom dzieł napisanych na ten instrument pozwala artyście na czerpanie z wielu źródeł. Nie jest też przypadkiem, że krążek ten wydała Fundacja im. Zbigniewa Seiferta.
- Główną myślą, która towarzyszyła mi przy tworzeniu tego albumu, była chęć nagrania płyty nie jazzowej, a klasycyzującej, jednak z przestrzenią na improwizację. Od zawsze imponowały mi dłuższe formy muzyczne spotykane w muzyce poważnej, ale jako autor nigdy nie miałem odwagi się z nimi zmierzyć. O solowej płycie myślałem od dawna, i to właśnie ona stała się pretekstem do spełnienia ambicji i sprawdzenia swoich możliwości kompozytorskich. Efektem tej pracy jest między innymi czteroczęściowa „Sonata”, główny utwór na tej płycie. Komponowanie utworów wykraczających poza jazzowy temat jest dla mnie nowością i to właśnie jest ta moja „metamorfoza”. Aby jednak uniknąć monotonii solowego albumu, spróbowałem przełamać płytę utworami zbliżającymi się do innych gatunków muzycznych - tłumaczył artysta.
Płyta Mateusza Smoczyńskiego podobnie jak wcześniejsze albumy choćby Piotra Orzechowskiego, to dzieło bardzo ambitne, wymagające, a przy tym niezwykle intrygujące.
Mieczysław Burski