Maria Peszek
Ostatnia aktualizacja:
30.10.2008 09:50
"Maria Awaria to mój pseudonim artystyczny przybrany na potrzeby tego projektu. Rodzaj indiańskiego imienia wojownika, który wyrusza na bitwę i maluje sobie na twarzy barwy wojenne".
Adam Dobrzyński:
"Maria Awaria" to druga odsłona Marii Peszek w wersji audio. W którym miejscu możemy się spodziewać awarii?
Maria Peszek: Awaria to opis stanu ducha, stanu osobowości. Chodzi o rodzaj defektu "przystawalności" do ram konwencji, czyli jak ja to mówię: kagańców tego wszystkiego, co nam nakazuje kultura od samego początku istnienia człowieka. Z dumą więc ogłaszam swoją awaryjność, swój defekt, który sprawia, że jestem inna i nie godzę się na życie w zgodzie z większością narzucanych trendów i wymogów kulturowych. "Maria Awaria" to też mój pseudonim artystyczny przybrany na potrzeby tego projektu. Rodzaj, powiedzmy, indiańskiego imienia wojownika, który wyrusza na bitwę i maluje sobie na twarzy barwy wojenne.
A.D.: Do pracy nad albumem zaprosiłaś Andrzeja Smolika. Co wniósł do tego materiału?
M.P.: Wszystko. Całą swoją złożoność, otwartość, poczucie humoru i wiedzę, której ja nie posiadam w wystarczającym stopniu. Andrzej jest totalnym profesjonalistą, który zna się na tym co robi i który bardzo mi pomógł. Wszystkie utwory, które znajdziemy na "Marii Awarii", brały się z improwizacji - co dla mnie jako artysty jest najcudowniejszą sprawą w robieniu sztuki. Gdyby nie było Andrzeja, ta płyta brzmiałaby zupełnie inaczej.
A.D.: Twoja pierwsza płyta była jednocześnie ścieżką dźwiękową do spektaklu, w którym grałaś. Teraz wydaniu płyty towarzyszy twój debiut książkowy. Czego możemy się po nim spodziewać?
M.P.: Czytając książkę, można się bardzo dużo dowiedzieć o tym, co mam w głowie, co mi się śni, do jakich wyrazów mam słabość, jakie frazy, czyli dźwięki, za mną chodzą. Ale można tam też znaleźć większe formy i bardzo szczególne zdjęcia.
A.D.: Swoją książkę nazywasz "Bezwstydnikiem". Co w niej jest bezwstydnego?
M.P.: "Bezwstydnik" jest rodzajem dziennika, dość intymnego. To, co nazywasz bezwstydnym, w moim odczuciu jest zwyczajne, a na nowo odczytane. To rodzaj mojej refleksji nad porządkiem, w który uwierzyliśmy. Ta bezwstydność to po części próba zmierzenia się z otwartością, jaka towarzyszy ludziom w najbardziej intymnych sytuacjach. Tylko tyle.
Otwartością, której nie ma w użytku w przypadku popkultury, np. w piosenkach. Ostrzegam, że napotkacie w niej moje specyficzne poczucie humoru. Myślę, że kto zna "Miasto Manię", polubi też "Bezwstydnik".
A.D.: O swoim stylu mówisz "wulgaryzm magiczny". Co to właściwie znaczy?
M.P.: To był kierunek, który towarzyszył "Miasto Manii" (pierwsza płyta Marii Peszek – przyp. A.D.). Teraz wulgaryzm magiczny przeszedł w hedonizm mistyczny, czyli w traktowanie związanych z cielesnością spraw w bardzo duchowy sposób. Oczywiście to jest mój pomysł na żartobliwe określenie tego, co robię.
A.D.: Po wydaniu poprzedniego krążka mocno koncertowałaś. Masz na koncie ponad sto dwadzieścia koncertów w Polsce i za granicą, występy na najważniejszych festiwalach muzycznych. Nie zmęczyło cię to? A może dopiero się rozkręcasz?
M.P.: Absolutnie nie, szczególnie, że przez ostatnie pół roku zawiesiliśmy koncerty, bo skupiałam się nad płytą. Teraz trwa promocja, a to wyklucza życie koncertowe, które bardzo lubię. Są jedną z moich ukochanych form wyrazu, na którą z coraz większą niecierpliwością się szykuję.