Pawilon
Ostatnia aktualizacja:
08.01.2009 09:19
"Czasem czujemy się jak chłopaki ze Spinal Tap na koncercie w bazie lotniczej, witani przez jakiegoś wojskowego, który wciska im kity, że kocha ich muzykę, jest ich fanem i tak dalej, a potem szalenie jest zaskoczony brzmieniem zespołu na scenie".
Bartosz Chmielewski: Słyszałem, że Bałtyk w skali rocznej wilgocią i wiatrami mocno obniża morale mieszkańców Pomorza. Wy swoimi pogodnymi piosenkami jakby zaprzeczacie tej teorii. Na co dzień też jesteście tak pozytywnie nastawieni do życia?
Mateusz Szulc: Myślę, że to za sprawą jodu, który na głowę nam wsiada, dzięki czemu nasze tarczyce są w stanie wytrzymać jesienno-zimowe zamroczenie. Tak naprawdę to, gdzie się znajdujemy, gdzie mieszkamy, ma wpływ na naszą muzykę. Trójmiasto to bardzo pozytywne miejsce, ze specyficzną sceną muzyczną i ciekawą kulturalną propozycją. Jest w czym wybierać. Co do płyty to jest wesoła, bo my też jesteśmy weseli. Jej klimat w pewnym stopniu oddaje to, w jaki sposób zespół się tworzył, co w tym czasie się z nami działo, i to że spędzaliśmy ze sobą masę czasu.
B.Ch.: Pozwalacie sobie na niechodzenie tam, gdzie musicie?
M.Sz.: Każdy z nas ma pracę, która jest w stanie zapewnić nam byt. Pawilon jest właśnie takim niechodzeniem, gdzie się musi, gdy wbrew racjonalnym przesłankom bierzemy tygodniowy urlop i jedziemy w trasę koncertować. Łapiemy dystans do naszej pracy, naszej codzienności i pozwalamy sobie na koncertowe szaleństwo. To działa też w drugą stronę, nasze "zwykłe życia" pozwalają nam się zdystansować do zespołu, w takim znaczeniu, że nie łapiemy ciśnienia na robienie kariery, nagrywanie hitów i promocji za wszelką cenę. Myślę, że mamy zdrowy dystans do siebie i do tego, co robimy. Dzięki temu funkcjonujemy jako zespół. "Pozwól sobie na niechodzenie tam, gdzie musisz" nie jest żadnym manifestem, namową do anarchii. Jest raczej puszczeniem oka w stronę odbiorcy, który ma świadomość tego, jak zdominowany i zdeterminowany jest w dzisiejszym świecie.
B.Ch.: Przedstawiacie się jako zespół prawników i filozofów. Jak się układają te proporcje?
Mateusz Słowik: W sensie matematycznym jest to proporcja dwa do jednego, na korzyść prawników. Dzięki temu czasami w podróży zespołowej nieprawnicy wolą milczeć, bo wiedzą, że wszystko, co powiedzą, może zostać wykorzystane przeciwko nim.
B.Ch.: Pracujecie w wyuczonych zawodach?
M.S.: Niektórzy z nas rzeczywiście zarabiają, robiąc to, czego próbowali nauczyć się na studiach. Podkreślam słowo "próbowali", bo mam bardzo krytyczne zdanie na temat idei niby-nauczania zawodów na wielu państwowych (o niepaństwowych nie mogę się wypowiadać) uczelniach wyższych. Dewizą jest teoretyzowanie, maglowanie rzeczy niepotrzebnych i niepraktycznych. Gdyby chociaż odbywało się to w formie kabaretu, byłoby weselej i poczucie straconego czasu nie byłoby tak silne. Wracając do pytania – w przypadku naszego nowego kolegi Adam (pianista) nie można jeszcze mówić o dokonanym wyborze, bo uczy się zawodu muzyka, ale nie wyklucza powrotu do pracy w szkole tańca towarzyskiego w charakterze kierowcy po ukończeniu akademii muzycznej.
B.Ch.: Jako prawnik z wykształcenia ciekawy jestem, czy dostrzegacie jakiś pozytywny wpływ prawa na waszą muzykę i odwrotnie - muzyki na wasz stosunek do prawa?
M.S.: Chyba jedynym wymiernym wynikiem posiadanej przez nas wiedzy fachowej jest umiejętność czytania, rozumienia, a czasami sporządzania umów związanych z działaniem w zespole, w tym dość ważkie kwestie, takie jak pozbywanie się bądź precyzowanie niejasnej i niejednoznacznej treści tych umów. Poza tym uważam, że dzięki często nudnemu, żmudnemu, szaremu, głupiemu, monotonnemu prawu – ale też pozostałym, bardziej konwencjonalnym dziedzinom życia - czujemy stałą potrzebę uciekania i odpoczywania w oparach własnej twórczości, salek prób, koncertów, nagrań i wymiany strun oraz naciągów perkusyjnych czy wymiany klocków hamulcowych w zespołowym van busie.
B.Ch.: Teksty waszych piosenek brzmią często tak, jakby w tle przemycały historie zrozumiałe tylko dla was. Moglibyście rozszyfrować np. "Elfa"?
M.Sz.: Rzeczywiście nasze teksty mogą być niezrozumiałe dla wszystkich. Chodzi o to, by niekoniecznie mówić wszystko wprost, czasem pobawić się słowem, wejść w interakcję z odbiorcą i zaprosić go do tej zabawy w skojarzenia albo do luźnej interpretacji. Tak jak wspomniałem wcześniej, spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, byliśmy świadkami tych samych sytuacji, mamy tych samych przyjaciół. Siłą rzeczy do głowy ciśnie się chęć opowiedzenia rzeczy, które gdzieś nam się przytrafiły. Początkowo było tak, że na nasze koncerty przychodzili nasi znajomi, którzy doskonale potrafili skojarzyć teksty z wydarzeniami, które miały miejsce. Później w miarę rozwoju koncertowego, teksty pozostały, a ludzi przychodziło coraz więcej, a wraz z nimi ich nowe interpretacje. "Elf" w pierwszej części jest pieśnią o naszym przyjacielu, który zresztą gra główną rolę w teledysku do piosenki. Tekst: "nie mylcie pawilonu z pavulonem" jest odniesieniem do często przytrafiających nam się sytuacji, gdy ktoś myli bądź specjalnie przekręca nazwę naszego zespołu. Już się do tego przyzwyczailiśmy. Czasem czujemy się jak chłopaki ze Spinal Tap na koncercie w bazie lotniczej, witani przez jakiegoś wojskowego, który wciska im kity, że kocha ich muzykę, jest ich fanem i tak dalej, potem szalenie jest zaskoczony brzmieniem zespołu na scenie.[----- Podzial strony -----]B.Ch: Za media i promocję waszego zespołu w Warszawie odpowiada dziewczyna o imieniu Ania. Czy dysponuje tymi samymi walorami co bohaterka piosenki "Menadżerka"?
M.S.: Piosenka powstała znacznie wcześniej niż znajomość z Anią. Tym nie mniej Ania swobodnie manipuluje temperaturą swojego otoczenia i posiada pewne atuty, które w połączeniu z miejscem jej zamieszkania mogą eksplodować doskonałą promocją zespołu, co stawia ją na podium razem z tytułową Menadżerką. Różnica z pewnością jest taka, że Ania przede wszystkim lubi naszą muzykę i wierzy w zespół, a od kiedy mieszka w stolicy, sama zaoferowała swoją pomoc w promocji naszych imprez w tym mieście i dbaniu o Pawilonowy PR.
B.Ch: Płytę kończy zalążek nowego, dopiero co wykluwającego się numeru, w którym brakuje czwartego akordu. Znaleźliście już właściwy dźwięk?
M.S.: Jak słychać na nagraniu, było kilka propozycji dopełnienia melodii tego utworu, jednak zdecydowaliśmy się pozostać przy trzech funkcjach, dzięki czemu powstał rasowy i krwisty utwór, nawiązujący do jazzu nowoorleańskiego. To ciekawa kompozycja, którą będzie można usłyszeć na kompilacji z okazji 25. rocznicy powstania Pawilonu, która ukaże się już za 21 wiosen.
B.Ch: Opowiedzcie, jak doszło do współpracy przy okładce z Mateuszem Holakiem z Kumka Olik?
M.S.: Wiem tylko, że Michał (perkusista) nawiązał kontakt ze słynnym przodkiem Mateusza, Stanisławem Holakiem, znanym z zespołu Malarze i Żołnierze, działającym w latach 80. Znajomość prędko osiągnęła stan zażyłości niebaczący na rozbieżności pokoleniowe, a Stach - wiedząc o zbliżającym się debiucie Pawilonu - polecił Mateusza na autora okładki naszej płyty. Mateusz, mimo wielu obowiązków i bardzo młodego wieku, to osoba ambitna i pracowita, dlatego bardzo szybko przeszliśmy od fazy koncepcji do gotowego projektu, który po kilku tygodniach błyszczał już w sklepach muzycznych.
Przypominają mi się też pierwsze próby zaprojektowania okładki przez Macia Morettiego. Macio podesłał kilka próbek, które jednak zbyt drastycznie zgłębiały filozoficzny bezwład istnienia ludzkości w kontekście iluzji trwania materii zawieszonej w niebycie duchowym, jakim jest idea znana szerzej jako wszechświat. Trochę o tym dyskutowałem z monsieur Maciem, a każda z tych rozmów skłaniała do autodestrukcyjnej refleksji o wyższości świadomego odejścia w przestrzeń nieobarczoną brzemieniem dualizmu, na który wszyscy cierpimy, nad bezkrytycznym podłączeniem swoich sterów do pędzonej emocjami o niskiej częstotliwości hucpie. Na szczęście wymowa płyty "Retromantik", muzyki, tekstów i postawy życiowej członków zespołu nijak ma się do tej oczywistej rezygnacji z nierozważnej wiary w wyższość dobra nad złem, wobec czego, biorąc pod uwagę brak perspektyw na rychłe wydostanie się z tego kanału myślowego, wspólnie z Maciem doszliśmy do konkluzji, że może tym razem okładkę narysuje ktoś inny.
B.Ch.: Niedawno pojawiliście się na składance Radia Euro "Wszystkie covery świata" z piosenką Andrzeja Zauchy "Byłaś serca biciem". To był wasz wybór?
M.S.: Tak, wybór był nasz, chociaż nie był oczywisty. Początkowo padały inne propozycje, dość odległe stylistycznie od siebie, m.in. Zdzisława Sośnicka czy Franek Kimono. Właściwie na tydzień przed terminem nagrania przypomniał mi się utwór "Byłaś serca biciem", który często pojawiał się w naszym studenckim mieszkaniu. I w odróżnieniu od pozostałych propozycji poczułem od razu, że pomysł warto zrealizować.
B.Ch: Utwór ten wykonuje też ostatnio na koncertach zespół Muchy. To już druga rzecz, która łączy was z nimi. Tytuły debiutanckich płyt też brzmią podobnie.
M.Sz.: Jeśli chodzi o tytuły naszych płyt, to podobieństwo jest jedynie w zbiciu razem dwóch słów. Samo brzmienie i znaczenie tytułów jest zgoła inne. "Retromantik" to jeden z pierwszych pomysłów na nazwę naszej płyty i rzeczywiście pojawił się argument taki, że zbyt podobnie brzmi do "Terroromans", stwierdziliśmy jednak, że gramy zupełnie inaczej, płyta będzie miała inną stylistykę, nie stanowimy konkurencji dla Much, a tym bardziej nie chcemy "pojechać" na ich popularności. Tytuł po prostu oddaje zawartość naszej płyty. Pojawiła się nawet recenzja na jednym z muzycznych portali internetowych, porównująca nasz sposób śpiewania i brzmienie głosów do Michała z Much. Chyba nawet napisano tam, że riffy gitarowe próbujemy naśladować. Naprawdę wiele radości dała nam ta recenzja.
Jeśli chodzi o "Byłaś serca biciem", to już zupełny przypadek. Kilka tygodni po nagraniu naszej wersji w S4 na potrzeby "Wszystkich coverów świata" i kilka dni przed premierą składanki któryś z nas usłyszał w jednej z trójkowych audycji o tym, że Muchy wykonują ten utwór. Z Muchami nie znamy się osobiście i nie konsultowaliśmy z nimi wyboru coveru na składankę, a oni swojego z nami. Nie było też zakładu o to, kto zrobi go wcześniej, kto zagra go brutalniej czy zaśpiewa wyższym falsetem. Niemniej jednak śmieszna wynikła sytuacja, która znów w jakiś sposób nas łączy.
okładka B.Ch: Jaki był dla Pawilonu 2008 rok, dużo się zmieniło po debiucie?
M.S.: Ostatnie dwanaście miesięcy to czas dla Pawilonu bardzo udany. Poza tym, że wydana została płyta, zagraliśmy więcej razy niż przed rokiem, zostaliśmy zaproszeni do Studia im. A. Osieckiej na pełnowymiarowy występ transmitowany na żywo, udała nam się 10-dniowa jesienna trasa koncertowa, nasze piosenki są grane w kilku cenionych przez nas stacjach radiowych, sporo nowych osób usłyszało o Pawilonie, a sama nazwa jest coraz lepiej kojarzona w całym kraju. Większość z tych rzeczy udało nam się zrealizować właśnie dzięki debiutowi, jednak nie nazwałbym tego przełomem, a jedynie czynnikiem, który pozwolił nam utrzymać tendencję stałej zmiany na lepsze.
B.Ch.: A jeśli chodzi o ulubioną zeszłoroczną płytę z Polski i zagranicy to...
M.Sz.: Ostatnie płyty Radiohead i Raconteurs to moje typy zagraniczne. Z Polski w czołówce na pewno są L.Stadt i Bielas.
M.S.: "Dear Science" TV On The Radio to moja ulubiona zagraniczna płyta w tym roku, a w Polsce debiutancki Bajzel. Zresztą tej ostatniej płyty słucham w wersji demo już od prawie dwóch lat.
B.Ch.: To na koniec zdradźcie, jakie plany na rok 2009?
M.S.: Zamierzamy bardzo dużo pracować nad sobą - to plan podstawowy. Być może dzięki temu dewiza na rok 2010 będzie mogła brzmieć: odpuść sobie, nie musisz tego robić. Konkretnie oznacza to, że pojawią się kolejne nowe piosenki Pawilonu, nowa płyta, będziemy lepszymi muzykami, lepszymi ludźmi, przyjaciółmi, chłopakami, mężami i synami.