"Sztuka wymaga skupienia".
Wybuchowa i nowoczesna, energiczna i sentymentalna, wierna jazzowej tradycji, ale równocześnie otwarta na eksperymentowanie - taka w skrócie jest muzyka Jacka Kochana. Każda kolejna płyta potwierdza tylko, że jest perkusistą ze ścisłej czołówki. A gwiazdy z jakimi pojawia się na scenie tworzy niepowtarzalny, spójny skład.
Z Jackiem Kochanem rozmawiała Magdalena Zaliwska.
Gdy blisko pół roku temu zapytałam Adama Makowicza, co oprócz predyspozycji powinien posiadać muzyk, które chce grać świadomą, jazzową muzykę, odpowiedział, że powinien wyjechać do jej kolebki, czyli Nowego Orleanu. Pan wyjechał do Stanów Zjednoczonych na początku swojej działalności muzycznej, tam stawiał Pan pierwsze kroki. Czy rzeczywiście samo to miejsce ułatwiło Panu prawdziwe obcowanie z jazzem i zgłębienie go?
Uważam, że to jest sprawa bardzo indywidualna. Niektórzy ludzie wcale nie muszą wyjeżdżać, by świetnie grać jazz. Ja miałem taką potrzebę, by po prostu wyjechać. Wielu innych muzyków jak np. Michał Urbaniak czy Zbyszek Namysłowski, miało podobną potrzebę. Nie znaczy jednak, że tak być musi. Np. obecnie wielu młodych ludzi jeździ do Stanów by studiować, ale te granice już się jednak trochę wymieszały, bo coraz więcej Amerykanów zaczyna przyjeżdżać do nas. To już nie jest taką nowością, że można mieć do czynienia z amerykańskimi muzykami w naszym kraju. To co mogę jedynie powiedzieć na podstawie własnego doświadczenia to fakt, że granie jazzu w Ameryce coraz bardziej powszednieje. Gra się go bardzo dużo, często za bardzo małe pieniądze. Muzycy grają w bardzo różnych miejscach z bardzo różnymi muzykami, od najlepszych po najgorszych.
W tym momencie przypomina mi się, jak w jednym wywiadów wspominał Pan, że te pierwsze kroki muzyczne w Stanach Zjednoczonych nie były łatwe. Gdy chodził Pan na różne przesłuchania, były one na bardzo różnym poziomie. Stawał Pan na scenie obok mniej lub bardziej utalentowanych muzyków. Często pojawiało się pytanie: co ja tu robię?
Tak, ale do zdarza się to też tu w Europie. Dorosłe życie profesjonalnego muzyka właśnie na tym polega, że jeżeli się takim muzykiem jest, czyli z tego się człowiek utrzymuje, to przeróżne sytuacje każdy z nas ma przed sobą. Czasem jest tak, że człowiek ma szczęście i od razu się załapie do tego środowiska, innym razem jest porostu tak utalentowany, że go natychmiast wyłowią. W Ameryce jest to bardzo dużo utalentowanych muzyków. I tym samym konkurencja jest ogromna. Siłą rzeczy poziom muzyczny automatycznie jest o wiele większy. Oprócz tego, że ja sam zadawałem sobie pytanie co ja tu robię, to spotykałem muzyków, którzy mieli podobne rozterki. Grali np. na Broadwayu czy podobnych miejscach, a równocześnie prowadzili zespoły z których nie mogli wyżyć. Ta muzyka użytkowa jest tam dość często wykonywana. Jest kilkanaście gwiazd na świecie, które żyją z jazzu.
Pan wyjechał do Stanów w latach 80-tych. Związane to było z trasą koncertową. Zatrzymał się Pan tam jednak na blisko 15 lat.
Faktycznie, wyjazd związany był z trasę koncertową w jaką się udałem z gwiazdami polskiej muzyki rozrywkowej. Po jej zakończeniu po prostu tam zostałem. Chciałem trochę pomieszkać w Ameryce, pouczyć się tego jazzu.
Okres w jakim pan wyjechał też nie był przypadkowy. W Polsce były nikłe szanse na rozwinięcie skrzydeł muzycznych. Panował komunizm.
Dużo czynników złożyło się na moją decyzję by pozostać w Stanach. I sposób życia jaki wiedli tam ludzie i te przestrzenie i ta wolność, którą oni mieli a my nie. To bardzo wpływało i wpływa na tę muzykę. Ale każda emigracja jest trudna. Dziś i tak jest o wiele lepiej. Za tzw. moich czasów trzeba było złożyć podanie o paszport, jak się go dostało trzeba było starać się o wizę, a potem trzeba było jakoś dostać się do docelowego kraju. A równocześnie decyzja o przedłużeniu sobie pobytu, już tam na miejscu, łączyła się z niemożnością powrotu. Tym samym skreślałem możliwość kontaktu z bliskimi. I tak miałem szczęście, bo wyjechałem z żoną i razem zostaliśmy w Nowym Yorku. Nie było łatwo, bo np. dolar kosztował wtedy 100zł. Ale osobiście bardzo zadowolony z tego pobytu, bo te wszystkie trudne sytuacje zmusiły mnie do dość poważnej samodzielności. Wyzwoliło to we mnie umiejętność przetrwania.
I chyba nie tylko o te umiejętności chodzi. Szczęście muzyczne też sprzyjało. Na Pana drodze stanęło wiele gwiazd jak chociażby: Jaco Pastorius, Mike Clark, Robie Gonzalez, Michel Donato, Karen Young, Oscar Peterson itd. Niektórzy mogą tylko pomarzyć, by muc bezpośrednio obcować ze światowej sławy muzykami. Jak udało się Panu nawiązać kontakty z nimi?
Czasami przez przypadek, czasami przez znajomych. Jeżeli człowiek ma w sobie dużo determinacji, wie czego chce wszystko jakoś łatwiej posuwa się do przodu.
[----- Podzial strony -----]
Ciekawi mnie jak doszło do spotkania, z nieżyjącym już co prawda Oscarem Petersonem? To jedna z największych legend kanadyjskiego jazzu.
Kiedyś pisałem muzykę do telewizyjnego programu, wspólnie z jego siostrzenicą. Tak się potem złożyło, że Sylwia realizowała film o wujku. Widniał pod tytułem „In the key of Oscar” Byłem konsultantem muzycznym przy tym filmie. Siłą rzeczy musiałem mieć do czynienia z Oscarem. W ten sposób spędziłem z nim trochę czasu. To było dość ważne i interesujące spotkanie, bo to rzeczywiście prawdziwa legenda.
Mnie osobiście muzycznie zachwycił duet jaki stworzył Pan ze znakomitym trębaczem Franzem Hautzingerem. W niepowtarzalny i rzadko spotykany sposób zgraliście się na wydanej w 2005 roku płycie "One eyed horse".
Ja razem z Franzem nagrałem 4 płyty. Poznałem go przez naszego wspólnego znajomego, który jest klarnecistę. Było to podczas
festiwalu w Wiedniu. I dogadaliśmy się zarówno muzycznie i pozamuzycznie. Także zaprzyjaźniliśmy się jako ludzie. I do dziś współpracujemy i to jest bardzo miła, kreatywna współpraca.
Owocem współpracy z tak licznymi muzykami, jest bardzo różnorodna muzyka. Często przywołując Pana nazwisko mówi się o tzw. "dualizmie stylistycznym". Z jednej strony bowiem przebija się jazz z drugiej łatwo wyczuwalne eksperymentowanie z elektronicznymi dźwiękami.
Ja jestem otwarty na różne style i gatunki muzyczne. W 2004 na zaproszenie Krzysztofa Knitla miałem okazję być w Darmstadt, które jest miejscem znanym dla wszystkich ludzi związanych z muzyką współczesną. Tam przygotowywaliśmy projekt z improwizatorami z całej Europy i było dużo ludzi grających elektronikę . W ten sposób poznałem zupełnie nowe środowisko muzyków. Zacząłem coraz bardziej się tym interesować. I przy okazji spotykałem wielu muzyków tak grających, m.in. tak poznałem Cezarego Duchnowskiego, który według mnie jest jednym z najciekawszych kompozytorów i muzyków poruszających się po tzw. elektronice. I to się tak łączy. Grając z Franzem Hautzingerem poznałem także wielu ludzi. Pewne kręgi przecinają się na spotkaniach czy festiwalach i wymiana tych doświadczeń czymś owocuje. Ja dość dużo rzeczy odnoszę także do sztuk plastycznych. Czym jestem starszy, tym więcej rzeczy wrasta z tych nauk, które doświadczyłem na Akademii Sztuk Pięknych. To są tylko narzędzia. Jeżeli człowiek jest artystą, to ich potrzebuje, może mieć ich więcej lub mniej, ale one wszystkie służą do osiągnięcia celu, jakim jest robienie sztuki.Czy to są pędzle czy instrument, elektronika, taniec, ruch to są tylko narzędzia a najważniejszy jest twórca, który za ich pomocą chce coś przekazać przy pomocy tych narzędzi.
Elektronika jest jednym z kolorów, który używam do tworzenia swojej sztuki. Zresztą fascynująca. Taki ocean bez końca. Co chwilę mówi się o zmierzchu sztuki, ale to są jakieś błędy. Dopóki człowiek myśli i chce tworzyć to zawsze będzie sztuka.
Ale ważna jest też interakcja jaka zachodzi między muzykiem i tym, co tworzy, a właściwą reakcją odbiorcy. Muzykę firmowaną przez Kochana polecałbym słuchać jako jedną całość, w skupieniu i odrywając się od rzeczywistości. Wtedy można ją prawdziwie poczuć, zrozumieć.
Mi się wydaje, że każdą sztukę należy odbierać w skupieniu. Bo jeżeli jest to muzyka, która towarzyszy nam to jest to taka muzyka z windy może to być najlepsza muzyka, ale jeśli nie jest słuchana w odpowiednich warunkach, to dochodzi do jej profanacji. A sztuka wymaga skupienia i nie przypadkowego odbioru, rozgardiaszu, hałasu. Jestem przeciwny tego typu warunkom w których czasem słucha się te muzykę. Dajmy szacunek sztuce. Jeśli nie muzykom, to samej sztuce. Jeśli nam się nie podoba, to wtedy nie słuchajmy i będzie dobrze.
Obecna trasa koncertowa, to owoc współpracy z saksofonistą Garym Thomasem. Pół roku temu nagraliście utwory na wspólną płytę.
Garego poznałem 10 lat temu. Gdy podróżował po świecie ze świętej pamięci już basistą Andrzejem Cudzichem. Potem miałem okazję zaprosić go na festiwal Summer Jazz Days, to był chyba 98 rok. To było nasze pierwsze spotkanie i nasze drogi przecinały się tu i ówdzie. I pół roku temu nagraliśmy płytę i jesteśmy razem w trasie koncertowej. Przed nami jeszcze Olsztyn, Wrocław i kończymy trasę w Katowicach, a zaczęliśmy ją w Wiedniu.
Aktywność muzyczna jaką pan prowadzi, karze mi myśleć, że na tym Pan nie poprzestanie. Są już jakieś plany na współprace z innymi muzykami czy też kolejną płytę?
Ostatnie pół roku spędziłem bardzo intensywnie. Przebywałem w Nowym Yorku. Tam spotkali się muzycy z całego świata. Powstało dużo projektów, które graliśmy w Nowym Yorku. To zaowocowało kilkoma kooperacjami na przyszłość. I parę jeszcze innych grań. Materiał, na najnowszą płytę został nagrany w lecie i prawdopodobnie zostanie wydana na przełomie marca i kwietnia tego roku.
Dziękuję za rozmowę.