fot. A. Jurzyk
Niedawno ukazała się płyta z książką "Songs Of Glory / Pieśni Chwały" kolektywu Trebunie-Tutki & Twinkle Brothers. Na festiwalu Strefa Inne Brzmienia w Lublinie z jej twórcami rozmawiał Tymoteusz Kubik.
Tymoteusz Kubik: Jakie są wspólne cechy górali i rastamanów?
Krzysztof Trebunia-Tutka: To przede wszystkim mentalność, stosunek do wartości. To ciepło, godność, niezależność, śleboda - jak to się u nas mówi. Po drugie są ludźmi, którzy bardzo cenią sobie prawdę, otwartość, szczerość w stosunkach z ludźmi. Są bardzo pogodni i optymistyczni. To najważniejsze cechy, które nas łączą, ale są też poważniejsze sprawy jak przywiązanie do tradycji, muzyki, wiary, Boga. Coś takiego, że tak łatwo nam ponad religiami porozumieć się, a muzycy mają dodatkowo o tyle łatwiej, dlatego że język muzyki otwiera na siebie mocniej niż znajomość języka, którym się posługujemy. Z jednej i z drugiej strony nasza i ich twórczość nie jest jakaś wydumana, tylko płynie prosto z serca. To też jest szalenie ważne.
Norman Grant: Mamy wiele wspólnych cech. Jamajka jest biednym krajem, Polska też, ale nasze bogactwo tkwi w kulturze. Pierwszym razem byłem tutaj w 1986 roku na zaproszenie Włodzimierza Kleszcza i właśnie on opowiadał nam o rodzinie Trebuniów-Tutków, powiedział nam, że są bardzo uduchowieni i że miks naszych kultur byłby piękną sprawą i mieszkając, żyjąc z nimi, nie znając polskiego, mogę się z nimi swobodnie porozumiewać, myśleć tak jak oni, czuć to co oni, pisać słowa piosenek. Teraz już jesteśmy jedną wielką rodziną. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko po tych wielu latach wspólnych spotkań. Teraz przywiozłem też swojego brata, który żyje w Kalifornii i nie brał udziału w nagraniach pierwszej płyty. Rodzina się powiększa...
T.K.: Jak Jamajczycy odbierają wasze płyty nagrane z naszymi góralami?
N.G.: Niezbyt wielu słyszało te płyty, ale teraz zabieram dużo płyt i zamierzam pochwalić się tym, co tutaj wspólnie zrobiliśmy, ale Jamajczycy są bardzo otwarci i uwielbiają słuchać nowych rzeczy.
T.K.: Przesłanie płynące z "Songs Of Glory" to pochwała pozytywnego podejścia do życia. Czy to wasza recepta na życie?
K.T.-T.: Chcielibyśmy, żeby tak było. To stanowi spójną całość. Te nasze wspólne scalające cechy. Naszym celem jest oczywiście radość, ale jest to baza dla przekazu, który jest dla nas bardzo ważny. Upadek kultury, miałkość - narzekamy na to. Chcemy pokazać, że wracając do korzeni, można odnaleźć prawdziwe wartości, ogromną siłę życiową.
N.G.: Ja nie znam polskiego. Przed napisaniem moich tekstów Krzysztof dał mi tylko krótkie opisy tego, o czym śpiewa i na tej podstawie ja pisałem swoje teksty, dodawałem swoje jamajskie pojmowanie świata, przekładałem to na naszą kulturę, nasze odczuwanie. To zafunkcjonowało znakomicie. Wystarczyło, że pojechałem na Jamajkę i tam, oddychając tamtym powietrzem, pisałem o tym samym co Krzysztof. Ja mówię ludziom o moim kraju, o rzeczach, które mnie zajmują na co dzień, o słońcu, o rzekach, o tym co jemy, o owocach, o dzieciństwie... Tam, na Jamajce, jest wszystko!
[----- Podzial strony -----]
T.K.: Czym różniło się nagrywanie "Songs Of Glory" od nagrywania pierwszego albumu w 1992 roku?
N.G.: Mieliśmy ze sobą cały zespół Twinkle Brothers. Przy pierwszym albumie pracowaliśmy w sumie tylko ja i Dub Judah. Teraz mamy cały pełny skład: gitary, klawisze itd.
Teraz mieliśmy w sumie tylko dwa dni na próby. Za pierwszym razem był tydzień, ale teraz mogliśmy zrobić więcej muzyki w krótszym czasie własnie dzięki temu, że nagrywaliśmy z całym zespołem.
T.K.: Krzysztof, jak myślisz, skąd wynika fakt, że częściej jesteście doceniani za granicą, że takie zespoły jak Trebunie-Tutki czy chociażby Kapela Ze Wsi Warszawa często odnoszą większe sukcesy za granicą, podczas gdy w Polsce cieszą się marginalnym zainteresowaniem?
K.T.-T.: Wiele razy odczuliśmy na własnej skórze powiedzenie: "cudze chwalicie, swego nie znacie". Nasza muzyczna tradycja, to co gramy, to nie tylko muzyka z Podhala i Zakopanego, wykorzystujemy także motywy muzyki nizinnej czy karpackiej, i to przesądza o naszej oryginalności. Pokazując za granicą tę naszą góralską tradycję, spotykamy się z dużym zainteresowaniem, ciekawością ludzi. Grając nawet w Japonii, spotkaliśmy się z ciepłym przyjęciem. Tamta publiczność reagowała tak jak widownia w Polsce. Tańczyli, po koncercie podchodzili, rozmawiali z nami, wypytywali o szczegóły, o każdy instrument. Okazuje się jednak, że lata naszej pracy to praca syzyfowa. Jednak z nadzieją patrzymy w przyszłość. Wiemy, że rośnie grono naszych następców. To pokolenie ludzi, którzy odkryli tradycję na nowo. Są prawdziwymi fanami muzyki inspirowanej folklorem, fanami folku, ale nie tego biesiadnego, pokazywanego jeszcze niedawno w telewizji, nie tych dożynek folkloru, ale prawdziwej muzyki inspirowanej naszą piękną bogatą tradycją. A przecież każdy region ma swoje tradycje i gorole może są najbardziej znani z tego, ze chołubią swoją tradycję, ale w wielu innych regionach też nie jest źle, chociażby w Lublinie.
T.K.: Wspomniałeś o folku...
K.T.-T.: Termin ten kojarzy się masowo ludziom w Polsce. Ale według nas kojarzą to błędnie.
Nie wystarczy mówić, że pochodzi się z gór, nie wystarczy miejsce urodzenia, trzeba rzeczywiście świadomie tę tradycję podjąć. Można to robić np. grając muzykę tradycyjną, co my też robimy. Jest wiele wspaniałych zespołów i na Podhalu, i poza Podhalem, które jeszcze ciągle grają muzykę tradycyjną. W tym pierwotnym starodawnym wykonaniu, z oryginalnym instrumentarium. My jako Trebunie-Tutki oprócz dokumentowania muzyki, nagrań rodzinnych, postanowiliśmy też rozwijać tę muzykę o nowe melodie, teksty, współczesne aranżacje i od wielu lat realizujemy z zespołem drogę nowej muzyki góralskiej, która nie jest zaprzeczeniem jej korzeni, ale naturalną formą rozwoju, tak jak my to widzimy. Niestety, dzisiaj za muzykę ludową można by spokojnie uznać disco polo, dlatego że rzeczywiście słucha jej lud, słuchają jej ludzie na wsi. Często dlatego, że wynika to z nieświadomości własnej tradycji. Braku muzyki, która przemawiałaby do tych ludzi, a stało się to wszystko przez pokoleniowe zaniedbania w dziedzinie edukacji, w dziedzinie zainteresowania kolejnych pokoleń młodzieży folklorem. Próby, które podejmowały przede wszystkim media, były dosyć zabójcze. Wyjątkiem jest oczywiście Polskie Radio, Radiowe Centrum Kultury Ludowej. PR jako jedyna tak mocno zorganizowana instytucja zawsze dbała o archiwizowanie muzyki tradycyjnej, popularyzowanie jej również przez wspieranie młodych zespołów folkowych i tworzenie festiwalów takich jak Nowa Tradycja. Stwarza miejsce bardzo nobliwe dla wykonywania tej muzyki, to dopiero w takim miejscu jak studio koncertowe Lutosławskiego rzeczywiście widać, jakie jest bogactwo kultury polskiej.
Cieszymy się z tego jako górale, że w świecie, w Europie Zachodniej, polska muzyka ludowa jest głównie utożsamiana z muzyką góralską, mamy w tym jakiś swój udział. Natomiast warto, by każdy region kontynuował na swój sposób swoje tradycje. Naszym śladem idą już powoli młodzi i jest wiele dobrych zespołów, które są częściej zauważane i doceniane za granicą, a u nas jakby ciągle brakowało dla nich miejsca przede wszystkim w mediach.
Lublin, Strefa Inne Brzmienia, 11 lipca 2008