Wydarzenie nazwane szumnie "Big Bangiem" cyfrowego zapisu dźwięku dało początek wyjątkowo krótkiej epoce, będącej w zasadzie preludium do "ery mp3". Od przełomu stuleci sprzedaż płyt kompaktowych spadła o grubo ponad 50%, stawiając gigantów rynku fonograficznego w sytuacji, delikatnie rzecz ujmując, kryzysowej.
Epoka CD trwała w zasadzie dwie dekady, choć droga wiodąca od wynalazku (cyfrowy zapis i odtwarzanie dźwięku opatentował w 1964 roku amerykański wynalazca James Russell) do jego masowego urynkowienia zajęła niewiele mniej czasu. Choć na początku sprawa wyglądała całkiem obiecująco...
Pierwszą płytę kompaktową opublikowano wyłącznie na rynku japońskim w 1982 roku (był to album "52nd Street" Billy'ego Joela). Już cztery lata później Dire Straits sprzedało na całym świecie ponad milion egzemplarzy krążka "Brothers in Arms", a David Bowie stał się pierwszym artystą z całą dyskografią w nowej cyfrowej postaci.
Problemem płyty kompaktowej była historyczna ulotność oraz iluzoryczność jej podstawowych walorów. Imponują w połowie lat 80. pojemność 80 minut (lub 700 MB) budzić dziś może co najwyżej kpiarski uśmieszek. Rzekoma "niezniszczalność" nowego nośnika (szacowana pierwotnie na kilkaset lat) skompromitowana została przez umasowienie, a w konsekwencji - spadek jakości produkcji. Wreszcie wysoka jakość nagrań okazała się czczym pragnieniem wąskiego grona koneserów i audiofilów.