Nareszcie się doczekaliśmy! Debiutancki album Julii Marcell w końcu trafił na sklepowe półki do polskich sklepów. Gdyby przez rok czasu komuś się zapomniało, przypomnimy: panna Marcell jest jednym z niewielu rodzimych wykonawców muzycznych, którą bez żadnych wątpliwości i wstydu możemy eksportować poza granice naszego kraju. Jednakże akurat tak się zdarzyło, że urocza wokalistka zdążyła swego czasu wyeksportować się sama, nie czekając aż znajdzie się ktoś, kto mógłby jej w tym pomóc. W ogóle Julia Marcell okazała się być osobą niesamowicie rezolutną i pomysłową. Dwa lata temu, znów licząc tylko i wyłącznie na siebie, umieściła próbki własnej twórczości w serwisie Sellaband.com, który daje możliwość inwestowania w muzyczne wydawnictwa niszowych artystów praktycznie każdemu. W ten sposób Polka dzięki hojności kilkuset przypadkowych darczyńców uzbierała około 50 tysięcy dolarów i w roku ubiegłym w berlińskim studio nagrała swój debiutancki krążek, który polską premierę miał właśnie 16 października 2009.
Ów światowy poziom muzyki Julii Marcell nie przejawia się ani w nowatorskim podejściu do tematu singer/songwritingu, ani wybitnych umiejętnościach tekściarskich, ani specjalnie wyrazistej barwie głosu. Bo powiedzmy sobie szczerze: na tle zagranicznych koleżanek po fachu polska wokalistka nie wypada jakoś mocno oryginalnie, ale w konkretnym przypadku naszej rodzimej pieśniarki nie stanowi to żadnego powodu do deprecjonowania jej twórczości. Julia Marcell jest bowiem bodaj jedyną, polską artystką, która nowocześnie, w zgodzie z obowiązującymi trendami, a przy tym prezentując swoje autorskie podejście do ram stylistycznych gatunku w niczym się nie różni od fajnych i sympatycznych, a zdecydowanie bardziej popularnych wokalistek pokroju Emily Haines, Leslie Feist, Rose Melberg czy nawet chyba bardzo lubianej przez Polkę Reginy Spektor.
Patrząc na wysiłki, jakie Julia Marcell włożyła w stworzenie debiutanckiego albumu, wypadałoby, żeby krążek brzmiał idealnie i został perfekcyjnie wykonany, a tak wcale nie jest. Wokalistka "It Might Like You" postanowiła nagrywać go w czasie rzeczywistym i dość naturalistycznie, bo nie poprawiała na nim później żadnych nieczystości. Ta surowość płyty nadaje jej jednak nie tylko spontaniczności, ale też niezwykłego uroku, choć w ogóle Julia Marcell jest szalenie elegancką, stylową pieśniarką. Do jej niewątpliwych atutów należy wokal – bardziej kobiecy niż dziewczęcy, ale nie pozbawiony młodzieńczych atutów, dość klasyczny, ale przez to nie mający prawa nikogo denerwować czy też irytować. Za to umiejętności songwriterskie do najmocniejszych stron wokalistki już raczej nie należą. Gdyby "It Might Like You" było filmem, idealnie pasowałaby do niego formułka o przewidywalnej akcji, ale nie pozbawionej paru ciekawszych momentów. Do takich zaliczyć trzeba najbardziej przebojowe na płycie "Night Of The Living Dead", najbardziej zbliżające Marcell do najlepszych czasów Reginy Spektor "Married To Life" i najbardziej zadziorne "Dancer".
Kopciuszek z Olsztyna (albo raczej już chyba z Berlina) ma jeszcze jeden mocny, ale już pozamuzyczny atut, z którego pewnie korzystać specjalnie nie będzie. Pamiętam Julię Marcell, kiedy przez chwilę stała się gwiazdą śniadaniowych telewizji, modnych programów quasi-kulturalnych i kolorowej, kobiecej prasy, które potrafią skutecznie promować ciekawe, ich zdaniem, muzyczne postacie (ostatnio przekonała się o tym chociażby Gaba Kulka). Autorka "It Might Like You" w każdym swoim telewizyjnym wywiadzie prezentowała się jako niezwykle sympatyczna, przemiła i inteligentna kobieta – kandydatka na "celebrytkę" trochę z innego świata niż wszystkie aktualnie znane. To jednak temat raczej abstrakcyjny i z muzyczną twórczością wokalistki totalnie nie związany, a to przecież muzyka w przypadku Julii Marcell powinna być i jest najistotniejsza. Na "It Might Like You" teraz możecie sprawdzić zresztą sami.
Kasia Wolanin