Kate Bush, Joe Strummer, Buddy Holly, Bollywood. To część postaci/zjawisk, które zainspirowały utwory z "Contry". Gdyby jeszcze prawdziwy okazał się trop niestrudzonych internautów, którzy odczytali tytuł płyty jako nawiązanie do albumu "Sandinista!" legendarnych The Clash (Contras byli partyzantami walczącymi w Nikaragui w latach 80. z Sandinistami), to wiele osób w tym miejscu mogłoby uciec z okrzykiem przerażenia myśląc, iż Vampire Weekend wzięli się nagle za nagrywanie rockowych oper. Na szczęście choć za nazwą "Contra" kryje się pewien koncept – w skrócie, chodzi o szufladkowanie ludzi poprzez przypisywanie im sztywnych odniesień – to czwórka z Nowego Jorku pozostała tym samym, komponującym proste afro popowe piosenki zespołem, co na debiutanckim LP.
Nie jest jednak tak, że "Contra" to po prostu "Vampire Weekend vol. 2". Żeby najdobitniej przekonać się o tym, iż muzycy są w innym punkcie, niż dwa lata temu należy dotrzeć do bonusowej, dostępnej na iTunes drugiej części utworu "California English", która brzmi niczym wariacja na temat "Vampire Weekend grają Animal Collective". Z podstawowego zestawu piosenek tę tezę najlepiej unaocznia leniwa pulsacja świetnego "Taxi Cab", galopujące, oparte na klawiszowych fanfarach "Run" oraz - przypominające motoryką Bloc Party z czasów "Flux" - "Givin Up The Gun". Pozostałe utwory, to już bardziej konwencjonalne Vampire Weekend. Wybrany na singla "Cousins" to wcale nie najmocniejszy akord na płycie. Słoneczne ska w "Holiday", rozśpiewane "White Sky", kojarząca się z pogodnym światem filmów Walta Disneya "Horchata" - każdy z tych kawałków mógłby z powodzeniem promować longplay Amerykanów.
Trzeba jednak przyznać, że debiutancki "Vampire Weekend" wydaje się o włos, o tych kilka wkręcających się w głowę melodii lepszym albumem. Być może to również kwestia tego, iż wówczas Koeniga i jego kolegów dopiero poznawaliśmy, działał efekt zaskoczenia, świeżości. No i podkreślmy, że mowa o krążku ze ścisłej czołówki 2008 roku, więc o "Contrze" wypada myśleć tylko jako o dobrym następcy self-titled płyty. Chłopaki mają już na koncie wystarczającą ilość przyzwoitego materiału, który doskonale sprawdziłby się na koncertach, także Ezra, Rostam, Chris i Chris – mam nadzieję, że się widzimy latem w Polsce.
Łukasz Kuśmierz