Od czasu wydania jej ostatniego krążka "Samotna w wielkim mieście" minęły cztery lata. Wielu zaczęło wątpić, że Kasia jeszcze kiedyś powróci na scenę. Zaskoczenie jest więc tym większe, że przy ósmej płycie Kasia sięga do korzeni z początków kariery, zrywając tym samym po części z komercyjnymi, lekkimi kawałkami.
Zagorzali fani na pewno pamiętają debiutancką płytę "Gemini" z połowy lat 90. Zawarte na niej utwory "Oto ja" czy "Jak rzecz" nuciła wtedy połowa Polaków. Ich sekretem był niesamowity głos, głęboki tekst, a przede wszystkim nastrojowość. Osobiście właśnie z tym kojarzę Kasię, dlatego jej ostatnie płyty i królujące wszędzie kawałki "Prowadź mnie", czy "Pieprz i sól" owszem, wpadały w ucho, ale nie miały już tego klimatu co poprzednie.
Płyta "Antepenultimate" wpisuje się w nurt piosenki bardziej lirycznej i dojrzałej. Fanów przepięknych "gór" Kasi, wywołujących ciarki na plecach, na pewno przyciągnie ballada "Jak słońca promień" – zdecydowanie najlepszy utwór na płycie, któremu klimatem dorównuje tylko gitarowy i wyciszający "Niewzruszony". Jak na Kasię przystało, nie brak jest też mocniejszego rockowego grania. Jerzy Runowski, Ryszard Sygitowicz i Krzysztof Kmiecik odpowiedzialni za gitary oraz perkusista Marcin Ułanowski pokazują, na co ich stać w dwóch najbardziej rockowych i zwariowanych kawałkach: "Miłość, trzeźwość i pokora" oraz "Anhedonia". Warto tu wspomnieć, że Ryszard Sygitowicz przyczynił się już wcześniej do sukcesu Kasi przy pracy nad płytą "Pełna obaw", z której pochodzi m.in. utwór "Co może przynieść nowy dzień".
Kasia Kowalska - "A ty czego chcesz?"
Można się tylko zastanawiać, na ile jest to płyta, która jest w stanie odnieść spektakularny sukces. Drugi singiel "A ty czego chcesz?" nie jest już tak lekki i z łatwością wpadający w ucho jak "Dlaczego nie", który już dawno ma za sobą szczyty list przebojów. Ja mam jednak nadzieję, że tak jak 14 lat temu, znajdą się fani, którzy zimowymi wieczorami zasłuchiwać się będą w lirycznych tekstach. Swoją drogą dobrze, że Kasia nie stara się na siłę wpisywać w panujący obecnie schemat i po tylu latach przypomina sobie, czym zyskała serca fanów na początku kariery. O zmianie na lepsze i podobne do początków niech zaświadczy sama okładka. A czy rzeczywiście, jak mówi tłumaczenie tytułu, będzie to album "trzeci od końca" – czas pokaże.
Aleksandra Frątczak