Jeden z najbardziej hype'owanych zespołów przez rodzimych niezali wreszcie wypuszcza na rynek swoją pierwszą płytę. Czy muzyka Furii Futrzaków dotrze tam, gdzie jej miejsce, czyt. zreformuje format dużych rozgłośni?
To zawsze jest problem. Czy postawić na utwory, dzięki którym zdobyło się przychylność słuchaczy (i być posądzonym o pasywność), czy znane już kompozycje zmodyfikować (i oberwać od fanów zapatrzonych w pierwotne wersje), czy wreszcie zaryzykować i nagrać przede wszystkim premierowy materiał? Furia Futrzaków nie jest pierwszym i pewnie nie ostatnim zespołem, który przy okazji prac nad debiutanckim albumem musiał dokonać takiego wyboru. Warszawianie zdecydowali się na wariant pierwszy, w efekcie na dwanaście piosenek zgromadzonych na self-titled longplayu aż osiem można było usłyszeć – większość z nich jeszcze długo - przed ukazaniem się płyty na rynku.
Inna sprawa, że takie kawałki, jak "Nie stało się nic złego" czy "Cukier w kostkach" funkcjonowały w niszy, wśród ludzi, którzy śledzą muzyczne pierwiosnki. Teraz, z oczywistych względów, ma je szansę odkryć znacznie szersze grono odbiorców, tym bardziej, iż przebojowy electropop Futrzaków ma wszelkie dane ku temu by stać się żelaznym punktem radiowych ramówek. Nie to żeby Furiaci aspirowali do zdobycia serc letników w ośrodkach wczasowych, gdyż ich muzyka ma artystyczne ambicje, ale jest przy tym na tyle elastyczna by zmieścić się w ciasnych formatach komercyjnych rozgłośni.
Tętniący entuzjazmem "Brokat", świetne, juniorboysowe nawiązania w bodaj największym przeboju FF, czyli w "Cukrze...", wreszcie w okalających chłodem "Nastrojach" - dyrektorzy programowi dostają właśnie na tacy kandydatów na trafione inwestycje.
Dobrych momentów jest na omawianej płycie oczywiście więcej – wystarczy wymienić "Dziękuję bardzo" z grona starszych kawałków, a z premierowych "Opór powietrza". Kinga Miśkiewicz może nie dysponuje zapadającą w pamięć barwą głosu, ale za to w bardzo charakterystyczny sposób operuje wokalem. I tu kwestia zasadnicza – jednym jej maniera przypadnie do gustu, drugim wyda się nieznośna, zupełnie tak, jak estetyka w jakiej porusza się Furia Futrzaków. Jest kolorowo, słodko, jaskrawo.
Nie ma w moim przypadku czegoś takiego, jak jednoznaczna ocena "Furii Futrzaków". Doceniam warsztat, pomysł artystów na zespół, same utwory. Może jeszcze kilka dodatkowych sesji z longplayem coś by zmieniło w sferze percepcji albumu warszawian, ale w głowie pracuje myśl, iż odbiór tak wyrazistej, przerysowanej konwencji zależy głównie od rzeczy tak prozaicznej jak aktualny nastrój. W pewnych jego pasmach taneczny krążek Futrzastych toczy się na najwyższych obrotach.