Przenośnia dotycząca kolorów nie wzięła się znikąd - tytuł albumu został zaczerpnięty z tytułu kanadyjskiego filmu z 1949 r. gdzie barwy i dźwięki stanowią integralną całość. Kolorowa, pogodna pulsacja trwająca przez niemal 8 minut wspomnianego obrazu daje się również odnaleźć na tegorocznym krążku Jeremy'ego Greenspana i Matta Didemusa, co zaskakuje, gdy wziąć pod uwagę dotychczasowy dorobek duetu.
Ilu z Was w czasach "Last Exit" czy "So This Is Goodbye" przewidywało, że ten sam zespół nagra kiedyś coś takiego, jak "Dull To Pause"? Wesołkowata (nawet nie wesoła, ale wesołkowata właśnie) melodia, nastrój przywołujący czas beztroskiego dzieciństwa i tylko bardziej dociekliwi, którzy wezmą pod lupę tekst piosenki odkryją ukrytą pod grubą warstwą słodyczy gorycz. A łagodne pogodzenie się z codziennością w ozdobionym liryczną partią skrzypiec "The Animator"?
Dużo jest na tej płycie głębokiego humanizmu, także za sprawą instrumentów bynajmniej nie kojarzących się z "bezduszną" elektroniką – gitara akustyczna, skrzypce, pianino czy saksofon. Nawet jeśli Greenspan i Didemus nas podpuszczają i wspomniane dźwięki są tak naprawdę generowane z klawiszy, to efekt i tak już jest osiągnięty. Ocieplanie dźwięków "made by JB" realizuje się również w sferze wokalu Jeremy'ego. Jeszcze nigdy nie był tak rozśpiewany. Co prawda pierwsze dwa numery - "Parallel Lines" i "Work" - to ten Jeremy, do którego przywykliśmy, czyli szeptany wokal w roli głównej, ale już w refrenie "Bits And Pieces" odkrywa przed nami nowe odcienie swojego głosu, a singlowy "Hazel" jest nieprzeciętnym popisem wokalisty. W tekstach piosenek zaś wydaje się być więcej akceptacji, afirmacji, życiowej mądrości, aniżeli frustracji, żalu czy lęku (które dominowały na "Last Exit i "So This...").
"Begone Dull Care" jest niesamowicie przebojową płytą. Majestatyczny opener z regularną strukturą kompozycji, zapętlonym refrenem i charakterystycznymi dla Junior Boys podcięciami nie tylko nie nudzi przez ponad 6 minut trwania, ale wręcz może uzależnić co wrażliwszych słuchaczy. Przywołujący letnie słońce, kolorowe drinki oraz koszule hawajskie "Bits And Pieces" to prawdziwy grower, który umili oczekiwanie na debiutancki krążek Tigercity. Rozjeżdżające się ścieżki w drugiej zwrotce i wyhamowywanie/cichutkie drżenie bitu pod koniec tejże – miód w czystej postaci, natomiast motoryczny, dwudziesto sekundowy fragment od 3:06 ewokuje skojarzenia z TYM momentem w "Birthday". Porywa utwór o dziewczynie o piwnych oczach, wspomniany "Hazel", którego zapisujemy na liście kandydatów do najlepszych kompozycji 2009, kraftwerkową maszynerię słychać w old-schoolowym "Work", w "Sneak A Picture" ładnie kontrastują nastrojowa część z juniorboysowymi mrokami (czy komuś jeszcze przypomniał się Juvelen przy okazji tego kawałka?), album kończy się eterycznym "What's Is For" równie wyśmienicie, co rozpoczyna.
Junior Boys, ze względu na charakterystyczny styl bardzo łatwo mogli dopłynąć w rejony, w których zaczyna się zjadanie własnego ogona, autoplagiat. Odświeżyli jednak pomysł na zespół, zapuścili się w nieznane dotąd sobie rejony, co zaowocowało nowym rozdziałem w ich twórczości jakim jest tegoroczny album. Oby kolejne w opowieści pt. "Junior Boys" zaskakiwały równie mocno, co tegoroczny, czy stanie się on bestsellerem – zobaczymy, jedno jest natomiast pewne - "Begone Dull Care" już teraz jest pozycją, o której będziemy pamiętać, gdy przyjdzie czas podsumowań bieżącego roku w muzyce.