Gdy debiutowali, zdawali się nie zauważać, że uwielbiana wówczas przez nich stylistyka trip-hopowa nieuchronnie zmierza do swojego finału. Na poziomie "Vertigo" Cato i Findlay próbowali bezpardonowo wpakować się na klubowe imprezy, choć wówczas dostrzeżono raczej ich popowy potencjał ("I See You Baby", "If Everybody Looked The Same"), wykorzystując konkretne utwory w spotach reklamowych zdecydowanie częściej niż na tanecznych parkietach. Szukanie nie tyle własnej, ile po prostu jakiejś drogi przez Groove Armadę na kolejnych płytach skutkowało coraz słabszą zawartością samych albumów, które ratowały niezłe numery singlowe. Londyńczycy zorientowali się w końcu, że to właśnie pojedyncze kompozycje najczęściej błyszczały na ich firmamencie, niekoniecznie zaś albumy i po 8 latach działalności wydali wszystkie swoje najpopularniejsze single na kompilacji "The Best Of Groove Armada". Ostatni krążek Cato i Findlaya pokazał natomiast, że to, o co nigdy byśmy ich nie podejrzewali, może faktycznie się wydarzyć. Groove Armada potrafi zrobić naprawdę niezły album. Niby w przypadku "Soundboy Rock" nie mieliśmy do czynienia z czymś wielkim i wybitnym, ale zmiana na plus była wyraźnie odczuwalna. Po co ten cały rys historyczny? Ano, bo w końcu Cato i Findlay chyba przejrzeli na oczy i zorientowali się, co im najlepiej wychodzi. A jest to muzyka pop, od której kipi wręcz najnowsza płyta Groove Armady.
"Black Light" to krążek, który spokojnie mógłby stanowić podsumowanie całej mody na revival lat 80. tak intensywnie zewsząd nas atakujący szczególnie w drugiej połowie minionej dekady. Cato i Findlay jak nigdy wcześniej idealnie wpasowali się w bieżącą koniunkturę, dobrze ocenili ciągle chyba spore zapotrzebowanie na chwytliwe, synth-popowe melodie, czego najlepszym przykładem jest wielki sukces "I Won't Kneel". Pierwszy singiel z "Black Light" wydawać by się mogło, powstał niewielkim nakładem sił. Groove Armada pożyczyli sobie "co nieco" z różnych 80s-owych szlagierów (w przekroju całego albumu np. z Gary'ego Numana, Marca Almonda, Human League, Eurytmics), znaleźli absolutnie czwartorzędną wokalistkę, doskonale pasującą do wielu żeńskich głosów z tamtych lat, zaryzykowali z bardziej stadionowym niż klubowym refrenem i voila. Zagrało wszystko znakomicie. Na "Black Light" ów patent Londyńczycy powtarzają jeszcze parę razy, co jednak na dłuższą metę ociera się już o kicz i tandetę, bo mimo wszystko Cato i Findlay na nowej płycie trochę przesadzili z tą 80s-ową stylizacją. Przy pierwszym spotkaniu z "Look Me In The Eye Sister", młodszą siostrą "I Won't Kneel", nawet od razu nie zauważymy, że SaintSaviour zamieniła się miejscem przy mikrofonie z niejaką Jess Larrabee. W "Fall Silent" przednio ubawimy się z egzaltacji w stylu Classix Nouveaux, jaką serwuje Groove Armada z pomocą Nicka Littlemore'a z Empire Of The Sun, choć w mocniejszym, trochę rozdętym "Warsaw" zdecydowanie już przesadzają. Niemniej z paru potknięć Londyńczycy szybko potrafią się wybronić. "Paper Romance" dowodzi, że "I Won't Kneel" nie było ostatnim słowem, jakie panowie z Groove Armady powiedzieli w temacie cholernie dobrego, synth-popowego przeboju. O nadmiernej przesadzie w ekspresji potrafili też zapomnieć, gdy w stylowym "Shameless" wspomógł ich wielki Brian Ferry. Bilans zysków i strat na "Black Light" wychodzi więc na zero.
Tegoroczny krążek duetu z Londynu nie wyprowadza go na prostą. Andy Cato i Tom Findlay w poszukiwaniu sensownego pomysłu na Groove Armadę raczej dalej drepczą w miejscu, ciesząc się sławą solidnych wypełniaczy line-up'ów letnich festiwali i autorów niezłych, singlowych kawałków. "Black Light" pokazuje jednak, że w ich twórczości ciągle możemy liczyć na zaskakujące przebłyski i fajne, nieoczekiwane zwroty akcji. Nawet jeśli podszyte pragnieniem komercyjnego sukcesu. Jakkolwiek cały czas ciężko podchodzić z ekscytacją i poważaniem do Groove Armady, tak przynajmniej przy ich piosenkach można czasem świetnie się pobawić. Wystarczy. Większych oczekiwań mieć po prostu nie wypada.
Kasia Wolanin