Tigercity na swoim debiutanckim longplayu jest jak druga połówka, którą wypatrywaliśmy z niecierpliwieniem po tym jak wyjechała na długi okres czasu. Gdy wreszcie wróciła, okazało się, że nie przypomina już osoby, jaką znaliśmy i po początkowym rozczarowaniu zaczynamy żałować wszystkich bezsennych z powodu oczekiwania na spotkanie nocy.
Gdy bierze się na warsztat rhythm and blues, disco czy soul ważny staje się feeling oraz swego rodzaju niewidzialny dotyk, który tchnie życie w nienagannie pod względem produkcyjnym nagrany materiał. Gdy tego brak, perfekcyjnie wyprodukowana piosenka pozostaje po prostu perfekcyjnie wyprodukowaną piosenką i niczym więcej. Tegorocznemu krążkowi Tigercity brakuje lekkości znanej z poprzedniego wydawnictwa Amerykanów i jak "Pretend Not To Love" było funkiem pląsającym nad ziemią, tak "Ancient Lover" przypomina grubo ciosane, wpadające na siebie w tańcu drewniane bale.
Pozostają piosenki jako takie. Zadziorne "Fake Gold" wszyscy odwiedzający MySpace kapeli z Northampton znali długo przed premierą albumu, podobnie jak "Red Lips" podbite aktualnie średnio pasującym do elegancji tego kawałka tanecznym bitem, a także rozmarzone "Mallory", które nadal jest jedną z najlepszych kompozycji jaka ujrzała światło dzienne w ostatnich kilkunastu miesiącach, mimo że straciło coś ze swojego pierwotnego czaru, gdy funkcjonowało jeszcze w wersji surowej, zarejestrowanej w studiu londyńskiego radia Xfm. Z zupełnie nowych rzeczy najbardziej ujmuje "Fall Of Graz" z dzwoneczkami w udramatyzowanym refrenie, zakurzonymi od upływu czasu, pojawiającymi się na wysokości drugiej minuty klawiszami, a przede wszystkim z emocją, która rozsadza ten kawałek od wewnątrz. Ponadto wyróżnia się eteryczne "Matter Of Time", uderzające między oczy trzeźwą refleksją na temat skończoności naszego ziemskiego bytowania, jak również spokojne "Watching The Mountain", które niegdyś zamajaczyło na horyzoncie globalnej sieci. Pozostałe piosenki na "Ancient Lover" to już co najwyżej dobre momenty, a w dalszej kolejności irytujące rzeczy na czele z refrenem title track'a.
Tej jesieni nie tylko polscy piłkarze pokazali jak koncertowo zawieść oczekiwania rodzimych fanów. Telenowela związana z przekładaniem premiery "Ancient Lover" mogła ostudzić emocje nawet najgorętszych zwolenników Tigercity, ale na pewno nie całkowicie je wyciszyć, a gdy wreszcie dobiegła końca, okazało się, że jedenaście kompozycji na płycie tworzy razem zaledwie przeciętną całość. Teraz można się już porządnie wyspać, bo straconych nocy czas nie zwróci.