Na początek ustalmy pewną kwestię. Ze zbyt dużą łatwością stawiamy znak równości między muzyką Drivealone a słowami takimi, jak: "nieprzystępna", "przytłaczająca", "depresyjna". Ciepły głos Piotra, melodie i mimo wszystko światełko nadziei nie pozwalają tak o niej myśleć do końca. Natomiast w kontekście zachowań szerokiej publiczności (patrz Renton i niedawne preselekcje do konkursu Eurowizji) oferta poznańskiego artysty może faktycznie wydać się rzeczą z innej galaktyki.
Drivealone jest w stanie podbić serca tych, którzy lubią starsze, "chłodne" oblicze Much ("Kołobrzeg-Świnoujście", "Half Of That", "My Favourite Disease"). W kwestii technicznej w stosunku do poprzednich wydawnictw nic się nie zmieniło – "Thirty Heart Attacks A Day" to dziewięć utworów autorstwa jednego człowieka i ten fakt musi budzić szacunek. Problem pojawia się, gdy spojrzeć na te numery z bliska. Otóż dwie poprzednie EP-ki, "The Letitout" i "Marionettes and Satellites", były w przekroju całego materiału dużo bardziej "przebojowe". Celowo wziąłem ten wyraz w cudzysłów, bo chodzi o przebojowość w znaczeniu mocno alternatywnym. Nie zmienia to faktu, że takie "Oh Well I Guess You Were Not Paying Attention" porywało, a "Died Tonight" czy "Hospitility (edit)" poruszały najbardziej czułe punkty ludzkiej wrażliwości.
Na "Thirty…" znalazł się właściwie tylko jeden utwór, co do którego rzeczywiście należy zastosować przymiotnik "przytłaczający", czyli "Your Crippled Riot", niestety zarazem też i mało przekonujący. Moim faworytem jest natomiast "Random Guilt Generator", soundtrack do spaceru we mgle, w którym pada zwrot z tytułu albumu: "Simple truths you never get to discover (…) Thirty heart attacks a day". Swoją drogą - kompozycyjnie wyróżniający się na tle innych kawałków sygnowanych nazwą Drivealone (ciężko jest rozgryźć zabiegi techniczne stosowane przez Piotra, bo kto się podejmie z całą kategorycznością stwierdzenia, że w "Random…" słyszymy syntezator, a nie np. przetworzoną przez efekt gitarę?). Niezłe jest wybrane na pierwszy singiel "The Sickening" - z tym narastającym napięciem doskonale sprawdza się w roli openera płyty, następnie kojąca melodia ładnie kontrastuje z następującymi po niej muzycznymi eksplozjami, w tym z urywanym rytmem utworu. Całkiem przebojowe jest nihilistyczne w swej wymowie (a może po prostu przewrotne?) "Makeshift Medicine", zwłaszcza z tą marszową końcówką, "Conspire, Conspire" ma podniosły, przestrzenny motyw gitarowy i liryczne momenty w dyskretnych wyciszeniach, zaś "Who’s Gonna Teach You?" przywołuje skojarzenia z The Sea And Cake z czasów "Nassau", oczywiście minus głośne granie i stosowanie aż tak wyraźnych akcentów. Całość doskonale zamyka dostojne, subtelnie rozwijające się, piękne "Death Of A Discus Thrower".
Na tę całość składają się jednak też momenty nieprzekonujące i dlatego mam z "Thirty Heart Attacks A Day" zagwozdkę. Naprawdę chciałbym napisać o tym longplayu tylko w samych superlatywach. Próbowałem nawet podejść do zagadnienia matematycznie – pięć do sześciu kompozycji, gdzie w zasadzie "jestem na tak", to przecież ilość podobna do świetnego "The Letitout". Muzyka to jednak nie ścisłe wyliczenia i wewnętrzna wskazówka emocjonalna w przypadku Drivealone wychyla się wyraźniej w przeszłość aniżeli w teraźniejszość.
Łukasz Kuśmierz