Najlepszy polski zespół bez wydanej płyty. Tak mówili o Muchach. Teraz, kiedy ich dziewiczy "Terroromans" ujrzał światło dzienne, opinie się trochę zróżnicowały. Jedni utwierdzili się w przekonaniu, że nie ma w Polsce lepszej grupy grającej indie czy powerpop, inni natomiast zawiedli się wtórnością tego wydawnictwa.
Swoje bzyczenie muchy zaczynają z niezłą pompą. Dynamiczny "Wyścig" przygotowuje nas na "oddychanie tym, co jest na pe" w zabawnej "Fototapecie". Później przychodzi czas na "Najważniejszy dzień", który nadaje się do tańca i do... śpiewania. Bardzo dobry numer, który po "Mieście doznań" mógłby aspirować do miana singla. Dla wielu – singla roku. Następna w kolejce jest osławiona "Galanteria", gdzie naszą uwagę przykuwa głównie tekst. Jak mantra powtarzane "fa nana naaay" w wolniejszej wersji mogłoby ułożyć nas do snu, jednak tutaj po prostu buja. Na koniec tej lepszej połowy płyty mamy oczywiście "Miasto doznań", które promowało zespół na długo przed wypaleniem na krążek. Dobry tekst połączony z głębokim basem uzupełnionym przez klawisze brzmi naprawdę świetnie.
Na drugiej części płyty nie jest już tak różowo. Pomijając wpadające w ucho "21 dni", numery powyżej piątego są słabsze od pozostałych. Tęcza kolorów, którą rozciągają przed nami przez pierwsze kilkanaście minut, zaczyna blednąć – możemy zapomnieć o odnalezieniu skarbu na jej końcu.
Płyta jest przepełniona naleciałościami z Zachodu. Chociaż w Polsce takich zapożyczeń jeszcze nikt nie robił, wciąż pozostają one wtórne. Muchy wydały płytę w stylach, które kochają, w których prawdopodobnie zasłuchują się od dłuższego czasu. Dobrą stroną "Terroromansu" są polskie teksty – gdyby Michał Wiraszko śpiewał po angielsku, mogłoby to się źle skończyć. Na naszym podwórku Muchy mają prawo sięgać po trofea, ale za granicą nikt by ich nie zauważył w gąszczu im podobnych. Po tak oczekiwanym debiucie spodziewaliśmy się czegoś więcej. Ciekawe, co zaserwują nam na kolejnym krążku.
(magwer)