Jan Garbarek "Dresden", ECM 2009
Rzut oka na skład "Dresden" – pierwszej koncertówki Jana Garbarka - mógł się okazać dla jego fanów sporym rozczarowaniem, zabrakło bowiem dwóch muzyków, którzy od wielu lat stanowią trzon jego kwartetu. W miejsce Triloka Gurtu i Eberharda Webera usłyszymy francuskiego perkusistę Manu Katche i grającego na gitarze basowej Brazylijczyka Yuriego Daniela. Jednak już pierwsze przesłuchanie albumu nie pozostawia żadnych złudzeń – mamy do czynienia z wyjątkową pozycją! Na podwójnym albumie usłyszymy 18 utworów, w większości kompozycji lidera, co sprawia, że "Dresden" można uznać za formę pewnego podsumowania kariery Norwega. Znajdziemy tu więc inspiracje skandynawskim folkiem, Bliskim Wschodem, kulturą Indii i europejską klasyką. Garbarek w większości utworów gra bardzo dynamicznie (jak choćby w "The Reluctant Saxophonist"), twórczo rozwija proste, acz wyjątkowo chwytliwe melodie. Niezrównane są jego sola, w szczególności gdy koledzy z zespołu pozostawiają go sam na sam z publicznością, jak choćby pod koniec "Twelve Moon". Są na płycie także momenty bardzo delikatne, odsłaniające romantyczną twarz muzyka, jak choćby kołysankowe "Rondo Amoroso". Obok samego lidera najwięcej na swoje barki bierze grający na pianinie Rainer Brüninghaus, warto zwrócić też uwagę na znakomity, solowy Tao Daniela.
Petar Petrović
Keith Jarrett "Paris / London Testament", ECM 2009
Już sam tytuł trzypłytowego albumu Keitha Jarretta wpływa na intymny odbiór muzyki na nim zawartej. Gdy zaczniemy odsłuchiwanie krążków od lektury dołączonej do "Testamentu" książeczki, znajdujące się w niej bardzo osobiste zwierzenia artysty mogą ten stan jeszcze pogłębić. Artysta umieścił w niej bowiem nie tylko swoje refleksje dotyczące muzyki improwizowanej, ale także zwierzył się z kolejnych stadiów swojej choroby, zmęczenia, jak i tragedii życiowej – rozstania z żoną. Zapis dwóch solowych koncertów to czas podsumowań jarrettowych recitali, którymi ten raczył publikę na całym świecie przez ponad trzydzieści lat. Można sobie też zadać pytanie, czy nie jest to przypadkiem pożegnanie z tą ekspresyjną formą, która, jak czytamy, po 93. minutowym koncercie w Paryżu, kosztowała artystę terapię termiczną ramion. O improwizowanych spektaklach Jarretta napisano już niezliczoną ilość artykułów, jednak fenomen tworzenia muzyki na żywo, wciąż wywołuje zarówno fascynację i podziw, jak i podejrzenia, że tak naprawdę mamy do czynienia z wcześniej przygotowanym materiałem. Podobnie jest i w przypadku "Testamentu" będącego zapisem koncertu w Paryżu z 26 listopada 2009 roku (dwie płyty) i 1 grudnia w Londynie. Francuskie impresje oscylują bliżej współczesnej muzyki klasycznej, są pełne niepokoju, gwałtowności, londyńskie są zaś bardziej uporządkowane, harmonijne, czerpią z jazzowych źródeł i silnie odwołują się do bluesa, gospel i country. O tej muzyce można pisać godzinami! Jedno jest pewne – mamy do czynienia z „muzycznym testamentem” – zapisem pozostawionym kolejnym pokoleniom improwizowanych pianistów.
Olga Spasojewska
John Abercrombie "Wait Till You See Her", ECM 2009
Bardzo romantyczna i wyważona płyta. Takich krążków Abercrombie, gitarzysta – legenda, nagrał już wiele. Właściwie nie spodziewałbym się po nim w tym momencie czegoś gwałtownie odmiennego. Przewidywalność nie oznacza jednak w tym przypadku miałkości. "Wait Till You See Her" to nie tylko przemyślana i spójna propozycja, ale także popis gry Marka Feldmana. Mimo, że do dialogów skrzypiec i gitary tego duetu zdążyliśmy się już przyzwyczaić, to jednak zaryzykuję stwierdzenie, że od czasu Django Reinharda i Stephena Grapellego nikt nie zasłużył na tyle komplementów. W ogóle sam Feldman jest niezwykle intrygującym muzykiem, łączącym mainstream, z klasyką, i awangardą spod znaku Johna Zorna. Bardzo ciekawie prezentuje się też Joey Baron na perkusji, szkoda, że Thomas Morgan na kontrabasie nie wychodzi poza drugie tło. Mimo że większość utworów ma refleksyjny charakter, to w każdym doszukamy się pewnych napięć, pasjonujących przerw, delikatnej, czasami ledwo zauważalnej zmiany. "Wait Till You See Her" po prostu ciężko się znudzić.
Mieczysław Burski
Tomasz Stańko "Dark Eyes", ECM 2009
W przypadku twórczości Tomasza Stańki ciężko nie skorzystać z utartego określenia: 'każda kolejna płyta artysty jest wydarzeniem'. Rozstanie z zespołem Simple Acoustic Trio, z którym nagrał tyle znaczących dla światowego jazzu płyt, stawia pytanie o drogę, którą podąży artysta. "Dark Eyes" to udany przykład nierewolucyjnego przejścia na kolejny etap twórczości. Mistrz trąbki plus czworo skandynawskich muzyków, to z jednej strony otwarcie się na nowe koncepcje, z drugiej zaś ponowne spojrzenie na swój dotychczasowy dorobek. Stąd też na płycie obok nowych kompozycji usłyszymy "Last Song" z "Balladyny" i dwa utwory Komedy: "Dirge for Europe" i "Etiudę baletową Nr 3". "Dark Eyes" to album utrzymany w spokojnych, stonowanych i chłodnych skandynawskich klimatach. Momenty przyspieszenia i wejścia trębacza w górne rejestry należą do wyjątków. Melodyjne tematy, wyrafinowane, długie frazy lidera łączą się ze spokojną, zdystansowaną grą Alexa Tuomarilla na pianinie. Obok niego, na szczególne wyróżnienie zasługuje oszczędna, acz bardzo charakterystyczna gra gitarzysty Jakoba Bro, przypominająca mistrzowskie brzmienie Ralpha Townera. Pan Tomasz, niczym Miles Davis, ma znakomitego nosa do doboru młodych współpracowników. Dziś trio dowodzone przez Marcina Wasilewskiego pewnie zaznacza swoją obecność w Europie, zaś nowy zespół Stańki prezentuje się na tyle ciekawie, że możemy być spokojni o kolejne wydawnictwa sygnowane jego nazwiskiem. Szkoda tylko, że lider nie zdecydował się zaprosić do studia Maćka Obary, ich wspólne odegranie "Litanii", choćby na otwarcie Skweru Hoovera, dawało nadzieję, że kolejny Polak dostanie szansę zaistnienia w dużym wydawnictwie. Żywiołowość i coltranowskie brzmienie tego saksofonisty na pewno dodałoby "Dark Eyes" kolejnej barwy.
Petar Petrović