Nie starzenia się, a prawdziwego dojrzewania - jako człowiek - mąż, ojciec i spełniony artysta.
Poszczególne kawałki z "O.C.B." zapadają głęboko w pamięć, a kilka nawet wzrusza szczerością. Nikt nie spodziewał się, że raper potrafiący być ostry jak brzytwa, słynący z trafnych, ciętych spostrzeżeń, będzie namawiał do sięgnięcia po biblijną księgę Izajasza i tak sugestywnie narzekał na bezduszność rzeczywistości ("Miłości nie ma dziś"). Bezpretensjonalnie i lekko wypadł też kawałek "Synu" poświęcony pierwszemu potomkowi Adama.
Nie zaskakuje natomiast, na tę chwilę już klasyczne, dosłowne i mocne ujęcie tematów społecznych. Może nie potrzebujemy drugiego Łony, może jest to szukanie dziury w całym, ale tekstom O.S.T.R.-ego brakuje uniwersalnego, nieco metaforycznego wymiaru.
Tak oczekiwany występ Evidence’a z Dilated Peoples - jak do tej pory największej gwiazdy hip-hopu na płycie polskiego artysty - okazał się zawodem. Na szczęście jego dość bezbarwny featuring wynagrodzili bardziej wyraziści Keith Murray (z Def Squadu) czy Main Flow i Kaze ("Nigdy kiedy piszę").
Jednak największe pochwały należą się Adamowi za produkcję. Z płyty na płytę jego bity są coraz bardziej poukładane - muzycznie dojrzałe. Często mocno funkowe, zwiewne i lekkie, ale nie brakuje też ostrych riffów i przeszywających basów. Potrafi też ułożyć snującą się urokliwą balladę. Eklektyczność podkładów można docenić jeszcze bardziej, słuchając drugiej płyty, na której dostajemy same wersje instrumentalne.
O.S.T.R. z imponującą regularnością wydaje płyty niezwykle obfite. Żadna z nich nie jest prawdziwym zaskoczeniem, a zarazem każda jest czymś więcej niż spełnieniem oczekiwań. Jeden z nielicznych rapowych purystów na naszej, coraz uboższej, scenie hiphopowej udowodnił już, że nie ma sobie równych. Wciąż jednak ma wielu przeciwników, zarzucających mu monotematyczność, przewidywalność… Chyba nadszedł czas, by jedenastą płytą wreszcie powalił wszystkich na kolana. Tylko czy tak rzeczywiście się stanie?
Tymoteusz Kubik